Go to content

„Chciałam być dla niego całym światem, wpadłam w obsesję i zniszczyłam mu życie”. O destrukcyjnej sile miłości, która nie widzi jak brzydko kocha

Fot. iStock/cindygoff

Poznałam go u znajomych. Cichy, nieobecny myślami – przeżywał rozstanie ze swoją dziewczyną. Spodobał mi się od razu, ale wiedziałam, że dla niego to jest dobry moment na nową miłość. Raczej na nową znajomość z kim, kto go wysłucha i nie będzie zadawał niewygodnych pytań. Byłam idealna.

Usiadłam obok, rzuciłam jakieś zdawkowe słowa, niby od niechcenia. Przyjął to za dobrą monetę, zaczęliśmy rozmawiać. Znalazłam go na Facebooku, złapaliśmy kontakt. I tak już zostało. Przez jakiś czas byłam jego przyjaciółką. To znaczy, dla niego byłam zawsze jedynie przyjaciółką. Ja się zakochałam i to dość szybko. Wydawał mi się facetem doskonałym – dobrze wychowany, oczytany, mądry życiowo, pociągający fizycznie. No i potrafił docenić to, co najważniejsze: chciał stałego związku, w którym każda strona miałaby swoją przystań. Tylko nie widział we mnie kobiety. Byłam kumpelą, niczym więcej. To trwało rok.

Chodziliśmy do kina, na spacery, czasem spotykaliśmy się u niego, żeby pogadać albo obejrzeć jakiś serial. Nigdy nie dał mi do zrozumienia, że czuje coś więcej niż przyjaźń, zawsze traktował mnie jak koleżankę. Ale na pewno wiedział, że z mojej strony ta relacja wygląda zupełnie inaczej. Kochałam go ze wszystkich sił. Byłam gotowa zrobić dla niego wszystko. Miałam na jego punkcję obsesję. Czekałam na każdy telefon, każdą wiadomość. Biegłam na każde spotkanie, odbierałam każde połączenie. Radziłam, pocieszałam, byłam obecna. Musiał wiedzieć, że jest dla mnie bardzo ważny. Pomimo tego, nigdy tego nie wykorzystał.

Potem nadeszła feralna jesień. Przyjaciółka namówiła mnie, żebym mu to uczucie wyznała wprost. I to był błąd. Pamiętam jak w panice złapałam go za rękę, kiedy podawał mi herbatę w swojej kuchni. Było późne popołudnie, poprosiłam go, żeby pomógł mi z prezentacją do pracy. Tak naprawdę nie potrzebowałam tej pomocy, ale chciałam być blisko…

Niezręcznie złapałam go za mankiet koszuli, łzy napłynęły mi do oczu. Wysłuchał mnie. I niestety, najdelikatniej jak umiał, zapewnił, że raczej nigdy nie odwzajemni mojego uczucia.

Od tego czasu dzwonił rzadziej. Wysłał mi wiadomość, w której napisał, że powinniśmy sobie zrobić przerwę w spotkaniach, dla mojego dobra. Żeby mi było łatwiej. Że zawsze będziemy przyjaciółmi, ale on nie chce mi robić nadziei. Ta wiadomość mnie przeraziła. Świadomość, że nic już nie będzie jak dawniej, że nie będę go już tak często widywać… To uczucie było zbyt trudne. Oddzwoniłam. Z płaczem, z pretensją. Dlaczego mnie nie kochasz? Jestem dobra, jestem świetna. Będziesz żałował. Jesteś dokładnie taki jak inni. Typowy samiec. Nie wiesz, czego potrzebujesz. Proszę, daj mi szansę. Moglibyśmy razem być szczęśliwi. 

Obrażałam go i na przemian błagałam, żeby mnie pokochał. Nigdy nie spodziewałabym się, że tak potrafię. Nie spodziewałam się, że tak zareaguję. W myślach był moją własnością. W mojej głowie prawie byliśmy razem i nikt innym nie mógł się do niego bardziej zbliżyć.

Nie wiem dokładnie, w którym momencie mi przerwał. Płakałam, próbował mnie uspokoić, ale nie potrafił mi pomóc. I nie mógł dać mi tego, o czym marzyłam.

Dalsza historia potoczyła się bardzo szybko i była dla niego prawdziwym koszmarem. Za późno zrozumiałam, że potrzebuję pomocy, że sama się nie zatrzymam. Zniszczyłam mu życie.

Najpierw dowiedziałam się, że się z kimś spotyka. Codziennie oglądałam ich wspólne zdjęcia na Facebooku. Któregoś dnia wysłałam jej wiadomość. Napisałam, że on jest oszustem, że nie jest jej wart, że gra z naszymi uczuciami. Kłamałam, że mówił mi, że mnie kocha. Udało się. Ten związek był świeży, ona go jeszcze dobrze nie znała, przestraszyła się, odeszła. Nie wiem dlaczego, ale naiwnie myślałam, że on mi wybaczy. Że zrozumie, że powinniśmy być razem, że zrobiłam to z wielkiej miłości. Pisałam do jego znajomych, wymyślałam dziwne historie, w których on był potworem, który mnie skrzywdził, a potem zerwał ze mną kontakt.  Wtedy definitywnie mnie od siebie odsunął.

Kiedy zrozumiałam, że straciłam go również jako przyjaciela, a wspólni znajomi zaczęli się od nas odsuwać, przyszła świadomość tego, co się stało. I ogromny lęk połączony ze wstydem. Wtedy podjęłam decyzje o terapii.

Wciąż nie wyleczyłam się z tego uczucia, ale rozumiem swoje błędy. Nie kontaktuję się z nim, wiem, że by tego nie chciał. Jest mi bardzo ciężko, bo odkryłam, że potrafię uzależnić się od uczucia i niszczyć tego, kogo kocham.