Go to content

Chrzań te diety. „Trzeba smakować życie, a nie paranoicznie myśleć o tym co jem, ile jem, kiedy jem, po co jem…” Rozmowa z autorkami bestsellerowego poradnika

Fot. iStock/Eva-Katalin

Bezlitośnie rozprawiają się z mitem glutenu, otwarcie mówią o tym, że w sprawie odchudzania częściej kierujemy się modą niż zdrowym rozskądkiem. A przede wszystkim namawiają do tego, by w kwestii zdrowego odżywiania słuchać… własnej intuicji. Zapraszamy was na rozmowę z Agnieszką Piskałą i Krystyną Romanowską, autorkami fantastycznego poradnika „Chrzań te diety”.

Anna Frydrychewicz: Nigdy nie byłam na żadnej diecie… Czy to dzisiaj raczej fenomen, czy wręcz przeciwnie?

Krystyna Romanowska: Jeżeli nie była Pani nigdy na żadnej diecie (w znaczeniu restrykcji, odchudzania się) to oznacza, że słucha Pani swojego organizmu, biologii, fizjologii, a nie … kultury. Bo fakt, że prawie każdy z nas ulega kilkudniowym/kilkutygodniowym/kilkumiesięcznym postom, ograniczeniom, nie jest niczym innym niż słuchaniem tego, co mówią o odżywianiu wątpliwej jakości eksperci. Być może nie była Pani na diecie, ale zna Pani co najmniej kilkadziesiąt osób, które się do nich stosowały.

Znam… Czasem nawet o nich piszę.

K.R: Fakt, że ogarnęło nas szaleństwo diet jest wynikiem tego, że w świecie, w którym żyjemy jest nadmiar żywności. Dlatego postanowiono ją „reglamentować” wymyślając to, co można i czego nie można jeść. Jeszcze do niedawna można, a nawet należało jeść olej kokosowy pod każdą postacią i robiły to wszystkie celebrytki. Od kilku tygodni wiadomo, że nie jest on taki zdrowy, jak się wszystkim wydawało. Eksperci wypowiadający się w naszej książce stawiają ciekawą tezę: kiedyś dla kobiet owocem zakazanym był seks, teraz jest … słodki batonik.

Agnieszka Piskała: Nie uwierzę, w to, że jakaś kobieta nigdy nie była na diecie 🙂 Nawet kilkudniowe „odchudzanie” przed wakacjami czy zabawą karnawałową, to już podpada pod „zastosowanie diety”. Poza tym trzeba też wiedzieć, co oznacza słowo dieta. W Polsce jego synonimem jest „odchudzanie, niesmacznie, drogo, wyrzeczenia, krótkoterminowo”.  Tymczasem słowo dieta pochodzi z języka starogreckiego (diaita) i oznacza… styl życia. A to zupełne przeciwieństwo poprzedniej nomenklatury- czyli dieta to „smacznie, zdrowo, bez wyrzeczeń, bez nakazów i zakazów, zgodnie z potrzebami organizmu”. Więc jeśli nigdy nie była Pani na diecie, to znaczy, że nigdy nie żyła Pani w zgodzie ze sobą…

Ale wszystkie nawyki żywieniowe wyniosłam z domu: stałe godziny posiłki, na deser owoce… Nie „objadam się” na wieczór. Czy to wystarczy, żeby zadbać o dobrą figurę i organizm, czy to nierozsądne podejście z mojej strony?

