Lekki wstyd, zażenowanie, poczucie, że „coś jest nie tak”. Czasy się zmieniają, pojęcie obciachu również. To, co kiedyś wywoływało złośliwy uśmiech lub oburzenie – dziś już nie razi. No, a przynajmniej nie dziwi…
Mam znajomą, która robi karierę w bardzo dużej firmie. Firma jest tak duża, że większość osób, które w niej pracują zna jedynie z widzenia. Albo wcale. Niektórych spotyka w metrze, jak półprzytomni próbują jeszcze, choć przez 20 minut jazdy, złapać resztki snu, przybierając pozycję „do mnie nie podchodź, a już na pewno nic nie mów”. Znajoma spogląda na nich z politowaniem i wyciąga swoją bardzo mądrą książkę o relacjach społecznych w korporacjach. Ale tylko udaje, że czyta. Bo tak naprawdę, to obserwuje. Szpieguje, żeby być precyzyjnym, bo taką ma konfidencką naturę.
I pewnego dnia, dzwoni do mnie i mówi tak: „Wiesz, ale obciach w tym metrze, prawdziwa wioska”. Nie wiem co prawda, czym mieszkańcy wiosek zasłużyli sobie, by słowo „wiejski” zyskało tak pogardliwe znaczenie, ale rozumiem, że to chyba sfrustrowanym „miastowym” zabrakło odpowiedniego słowa w słowniku.
– No więc – kontynuuje znajoma – Ta plaga trwa od kilku lat. Wystarczy powąchać torebkę z Zary, żeby wiedzieć, co asystentka z księgowości będzie jadła na śniadanie.
Ponieważ nie wierzę własnym uszom, zaraz spieszy w wyjaśnieniami. Okazuje się, że torebka z napisem „Zara” to hitowy lunch box. Nawet jeśli jest tak sfatygowana, że straszy dziurami. Ale to nie szkodzi, ważne, żeby było widać charakterystyczny napis. Z takiego właśnie, najmodniejszego opakowania wydobywa się rano zapach… kiszonego ogórka. Albo pasty rybnej lub przygotowanych do odgrzania – pierogów ze szpinakiem.
W metrze można być rano obciachowym na wiele innych sposobów. Na przykład wsiąść na stacji początkowej prężnym susem, żeby na pewno mieć miejsce, a następnie wyciągnąć z torby kosmetyczkę, której nie powstydziłaby się makijażystka gwiazd i… zacząć się malować. Ale tak naprawdę, od A do Z, od samusieńkiego podkładu po ostatnie machnięcie (koniecznie czerwoną) szminką. Trzeba tylko uważać z nakładaniem tuszu, kiedy pociąg hamuje, żeby sobie szczoteczki w oko nie wbić. Kto bardziej wprawny, da radę.
Osobiście uważam, że w porannym metrze zdecydowanie obciachowi są młodzi mężczyźni w eleganckich garniturach, zbyt śpiący i zbyt zmęczeni, by ustąpić miejsca starszym osobom, albo dźwigającym na rękach swoje dzieci mamom. To dopiero obciach spuszczać nieśmiało wzrok na widok kobiety w ciąży albo starszego pana o lasce.
Na wakacyjnej plaży szczytem obciachu, choć nieco mniejszym, jest podobno kąpiel z różowym flamingiem i spacer na Morskie Oko z torebką z Biedronki i w charakterystycznych klapkach (założonych oczywiście na skarpetki). Pomijając walory estetyczne tego ostatniego ekscesu, klapki w górach to po prostu duże ryzyko, że się dozna skrętu kostki…
Czasy się zmieniają, nasza tolerancja na różne zachowanie również. Pamiętam, że kiedy w liceum miałam koleżankę, która chcąc zaimponować naszej polonistce ustawiała na ławce, grzbietem do nauczycielskiego stolika książki, największym klasowym obciachem było, kiedy się okazało, że żadnej z tych książek nie przeczytała. Dziś może zażenowanie wywoła fakt, że się chociaż kojarzy nazwiska autorów z tytułami tych dzieł. Dziś, obciachem jest nie mieć telefonu i nie być „na bieżąco”…
Ale największego obciachu nic nie przebije. Być na tyle małostkowym, by zwracać na to wszystko uwagę i komentować – głośno, albo za plecami. Zaglądać innym w ich życie i dawać sobie prawo do tego, by nazywać je… obciachowym. Nie uważacie?