Go to content

Nie chcę myśleć, że byłam jedynie częścią planu, mistyfikacji. Jestem twoim wyzwoleniem, twoją prawdą o sobie samym

Fot. iStock/cindygoff

Próbuję sobie przypomnieć, kiedy przestałam być kobietą. Konkretny moment, chwilę, w której to poczułam. Może niepotrzebnie? Może nie było punktów zwrotnych? Może to się działo powoli, systematycznie, kiedy odsuwałeś mnie od siebie żyjąc coraz bardziej obok niż razem, aż do momentu, w którym postanowiłam odejść?

Nie, nie mam do ciebie żalu. Wiem, że to nie twoja wina, że jesteś w tym wszystkim o wiele bardziej pogubiony niż ja. Próbuję tylko zrozumieć. I żałuję ogromnie czasu, który sobie nawzajem ukradliśmy. Bo to mógł być czas prawdziwie szczęśliwy, a nie szczęśliwy fikcją.

Nie mogłam cię nie pokochać, choć nie wydarzyło się to od razu. Zdziwił mnie twój zapał, upór. Dopiero co się poznaliśmy, a już byłam dla ciebie „miłością na całe życie”. Zapomniałeś się w tej miłości, w nas, wszystko byś zrobił, żebyśmy tylko mogli być razem. Zaufałam ci. Powoli zakochiwałam się w tobie. Miałeś w sobie tyle pasji, byłeś taki zdecydowany, wiedziałeś czego chcesz. Chciałeś właśnie mnie, chciałeś życia ze mną. Myślałam: „po tych wszystkich życiowych zakrętach czy mogło mi się przydarzyć coś lepszego”?  Czułam się wyjątkowa.

Wzięliśmy ślub, urodziło się nam dziecko. Wiem, wiele osób mówi, że dziecko zmienia wszystko. U nas było inaczej… Tak, jasne, że chodzi o seks. To on stał się głównym problemem. Ale to ty odsuwałeś mnie od siebie systematycznie. Przysuwałeś na moment, na szybko, nieuważnie, raz na miesiąc, na trzy miesiące, na pół roku… W końcu wcale. Płakałam, tak. Prosiłam, pytałam. To takie straszne prosić i pytać o seks. Nie wiedziałam tego wtedy.  Szukałam winy w sobie. Nie potrafiłam zrozumieć, co jest ze mną nie tak. Było mi smutno, coraz bardziej smutno i samotnie. Przestaliśmy być parą, przestałeś mnie potrzebować, chcieć. Byliśmy ze sobą jak kumple, jak para przyjaciół, którzy wspólnie wychowują córkę. Czułość? Tylko wtedy, kiedy spotykaliśmy się z naszymi rodzicami, przyjaciółmi. Pocałunki, gesty. Dla nich tak lubiłam wychodzić. A w urodziny wciąż bukiet kwiatów. Do czasu.

Nieznośna byłam z tym seksem. Twoje poklepywanie po plecach mi nie starczało. Chciałam więcej, coraz bardziej rozpaczliwie. Więc ty byłeś ciągle zmęczony, ciągle nie w nastroju. Zasypiałeś na kanapie, byle dalej ode mnie. Uciekałeś.

Pomyślałam – masz romans. To takie oczywiste. Przeszukałam twój telefon, ale nic nie znalazłam. Bo kto by czytał SMS-y od kolegów? Kolega nie jest podejrzany. Kolega jest OK. Kolega znaczy: „wszystko w porządku”.

Widocznie dobrze się ukrywasz – myślałam. Albo masz jakiś poważny problem, może jesteś chory? No bo czy dorosła osoba może tyle wytrzymać bez seksu? Albo to ja jestem tym problemem. Przestałeś mnie kochać, a seks bez miłości dla ciebie nie istnieje? Cierpiałam coraz bardziej.

Zacząłeś mnie poniżać, upokarzać, znęcać się. Sprawiałeś, że czułam się nikim, a potem przepraszałeś i obiecywałeś, że już nigdy, że od teraz, wszystko będzie inaczej… Było, na chwilę. Życie z tobą było emocjonalną karuzelą. Na szczęście zacząłeś wyjeżdżać służbowo. Wtedy oddychałam, brałam się w garść i obiecywałam sobie, że kiedy wrócisz – odejdę. Ale wciąż brakowało mi odwagi. Aż do momentu, gdy zobaczyłam tamto zdjęcie. Wrzucałeś ich dużo, na swoim profilu, relacjonując swoje podróże. Niby nic takiego. Ty i on, kolega z pracy, na plaży, śmieszny podpis. Znałam go, z widzenia, kilka razy coś o nim opowiadałeś. Tym razem coś mnie tknęło. Zamarłam. To ujęcie, na którym patrzysz na niego tak, jak nigdy nie spojrzałeś na mnie. Nawet wtedy, gdy za mną szalałeś. Jego ręka na twoim ramieniu… Zrozumiałam.

Zaczęłam analizować, gorączkowo przypominać sobie sytuacje, momenty. To, z jakim zainteresowaniem mówisz o przystojnych mężczyznach i ich ciałach, ale nigdy o kobietach. Twoją, trochę narcystyczną, fascynację własnym ciałem. Podsuwane mi zdjęcia ulubionych aktorów – zawsze w tym samym typie – blondynów o pięknych uśmiechach. Jak on, Paweł, kolega z pracy.

Zadzwoniłam do ciebie chwilę później. „Kim on dla ciebie jest?” – spytałam po prostu. Rozłączyłeś się. Nie wyśmiałeś, nie zaprzeczyłeś. Zamilkłeś. I już wiedziałam na pewno.

A ja kim dla ciebie byłam? Miałam cię chyba uratować, sprawić, żebyś zapomniał, stłumił w sobie to, co czujesz, czego pragniesz. Kochałeś mnie, wierzę w to, ale nigdy „w ten sposób”.  Zaplątany w ogrom uczuć, których sam nie potrafiłeś zrozumieć, dusiłeś się w tym związku cierpiąc tak jak ja, ale bojąc się samego siebie. Całą frustrację, złość przelewałeś na mnie, bo nie byłam mężczyzną. Tak desperacko mnie potrzebowałeś, żeby zabić w sobie to, kim naprawdę jesteś. Tak żarliwie próbowałeś mnie pokochać tak, jak powinno się kochać żonę.  Nie chcę myśleć, że byłam jedynie częścią planu, jakieś mistyfikacji, która miała przekonać innych, że „wszystko z tobą w porządku”. Więc już wiem – byłam twoim wyzwoleniem, twoją prawdą o sobie samym.

Życzę ci, żebyś nie marnował już więcej czasu, żebyś miał odwagę żyć w zgodzie ze sobą. I naucz tego, proszę, naszego syna.