AP: Kiedy jesteśmy dziećmi uczymy się nawyków żywieniowych od naszych rodziców i dziadków. Dobrze by było, gdyby nie narzucali oni nam żywieniowej dyscypliny, ale szanowali nasze smaki, preferencje. Pozwalali odejść od stołu, kiedy jesteśmy najedzeni, a nie kiedy talerz będzie pusty. Pozwalali nam nie lubić pomidorów, ale kochać ogórki. Ten kapitał żywieniowych nawyków wyniesiony z domu, albo będzie dla nas polisą na dobre i zdrowe życie, albo jarzmem, które będzie nam szkodzić. Są oczywiście pewne wytyczne i zalecenia, które są uniwersalne, ale powinny być elastyczne i mimo wszystko sprofilowane przez nasze potrzeby. Bo jeśli np. w dzieciństwie codziennie na śniadanie jedliśmy płatki owsiane na mleku, a w wieku dorosłym ujawniła się  nietolerancja laktozy, to nadal będziemy jeść te płatki na mleku, bo tak nas nauczono w dzieciństwie? Intuicyjnie powiemy NIE, ale z praktyki wiem, że często katujemy nasz organizm różnymi zasadami zdrowego żywienia i życia, a wcale nie przynosi to nam dobrych efektów.

A skąd się wzięła ta cała obsesja dotycząca glutenu, czy on naprawdę szkodzi? Kiedy byłam dzieckiem, w ogóle się o tym nie mówiło.

AP: Gluten pochodzący ze zbóż spożywali nasi praprzodkowie, dlatego nie rozumiem, dlaczego z dnia na dzień stał się on dla nas toksyczny i trujący? Oczywiście jest pewna grupa osób, która gluten musi z diety wyeliminować (chorzy na celiakie, nieceliakalną nietolerancję glutenu, czy osoby uczulone na pszenicę). Statystyki jednak mówią, ze jest to nie więcej niż 10% naszej populacji, a do zastosowania diety bezglutenowej w ostatnim czasie przyznało się prawie 40% Polaków? Co gorsza, powiedzieli nawet, że znacznie lepiej się na niej czują, niektórzy nawet schudli.

To chyba dobrze?

Cudownie! Ale to nie dieta bezglutenowa sama w sobie przyniosła takie efekty, to fakt, że zaczęliśmy się zdrowiej odżywiać, czytać etykiety, samemu przygotowywać posiłki. Będąc na diecie bezglutenowej nie ma opcji, żeby zamówić przez telefon pizzę, zjeść na mieście kebab czy zajechać po drodze na hamburgera i frytki… tam niestety bezglutenowo nie karmą. Dodatkowo defetyzm (świadomy i nieświadomy) sieją niektóre gwiazdy i celebryci promując taki sposób żywienia. Rzadko kiedy słuchamy argumentów lekarzy, ekspertów, widząc obraz zadbanej, modnie ubranej gwiazdy, „łykamy” wszystko co mówi, nawet jej dietę. Po kilku miesiącach okazuje się jednak, że nie wyglądamy jak gwiazda, nie zarabiamy tyle, co ona, reklamodawcy nie pukają do naszych drzwi, więc… wracamy do starych nawyków żywieniowych, przecież drożdżówka nie pyta, ona… rozumie 🙂 Dramaty zaczynają się potem, kiedy „ofiary” chwilowych żywieniowych fanaberii pukają do moich drzwi i mówią od progu: ratuj!

KR: Gluten to taki przykład powstawania jedzeniowych fetyszy albo odwrotnie – jedzenia nieczystego. Z dnia na dzień jakiś produkt przestaje być zdrowy. Podzieliśmy jedzenie na czyste i nieczyste. To „czyste” jest  pozbawione winy, ale nie za bardzo smaczne. „Nieczyste” jest przepyszne („drożdżówka” mniam mniam), ale nacechowane wielkim grzechem obżarstwa. Ludzie dzielą jedzenie na zdrowe i niezdrowe, jak kiedyś dzielili kobiety na czyste i nieczyste. Wokół nas robi się coraz więcej grup skupionych na tym albo innym aspekcie diety, które całkiem jawnie przypominają już sekty. Jedna z moich znajomych wymyśliła sobie, że jest bezglutenowa, zaczęła piec chleb, zmusiła rodzinę do bycia bezglutenową, po czym „pękła” przy drożdżówce swojej babci. Niestety, nabawiła się już wtedy nieceliakalnej nietolerancji glutenu.

A dlaczego diety tak nas stresują? 

