Macierzyństwo, choć piękne, bywa trudne. Zwłaszcza te najbardziej zatroskane, bo o życie i zdrowie swojego dziecka. Niestety, w niektórych przypadkach jest podłe, podszyte strachem i obrzydzeniem. – Szczególnie do tych, którzy nam żyć nie dają. A najbardziej mojej córce, Magdzie. Przecież to nie jej wina, że taka się urodziła. Że teraz jest dzieckiem, w ciele dorosłej kobiety. Koło siebie coś tam zrobi, ale sięga po lalki do zabawy, rozsiada się w piaskownicy z maluchami, nie rozumie zagrożeń. W ubiegłym tygodniu, dwóch takich łobuzów, małolatów, kazało jej się rozebrać. Oczywiście, że to zrobiła, nie sprzeciwiała się, bo nie wie, że tak nie wolno. Nie zdaje sobie z tego sprawy, jakby zatrzymała się w rozwoju na poziomie kilkulatki. A jest 26-letnią kobietą, która ciągle potrzebuje mamy. Mąż odszedł kilka lat temu, wysyła pieniądze, uważa, że to wystarczy. Kiedyś mi wycedził przez zęby, że się jej wstydzi. Własnej córki. Bo jest upośledzona.
Magda jest miła i uśmiechnięta. Zaprowadza mnie do swojego pokoju, który na pierwszy rzut oka, niczym się nie wyróżnia. Łóżko, stolik, lampka, półka z książkami. Spod poduszki wystają jednak zabawki, kilka pluszaków. Na wspomnianej półce większość miejsca zajmują bajki i kolorowanki. I to dziwi, gdy wiesz, że mieszka w nim dorosła kobieta. Przestaje, gdy baczniej się jej przyglądasz i słuchasz, nieskładnych wypowiedzi.
Pytam, czy lubi swoją szkołę i słyszę, że tak, bardzo. Nauczyła się tam przygotowywać proste potrawy, układać w szafie ubrania i myć samemu włosy. Zaraz potem słyszę, jak pyta mnie, czy pobawię się z nią w sklep. Rozkłada na dywanie przedmioty, mówi, że jest ekspedientką, a ja mogę u niej wszystko kupić.
– Ona każdego tak zaczepia, lubi, gdy ktoś do nas przychodzi. Nie ma koleżanek, tylko te ze szkoły specjalnej. Większość czasu spędza ze mną, sama prawie nie wychodzi, bo zazwyczaj, źle to się kończy. Miasto niby niemałe, ale dzielnica taka sobie, nie bardzo mamy gdzie iść. Zresztą, ludzie nas często przeganiają. W ubiegłym roku z placu zabaw, bo Madzia chciała się pobujać. Dwie mamy, które tam były, powiedziały, że one wszystko rozumieją, że dziewczyna jest chora też. Ale straszy inne, mniejsze dzieci.
To nasza druga córka. Młodszej nic nie jest i już dawno ma swoją rodzinę. Mieszka za granicą, rzadko nas odwiedza. Madzia też urodziła się jakby zdrowa, punkty były, nie leżała w inkubatorze. Pierwszy czas był normalny, niczego nie zauważyliśmy. Rosła, ciut później zaczęła chodzić, ale z tym, to przecież tak różnie bywa. Z mówieniem było gorzej, nie dość, że bardzo mało, to jeszcze niezrozumiale. Kiedy miała 5 lat, wystarczyło na nią spojrzeć, żeby widzieć, że coś jest mocno nie tak. Upośledzenie w znacznym stopniu, najlepiej zauważyć i zdiagnozować około 4 roku życia. Nigdy nie myślałam o tym, dlaczego my i że to niesprawiedliwe. Nieszczęścia po ludziach chodzą, nie my pierwsi. Poradzimy sobie. Jakaś taka byłam dobrze nastawiona, nie bałam się naprzód. Może też trochę, nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak będzie wyglądać nasze życie. Że choroba Magdy, spowoduję, że ona nigdy nie dorośnie. Nie założy rodziny, nie będzie miała dzieci. Bo sama, zatrzymała się na etapie 6-latki. I w takim świecie będzie już tkwiła, do samego końca.
Rozmowę przerywa krzyk Magdy. Nie może czegoś znaleźć, brakuje jej cierpliwości. Nie słucha, spokojnego tonu głosu swojej matki, wyje i krzyczy coraz głośniej. Robi się coraz bardziej agresywna, rzuca kubkiem o ścianę. W końcu udaję się ją uspokoić, ulubioną piosenką. Gdy dziewczyna zasypia, kontynuujemy rozmowę. – Czasem, muszę wezwać pomoc, pogotowie. Bo gdy takie ataki przychodzą, coś ją zdenerwuje lub wystraszy, nie słucha nikogo. Rzuca się i wyzywa, ciężko ją utrzymać, bo waży sporo. Chowam przed nią jedzenie i słodycze, bo nie robiłaby nic innego, tylko jadła. W zasadzie trzeba jej ciągle pilnować, zajmować nią.
