Go to content

Nie bądź służącą swojego męża

Fot. iStock/DGLimages

Mój idealny Pan Mąż pewnie nie byłby idealny, gdym mu na to pozwoliła. Facet pozwala sobie na tyle, na ile pozwala mu tak naprawdę kobieta. Tak sądzę i zdania nie zmienię. 

Coraz więcej obserwuję i coraz częściej pozwalam sobie na mówienie innym kobietom wprost, co myślę. Coraz częściej muszę więc robić unik, żeby nie dostać z półobrotu. Nie przestanę jednak, ponieważ tylko głośne piętnowanie patriarchatu może spowodować, że kobiety wokół mnie będą po prostu szczęśliwe i będą lubiły swoje życie. A często niestety żyją tak, jak nie chcą, ale inaczej nie umieją.

– To wstyd, że w naszym kraju potrzebne są takie instytucje jak BABA (stowarzyszenie pomagające kobietom-ofiarom przemocy domowej) – mówiła Anita Kucharska-Dziedzic, odbierając nagrodę Polskiej Rady Biznesu im. Jana Wejcherta za swoją działalność w Babie właśnie. Pomyślałam wtedy, że to najlepszy komentarz, jaki mogła w tym momencie puścić w obieg. I wszyscy jej bili brawo. A ilu na tej wielkiej sali było mężczyzn, których żony i partnerki do Baby chciałyby pójść, ale się boją, wstydzą lub nie zdają sobie sprawy, że pomoc jest im potrzebna?

Chyba najbardziej na świecie oprócz głupoty, denerwuje mnie, wręcz działa uczulająco, wykorzystywanie słabszego od siebie. To zapewne doświadczenia z domu rodzinnego sprawiły, że dziś jestem naprawdę silną, wiedzącą czego chcę, spełnioną i szczęśliwą, lubiącą swoje życie kobietą. Kocham mojego męża, powtarzam mu to często, szanuję jego, jego oczekiwania, cele, pragnienia, ale też od początku sygnalizowałam, że dla mnie związek to dwie idące ramię w ramię osoby. Partnerstwo jak w biznesie. Bez ściśle wyznaczonych ról, ale z wzajemnym uzupełnianiem się i wsparciem, zwłaszcza w gorszych momentach.

Kobiety, z którymi na co dzień się spotykam w pracy, w rodzinie, w gronie znajomych, patrzą na mnie jak na kosmitkę. Kiedy mówię im, że od swoich mężczyzn muszą wymagać przede wszystkim szacunku, słyszę: on nie zrozumie. Kiedy powtarzam, że trzeba mówić o swoich oczekiwaniach jasno, wyraźnie, a najlepiej z podaniem przykładu, słyszę: ale on pyta, o co mi chodzi. Kiedy mówię, że trzeba w życiu równać w górę, a nie pozwalać, żeby ktoś nas ściągał na dno, od którego sam się odbić nie może, słyszę, że łatwo mi mówić, bo mój mąż już się przyzwyczaił, że mnie wszędzie pełno i że ciągle się rozwijam.

Nie każę nikomu spędzać poza domem całych dni, pracować na 1,5 etatu, działać w stowarzyszeniu, a w „wolnej chwili” biegać na fitness, uczyć się angielskiego, a po powrocie do domu gotować słoików dla dziecka do żłobka i pisać tekstów na blog, bo i ja sama czasami nie mam siły się zatrzymać, jak rozpędzę swoją maszynę na maksimum mocy. Ja tak chce żyć, bo to mnie nakręca. Nakręca mnie też mój mąż mówiący po angielsku, robiący prawo jazdy na motocykl, grający w gry komputerowe. Lubię to, że jest w czymś ode mnie lepszy, że umie więcej ode mnie, że mogę się od niego czegoś nauczyć, ale też mam satysfakcję, kiedy mogę mu zaimponować choćby sposobem zarządzania ludźmi podczas organizacji jednej, drugiej, piątej imprezy, pozyskiwaniem kolejnych sponsorów, zdolnością do kompromisu podczas podejmowania decyzji ważnych dla stowarzyszenia.

Mój mąż poważnie zachorował. Miał operację. Siedziałam pod salą operacyjną, ponieważ i on dwukrotnie czekał na mnie na korytarzu podczas cesarskiego cięcia i wiem, jak miło jest zobaczyć tę najbliższą osobę zaraz po zabiegu. Po powrocie ze szpitala zajmował się mną i dziećmi jak rasowa położna, miałam czas, żeby leżeć i karmić piersią, na oddziale pilnował kroplówek, przywoził jedzenie, zajmował się synami. Kiedy więc on potrzebował mojej pomocy, a przynajmniej potrzebował wiedzieć, że może na mnie liczyć, ja chciałam stanąć na wysokości zadania.

Tymczasem mężczyźni często gęsto nie pomagają matkom swoich dzieci po powrocie ze szpitala. Nawet jeśli są na dwutygodniowym urlopie, niewiele ten czas ma wspólnego z opieką nad noworodkiem. Kobiety po porodach naturalnych, cięciach cesarskich, czasami różnych komplikacjach wracają do swoich obowiązków domowych na pełen etat plus w gratisie dostają dziecko. Kiedy jednak ich życiowy partner zachoruje, niańczą go, chuchają, dmuchają, a jak przytrafi się poważniejsza sytuacja, matkują i robią z domu szpital, zapominając, że same nie były traktowane „wyjątkowo”, nawet gdy chodziły po ścianach.

pixabay.com/3dman_eu

pixabay.com/3dman_eu

 

Podobnie rzecz się ma z wychodzeniem z domu. Nie za bardzo rozumiem stwierdzenia: „mąż mi nie pozwolił” i „mąż mnie nie puścił”, ale wiem, że są powszechnie używane. Mężczyźni spotykają się ze znajomymi przy piwie często. Kobiety częściej „nie mogą”, bo muszą coś zrobić w domu, dzieci do szkoły wyprawić, posprzątać, poprasować, nagotować na kolejne dni, bo będą w pracy dłużej i domownicy z głodu popadają. Łapię się na tym,że dostaję telefon i po prostu informuję, że wychodzę, choćbym była w połowie robienia sałatki. TataM&m podobnie, choć jemu częściej się nie che ruszać z domu (co ja wykorzystuję chętnie).

Kobiety same zrobiły z siebie niewolnice, a jak widzą jedną wolną, krytykują ją i próbują przeciągnąć na swoją stronę, żeby tylko nie miała lepiej od nich. Trzeba równać w górę i brać przykład z tych, które właśnie mają lepiej od nas… Idź  wieczorem sama na zakupy, idź na siłownie, na fitness, spotkaj się z koleżanką z liceum, z sąsiadką, odwiedź kuzynkę i zostaw męża z dziećmi, zostaw niepozmywane gary, zostaw pranie w pralce. Twój mąż jest często w delegacjach, całe dni spędza w pracy i oczekuje, że ty, mimo swoich służbowych obowiązków, utrzymasz dom na najwyższym poziomie, a dzieci będą jak z obrazka? Spakuj walizkę, nie gotuj obiadu, nie zmywaj, nie sprzątaj, miń się z mężem w drzwiach i powiedz, że wrócisz pojutrze. Spędź te dwie noce choćby w hotelu w tym samym mieście. Ty odpoczniesz, on doceni, kogo ma w domu i jaką prace wykonujesz na co dzień… Telefon zostaw na stole… przypadkiem…