AP: Właśnie o to chodzi, ze diety nas W OGÓLE nie stresują, dlatego tak często się na nie porywamy. Kuszą nas cudownymi efektami, a cały plan działania mamy rozpisany. Poszczególne posiłki chętnie sobie ważymy, pakujemy w pudełeczka, cieszymy się bo należymy do jakiejś „dietetycznej sekty”, która ma swojego przewodnika (najczęściej celebrytę), wspieramy się na różnych forach, spotykamy na wspólnym dopingowaniu (oczywiście każdy przychodzi ze swoim pudełkiem, ze starannie poszatkowaną marchewką i wyjałowioną gotowaniem piersią z kurczaka). Najtrudniejszy moment, na diecie, to… wyjście z diety. Wtedy najczęściej zaczyna się problem, bo po tym rygorze i restrykcjach, które ktoś nam narzucił przychodzi czas, kiedy to my musimy decydować za siebie, zarządzać swoim talerzem, wprowadzać zmiany do dotychczasowego sposobu żywienia, ale zrobić to tak, żeby na powrót nie przytyć.

Czyli przełomowy jest moment, gdy sami przejmujemy za to wszystko odpowiedzialność… Póki jest rygor, jakoś się trzymamy.

KR: Opresyjność w jedzeniu ma krótkie nogi, bo nasz mózg nie znosi działać pod presją. Jest przymus, a nie ma chęci. Ba, jest wizja poczucia winy, gdy zamiast pilnować diety ulegniemy pokusom. Możliwe, że na pierwszym etapie budowania dietetycznej świadomości pewien rodzaj ograniczenia może dobrze działać. Natomiast, jeżeli ktoś powie, że dana dieta to jedyna droga do zdrowia i należy się jej kurczowo trzymać i nie zbaczać pod żadnym pozorem ze ścieżki, to jest to opresja. Przecież wprowadzamy zmiany w swoim życiu nie po to, by działały przez chwilę. Opresyjność diety to nieustanne mierzenie, ważenie i zjadanie tego, czego nie lubimy. A nie tędy droga do długofalowej zmiany schematu jedzenia. Potrzebujemy zadbać o takie dopasowane do nas nowych nawyków dietetycznych, żeby były spójne z naszymi preferencjami. No i żeby dawały nam frajdę! Jedzenie ma być przyjemne. Potrzebujemy jeść rzeczy apetyczne, smakowite, pyszne i cieszące oko.  Cieszenie się jedzeniem może być momentem świadomego dbania o siebie, dostarczania sobie przyjemności. W opresyjnej diecie tego nie ma. Nieumiejętne wychodzenie z diety daje efekt jo-jo i przekonało się o tym wiele osób zachłyśniętych tym, że tak świetnie schudły. Szybko przyszło rozczarowanie. Okazało się, że głowa nie nadąża za zmianami w ciele. Wystarczy poobserwować zmagania niektórych celebrytek, które chudły, a potem powiększały swoją wagę na oczach tysięcy widzów.

Czy nasze podejście do jedzenia dzisiaj można podzielić na dwa, skrajne typy: szybko i byle jak albo z przesadną dbałością o wszystkie produkty?

AP: Jestem zdecydowanie daleka od takiego jednoznacznego podziału, bo nie ma na szczęście ludzi tak skrajnych w swoich żywieniowych zachowaniach. Z perspektywy 15- letniego doświadczenia w zawodzie dietetyka widzę ogromną zmianę w podejściu do swojego zdrowia. Na początku mojej pracy przychodzili do mnie pacjenci po wylewach, udarach, z zaawansowaną cukrzycą… Czy naprawdę trzeba było czekać, aż organizm wystawi taki rachunek za złe żywienie i traktowanie? Potem zaczęły przychodzić osoby, które rzucały mi na stół złe wyniki badań- wysoki cholesterol, triglicerydy. Najbardziej cieszą mnie pacjenci „nowej generacji”, którzy zaczynają myśleć o swojej diecie w kategoriach prewencji. Chcą sprawdzać, czy to, jak się odżywiają faktycznie jest dobre i zdrowe, korzystając z dyscypliny naukowej, jaką jest nutrigenetyka, chcą odżywiać się zgodnie z ich indywidualną „instrukcją obsługi” zapisaną w genach. I taki zwrot akcji bardzo mnie cieszy.

