Go to content

Bił mnie, a gdy krzyczałam, mówił dzieciom: „Zobaczcie, matka znowu wariuje, znowu jej odbiło”. On jest szanowanym obywatelem, ja nikim

Fot. iStock/_IB_

Uderzył mnie bardzo mocno, gdy próbowałam załagodzić sytuację, bo widziałam, że jest naminowany. Oddałam mu z bezsilności i złości, choć pewnie nawet tego nie poczuł. Ale wystarczyło, bo gdy do pokoju wpadł nasz 17-letni syn, usłyszał: „Zobacz, twoja matka znowu wariuje i mnie bije”. Syn ściągnął ze mnie pościel, zaczął bić, dusić… Kopał, żebym spadła z łóżka. A jego ojciec siedział i na to patrzył.

Pierwszy raz mój mąż uderzył mnie, gdy byłam w ciąży. 18 lat temu… Wtedy pomyślałam, że może ja go czymś zdenerwowałam, a może tak jakoś wyszło i że właściwie nic się nie stało. Mogłam tak myśleć, zwłaszcza, że na początku bił mnie raz na pół roku, raz na rok. O siniakach szybko się zapomina… Wymazuje się z pamięci. Ale mam obdukcję z tego pierwszego razu, mam też z kilku następnych. Ale nigdy nic z tym nie zrobiłam wierząc, że kolejnego razu już nigdy nie będzie… W końcu przestałam chodzić na obdukcje, bo było mi zwyczajnie wstyd…

Zakochałam się jak wariatka. Miałam 23 lata, za sobą nieudany związek. Sama z córką i nagle pojawił się on. Mówił, że jest osiem lat starszy, choć później okazało się, że 18. Pewnie każda kobieta wie, jak to jest stracić głowę dla faceta. Szarmancki, z planami na biznes, który wtedy dopiero zaczynał rozkręcać. Nosił mnie na rękach, od razu zapowiedział, że adoptuje moją córkę. Dziś wiem, że czerwona lampka powinna była się mi zapalić, kiedy tak źle mówił o swojej byłej żonie. Zacietrzewiał się, powtarzał, jaka ona straszna, zresztą nie przebierał w słowach. Tylko ja głupia mu wierzyłam i zastanawiałam się, jak ona mogła zostawić tak wspaniałego faceta.

Oświadczył mi się, razem z pięknym pierścionkiem dostałam intercyzę do podpisania. Nie miałam pojęcia co to jest i po co. Tłumaczył mi tylko, że rozkręca swój interes, chce mnie chronić, żeby gdyby coś mu nie wyszło, to żebym ja była bezpieczna i żeby za mną komornik nie chodził. Jak mogłam mu nie wierzyć. Byłam pewna, że chce dla mnie jak najlepiej, tak jak sam mi to tłumaczył.

A on doskonale wiedział, co robi. Może nie spodziewał się, że pośrednictwo kredytowe może przynieść mu kokosy, a jednak. Zaczął zarabiać naprawdę duże pieniądze. A kto ma pieniądze ten rządzi, ten jest widoczny. Otrzymywał nagrody, podziękowania od władz miasta, gdy coś zasponsorował, wsparł jakąś akcję dla dzieci. Po prostu idealny obywatel, pomocny, chętny do działania. Tylko w domu tyran… Moją córkę wyzywał od bękartów, ubliżał jej nie raz. A później kupował jej najlepsze ciuchy, wykupywał najlepsze obozy… To wszystko działało na zasadzie: teraz cię zgnoję, a za chwilę ci to wynagrodzę. Jak jakiś obłęd. Zawsze miał dwa oblicza.

