Nikt nie chce żyć bez Mamy. Tak napisała mi dziś bliska osoba, której umarła mama. Pomyślałam, jak wielka uniwersalna prawda jest zawarta w tym jednym zdaniu. Nikt nie chce żyć bez mamy.
My, którzy straciliśmy rodziców odnajdujemy się po zapachu, spojrzeniu, słowie. Instynktowne jest przywarcie do kogoś, kto dokładnie rozumie, co przeżywamy. Wśród nas jest jeszcze bardziej hermetyczna grupa: to ci, których mama umarła. Oni mówią (uogólniając oczywiście), że dzieckiem być przestajemy dopiero wtedy, gdy odejdzie mama. Mama jest synonimem dzieciństwa. Miłości. Bezpieczeństwa.
„Dziś umarła moja Mama”- pisze ona do mnie. A moje łzy leją się jak na komendę, bo wiem, jak to jest powiedzieć podobne słowa, tak jakby się między tymi słowami ugrzęzło. Bo co teraz? Dokąd pójść? Gdy każą żyć… Pracować. Wychowywać dzieci. Kochać.
A przecież coś się zmienia. Ta nić łącząca przeszłość z teraźniejszością zawarta w milionach wspomnień, w sposobie w jaki kochasz, ufasz, lękasz się, to przecież jest ona. Mama. Jej dłoń na rozgrzanym czole, gdy miałaś gorączkę wieczorem, zapach jej rosołu, który roznosił się po całym domu, złote szpilki, którymi stukała po schodach, wracając do domu (nie mylę J.?). Pisałaś mi dziś przez kilka godzin o niej. O tych szpilkach, o beżowych bluzkach i zielonej herbacie. Matka jest milionem wspomnień, które nas zbudowały, jest w nas tego więcej, niż się wydaje.
W tej naszej rozmowie padło dziś wiele ważnych zdań. Na przykład to, że śmierć nie zabiera śmiechu. Ładne prawda? Życie pełne jest paradoksów. Pamiętam, że wychodziłam z cmentarza, gdy zmarł mój Tata i śmiałam się, bo przypomniałam sobie jak robił „Chińczyka” (udawał, że śpiewa po chińsku). Tak jak ty z siostrą, gdy wynosiłyście ze szpitala w reklamówkach rzeczy po mamie. Śmiech nerwowy? Mimowolny? Głupi? Śmiech to śmiech. Moje i twoje serce płakało, ale się śmiałyśmy.
Problem polega na tym, że wiele spraw uświadamiamy sobie dopiero po ich utracie. Nie byliśmy, nie słuchaliśmy, nie mówiliśmy „kocham”, pędzący po nie wiadomo co, jakże często bezmyślni w tej miłości. Bo nam się wydaje, że matka była, jest i będzie. Kto jak nie matka? Nie wiem, czy można się tego nauczyć zaocznie. Tłumaczę to czasami swoim dzieciom, a one nic nie rozumieją. Matka to pewnik. My dorośli niewiele różnimy się od dzieci w tej kwestii. Dopiero choroba rodzica, a potem śmierć zmienia nasze myślenie. Dlaczego nie można było wcześniej być tak mądrym, świadomym? Powiedzieć: „Mamo, kocham cię, mamo dziękuję”?
Wierzę w to, że matka jest jedna, mądrzejsza niż my. Ona wie. Po prostu wie.
To jest dziwne uczucie nie móc do niej zadzwonić. Wielu z nas nie usuwa jej numeru z telefonu. Jak to zrobić? Skasować? Ręka ani drgnie. Po prostu zostaje w ulubionych, a odruch zadzwonienia długo nie znika. Ja chciałam kilka razy zadzwonić do Taty, najczęściej, gdy się czegoś bałam albo wręcz przeciwnie – chciałam się podzielić jakimś ekstra pomysłem. I wtedy przypominam sobie, że go nie ma. I wcale nie chce mi się zadzwonić do kogoś innego. To jest ta wyrwa, której niczym nie wypełnisz. Tylko Mama może tak przytulić, tak uspokoić, jak wtedy, gdy nie pamiętasz, a zasypiałaś dzięki jej obecności.
W ogóle te pierwsze dni po śmierci są trochę zawieszone między bytem a niebytem. Budzisz się rano i przypominasz sobie, że umarła. To nie stało się jeszcze twoim doświadczeniem, to nadal komunikat, który wysyła ci mózg, bo on przechowuje wszystko. A ty jak piłeczkę ping-pongową odbijasz z powrotem, odbijasz, odbijasz, aż się zmęczysz. I ta piłka stanie się częścią twojego życia. Zapamiętasz. Czy tego chcesz czy nie chcesz, bo każdy się kiedyś zmęczy. Dlatego nie warto ścigać się z żałobą. I tak od niej nie uciekniesz.
Jak umiera czyjś rodzic to my znów przeżywamy śmierć swojego. Mniej silnie, ale zaskakująco mocno, właściwie można powiedzieć, że nasi rodzice umierają nie raz. Dlatego to doświadczenie jest tak bardzo łączące. Nie sprawia mi problemu rozmawianie o tym przez wiele godzin, bo mówimy tym samym językiem, ty przeżywasz swoją żałobę, a ja swoją.
Nie da się wypełnić pustki po Mamie. Będziesz bardziej samotna, silniejsza i samoświadoma. Moim zdaniem to jest ich ostania lekcja. Żyj dziecko mądrze, nie udawaj, że żyjesz. Kogo chcesz oszukać? Żyj naprawdę. Żyj z całych sił.
Mimo tej mądrości i mimo grubego pancerza, który mam na sobie – najbardziej w życiu boję się, że umrę, gdy moje dzieci będą jeszcze nie całkiem dorosłe. Właściwie ten strach stawia mnie w pionie we wszystkich kryzysowych momentach. Choćbym była w najgorszych tarapatach wiem, że muszę żyć. Zawdzięczam im więc swoją siłę, upór, brawurę niemal, gdy tak zachłannie wyszarpuje z życia, co moje. Wciąż nie mogę pozbyć się tej myśli, że nikt nie chce żyć bez mamy. Ani małe ani duże dzieci.
Dla Ciebie Justyna.