Oczywiście nadal będzie dużo osób, którzy będą się niezdrowo odżywiać, ale będą też tacy, którzy prześwietlą każdy listek sałaty zanim go zjedzą i zeskanują każde ziarenko kaszy, czy aby na pewno pochodzi z ekologicznej uprawy. Najważniejsze to po prostu słuchać organizmu i… odpuścić sobie. Trzeba smakować życie, a nie paranoicznie myśleć o tym co jem, ile jem, kiedy jem, po co jem, z kim jem, dlaczego jem…

KR: W dietetyzmach powtarza się schemat – jest impuls zjadania czegoś (ten należy powstrzymać) i wstrzemięźliwość (nagradzana szczupłą figurą). Jest też „wszechobecne zło”: koncerny spożywcze, GMO, cukier, konserwanty. Kiedy powstrzymamy impuls, pójdziemy drogą wyrzeczenia – uzyskamy czystość (duchową i fizyczną) oraz niezależność. A także satysfakcje z samokontroli. Samokontrola ma nas oczyszczać.  Jest nawet takie słynne zdanie powtarzane przez fit celebrytki, które doprowadza do rozpaczy psychoterapeutów walczących z zaburzeniami odżywiania. Brzmi ono: „Kontrolując swoje ciało – kontrolujesz całe swoje życie”. To prosta droga do anoreksji. A jak nie ulec pokusie zrobienia z jedzenia fetysza? Niestety, nie możemy wpływać świadomie na to, na jakim punkcie nasza psychika nagle się zafiksuje. Nagle coś staje się dla niej ważne, kluczowe. Jeśli odkrywamy, że jedzenie stało się dla nas fetyszem, to dobrze się jest temu poprzyglądać. Zastanowić, dlaczego tak się dzieje w kontekście całego życia, naszych relacji z innymi ludźmi, ze światem.


„Chrzań te diety” – Ta książka uspokaja nastroje. W świecie, w którym jedzenie stało się fetyszem i rodzajem religii, a zaburzenia odżywiania są normą u kobiet i mężczyzn, warto ostudzić temperaturę. Jedzenie nie powinno i nie może wywoływać w nas ciągłego niepokoju.  Autorki, znana dietetyczka i dziennikarka, biorą na warsztat mity dotyczące „właściwego odżywiania”:

*Czy gluten naprawdę szkodzi?

*Dlaczego nie możemy schudnąć?

*Czy istnieją „niezdrowe” produkty?

*Dlaczego nie zawsze warto sięgać po żywność light?

*I wreszcie: gdzie szukać diety – cud?

„Chrzań te diety” to wyjątkowy poradnik wychodzący poza chwilowe mody i marketingowe trendy. Co jest prawdą a co fałszem? Musisz to wiedzieć: stawką jest dobre jedzenie i …dobre życie.

Agnieszka Piskała fotoAgnieszka Piskała – absolwentka Wydziału Nauk o Żywieniu Człowieka i Konsumpcji SGGW oraz podyplomowych studiów pedagogicznych. Należy do wąskiego grona diet coachów certyfikowanych w Polsce przez Instytut Psychoimmunologii Wojciecha Eichelbergera. Właścicielka Instytutu Nutrition Lab, którego celem jest budowanie świadomości prawidłowego odżywiania wśród Polaków. Propagatorka nutridietetyki.

krystyna romanowska fotoKrystyna Romanowska – dziennikarka, autorka cyklu książek z prof. Zbigniewem Lwem Starowiczem, mama 10-letnich bliźniaczek. Publikowała m.in. w Wysokich Obcasach Extra, Newsweeku, Gazecie Wyborczej, Rzeczpospolitej, magazynach Focus i Coaching. Interesuje się psychologią społeczną, seksualnością, socjologią. Ma słabość do ciasta drożdżowego i dobrych kryminałów. Uważa, że najlepszym detoksem są … podróże.