Najgorzej zaczęło być, kiedy postanowił rozszerzyć działalność, kiedy praca pochłonęła go bez reszty i mam wrażenie, że zawładnęła nim taka żądza pieniądza. Wtedy coraz częściej stawał się nerwowy. Z jednej strony mówił, że robi to wszystko dla nas, a z drugiej wykrzykiwał, że wszystko jest jego, że bez niego byłabym nikim, że nawet butów bym sobie nie kupiła. Powtarzał, że jestem szmatą, która powinna mu okazywać tylko wdzięczność. A ja za każdym razem, kiedy jechaliśmy na wakacje powtarzałam dzieciom: podziękujcie tacie, że nas zabrał, że dzięki niemu mogliśmy tyle zobaczyć i miło spędzić czas. Choć ten miły czas był iluzją. Wszystko musiało być tak, jak on chciał. Dzieci go drażniły, miały być cicho, siedzieć w jednym miejscy, robić i mówić to, co on im każe… Kiedy ja stawałam w ich obronie, obrywałam. A one później i tak go kochały, bo kupował im, co chciały…

Nie mogłam iść na studia, skończyć jakiejś dodatkowej szkoły, bo on nie dawał mi takiej możliwości. „Twoim obowiązkiem jest zająć się dziećmi, ja już na nas zarobię” – powtarzał, a później ubliżał od darmozjadów i nieuków. Że ja to do jednego się tylko nadaję, ale w sumie, gdyby mnie postawić na ulicy, to i tak nikt by mnie nie chciał. Kiedy słyszysz, że jesteś nikim, że osoba, o której myślałaś, że cię kocha, mówi, że sprzedałaby cię do burdelu, bo tylko na to zasługujesz, to naprawdę zaczynasz wierzyć, że jesteś nikim. Przestajesz siebie zauważać, nawet w lustrze się nie oglądasz, bo po co. Po co tracić czas na przyglądanie się sobie, skoro jesteś nikim. Stajesz się z jednej strony wyzuta z emocji, bo nie chcesz niczego czuć, a zwłaszcza tego wstydu, upokorzenia i tej ogromnej bezsilności, która daje ci pewność, że nie masz jak i że nigdy się z tego nie wyrwiesz…

Nikomu nie mówiłam. Choć bywało, że bałam się o swoje życie, zwłaszcza, gdy syn uderzył mnie pierwszy raz tak, że myślałam, że złamał mi rękę. Spojrzał na mnie wtedy z nienawiścią w oczach mówiąc, że mam się nie wtrącą w nie swoje sprawy. A ja chciałam tylko z biurka wziąć e-papierosa, bo jak, wówczas 15-latek, z e-papierosem?

Nie raz mnie szturchnął, popchnął, jak przechodziłam. Mówił, że nawet śniadania zrobić nie potrafię i że obiad to on sobie zje w mieście, bo tego gówna, które ja gotuję nie da się jeść… Słyszysz to od swojego dziecka i nie wierzysz… Czujesz, jak pęka ci serce, dosłownie, jak klatkę piersiową rozrywa ból nie do zniesienia. Przypominasz sobie wszystkie te chwile, kiedy tuliłaś, dmuchałaś w stłuczone kolano, całowałaś w obitą głowę. Kiedy pocieszałaś, bo kolega nie chciał się z nim bawić… Ja nawet nie wiem, kiedy go straciłam. Pamiętam, że cieszyłam się, że chociaż on ma dobry kontakt z ojcem. Wyjeżdżali razem na męski weekend na ryby, byli sami kilka razy na nartach. Widziałam, że ojciec jest dla niego autorytetem, nie wiedziałam, że też w kwestii traktowania kobiet… Podobno teraz chwali się w mieście, że był w burdelu… Nawet nie chcę powtarzać, co mówi, a co do mnie dociera.

Jego dziewczyna tylko mi kiedyś powiedziała, że ona widzi te moje siniaki ukrywane pod okularami, że zauważyła, że siedzę w kuchni i płaczę, a nie siadam z nimi do obiadu… Ostrzegłam ją wtedy przed moim synem, powiedziałam, że jeśli nie chce skończyć tak, jak ja, niech trzyma się od niego z daleka.

Mieszkałam w pięknym domu z basenem. Wszystkim się zajmowałam. Dbałam o porządek, gotowałam. I jeszcze wszystko było źle. Kiedy poszłam do pracy, wytrzymałam miesiąc, bo on skutecznie mi to uniemożliwił. Wydzwaniał, pytał, kiedy wrócę, czy jestem w pracy… Bałam się wracać, bo nie wiedziałam, w jakiej on jest furii.

To też nie było tak, że ja wszystko znosiłam pokornie. Kiedy mnie wyzywał od najgorszych stawiałam się, prosiłam, żeby tak do mnie nie mówił. Ale on nadal ubliżał mi, więc bywało, że ja z nerwów zaczynałam wrzeszczeć, żeby już przestał. Wtedy dzieci schodziły na dół, a on mówił: „Zobaczcie matka znowu wariuje, znowu jej odbiło”, im też jak widać skutecznie prał głowę.

W ostatnich latach, to ja już tylko zamykałam się w pokoju, żeby on do mnie nie przychodził, żeby tylko mojemu synowi nie wchodzić w drogę. Chciałam już tylko spokoju. A on, kiedy tylko mu się sprzeciwiałam, kiedy się odzywałam, palcami machał mi przed oczami i mówił tym swoim kpiącym tonem: „Odcinam ci pępowinkę finansową, na nic już dzisiaj nie dostaniesz” i po kilku dniach przychodził udobruchany moim posłuszeństwem: „wiesz dzisiaj mam tak dobre serce, że oddam ci te kluczyki do samochodu, żebyś na pieszo nie musiała iść po zakupy”. I wtedy znowu było dobrze i ja znowu miałam nadzieję, że to się nie powtórzy.

Pierwszy raz wyprowadziłam się rok temu. Uciekłam, bo bałam się o własne życie. Nawet mojej siostrze napisałam oświadczenie, że jestem świadoma tego, co piszę i tego co się ze mną dzieje, ale gdyby coś mi się stało, gdybym zginęła w dziwnych okolicznościach, to oskarżam o to mojego męża, to on byłby sprawcą tej zbrodni. Wróciłam, bo on kilka lat temu wziął na mnie i na siebie kredyt, na ponad milion złotych, pod hipotekę domu, którego do dzisiaj nie jestem właścicielem. Dzwonił do mnie i mówił, że przestanie płacić, że moja rodzina zostanie tym kredytem obarczona. Wróciłam, bo bałam się, że to prawda. Ale zasięgnęłam później opinii specjalisty i okazało się, że skoro ja nic nie mam, to nawet w przypadku zadłużenia, komornik może jedynie sprzedać dom i to wszystko. To mi dodało pewności siebie odrobinę.

W tamten dzień zadzwonił szwagier, że zaprasza na imieniny. Wysłałam mu zdjęcie swoich posiniaczonych rąk, napisałam, że już dłużej nie wytrzymam. Nie poszłam, poszedł mój mąż z synem. A ja siedziałam w domu i prosiłam Boga, żeby coś z tym zrobił, obojętnie w którą stronę, ale żeby coś zrobił, bo ja już nie chcę tak żyć. Nie chce tego ciągłego strachu, tego bólu, upokorzenia. I wtedy wrócili. Mój mąż zaczął wyrywać mi pilota z ręki, od razu zaczął się czepiać. Próbowałam załagodzić sytuację, ale wtedy mnie uderzył… Do pokoju wpadł syn, resztę opowiedziałam już na początku. Uciekłam na dół. Ale dobiegły mnie jakieś dziwne dźwięki. Weszłam na górę, a mój syn nożyczkami ciął moje ubrania, niszczył moje torebki i buty. „Co ty robisz?” – spytałam. I wtedy usłyszałam, że jestem nic nie wartym śmieciem, że mógł mnie udusić i byłby święty spokój…

Uciekłam kiedy nie było ich w domu. Spakowałam swoje rzeczy i wyjechałam do brata… Nie mam nic, kompletnie. Jestem na kuroniówce. On zawsze pilnował, żebym nie miała możliwości odłożenia sobie jakichkolwiek pieniędzy. Jednak dzisiaj wolę jeść suchy chleb niż wracać do tamtego życia… Nagrałam go jeszcze, nagrałam mojego syna, jak mi groził. Nie poddam się, nie chcę już siedzieć cicho, choć nadal bardzo się boję, boję się nawet tego, że coś może mi się stać, jak będę wracać do domu. Ale jestem w stanie dużo znieść. I tak jak mój mąż mówił, że wózki w markecie będę ustawiać, tak jak mu udowodnię, ile jestem warta, że nie dałam się mu zniszczyć.