Tego się boję najbardziej, bo jestem coraz starsza i słabsza. A mimo wszystko, nie wyobrażam sobie, żeby gdzieś ją oddawać. Wcześniej było lżej, jak Magda była młodsza. Wtedy, nie zwracała na siebie, aż takiej uwagi, lżej ją było okiełznać. Mąż też pomagał, choć bardziej w domu niż przy kimś. Krępował się, nie chciał wychodzić na spacery. Bolało mnie to, bo przecież nie planowałam urodzić jej tak chorej. Zresztą, to nasza córka, nieważne jaka jest. Kiedy rodzisz dziecko, które jest niesprawne intelektualnie, wiesz, że przed tobą ciężka droga. Nie będzie wyboru sukienki na studniówkę, nie będzie wzruszeń na ślubie, gdy dorośnie, nie będzie dla ciebie podporą, bo sama wymaga ciągłej opieki. Za to będzie podmywanie i zmiana brudnej bielizny, 14-letniej dziewczynie, która pierwszy raz miesiączkuję. I prośby, błagania, żeby nie wyciągała sobie podpaski przy ludziach. I albo się z tym godzisz i od razu przestawiasz, nie oczekując cudów albo nie dasz sobie rady. A przecież to właśnie ja, rodzic, jestem jej jedyną szansą na jakieś życie. Nie mogę się poddać, bo to tak, jakbym zostawiła ją samą. Pamiętam jak ze trzy lata temu, zeszłam tylko na dół do kiosku, na chwileczkę, bo Magda spała. Sąsiadka, wołała mnie już z okna, żebym się spieszyła, bo za chwilę bez drzwi zostanę. Córka obudziła się nagle, wystraszyła, że jest sama, a drzwi zastała zamknięte. Szarpała tak mocno, że wyłamała zamek, skomlała, jak skopany pies. Sąsiad zleciał na dół, ale nie po to, żeby jakoś pomóc. Tylko powiedzieć mi, że powinnam ją gdzieś zamknąć, izolować.
Tylko lekarz z pogotowia mi współczuł, nawet pytał, czy myślę trochę o sobie. Czy do jakiegoś psychologa, nie powinnam iść. Milczałam, łzy mi leciały.
Bo gdy przypną ci łatkę, że jesteś „matką debila”, to znikasz. Nie chcesz niczyjej pomocy, współczucia, bo wiesz, że jesteś z tym sama. Idziesz chodnikiem i czujesz te wszystkie spojrzenia. Słyszysz te skrawki zdań, że to ta, co ma nienormalne dziecko. Nie zapraszają cię na urodziny swoich pociech, nie plotkują z tobą i nie umawiają na wspólną zabawę. Odsuwają cię tak, żebyś czuła, że jesteś gorsza.
Najgorzej było, gdy mąż nas zostawił. Powiedział mi w oczy, że dłużej tak nie może, że głupio mu nawet kolegę do domu zaprosić. Bo Magda się zachowuje krępująco, bo nie da w spokoju pogadać. Wyprowadził się i żyję z inną kobietą. Przesyła pieniądze. Czasem zagląda, ale tylko na chwilę, nie wiem nawet po co. Mam żal, bo gdybym to ja tak sobie poszła? Też nieraz mam dość, ryczę z bezsilności, nie cieszy mnie nic. Jedyne moje wyskoki z domu, to do lekarzy z Madzią. Albo też z Madzią, do jej szkoły, żeby ją odwieźć, a potem odebrać. I gdzieś na ławkę do parku i po małe zakupy, bo Magda nie bardzo pozwala, na dłuższe zastanowienie. Ściąga rzeczy z półek, wychodzi sama, szarpie się. Noce, też bywają różne. Domyśla się pani, że gdy ma biegunkę czy wymiotuje, to nie wie, że trzeba mnie zawołać czy iść do toalety. Robi pod siebie, brudzi cały pokój. Nie raz się z nią siłowałam, żeby ją do wanny włożyć, umyć i przebrać. Jest coraz starsza, silniejsza. A ja, coraz słabsza.
Moja depresja przyszła z czasem. A może była ze mną od zawsze, tylko ja nie chciałam jej widzieć? Oczywiście, że się pilnuję i leczę, inaczej to chyba już dawno, by nas nie było. Przychodziły straszne momenty, gdzie nocą, marzyłam o naszej śmierci. Z braku sił, nadziei, z ciągłego poczucia wstydu. Bo jak nie za plecami to wprost mi mówią, że jej w jakimś miejscu nie chcą. Że jest niebezpieczna. A to nieprawda! Kiedy Magdy się nie zaczepia, nie dokucza jej, to potrafi się zachować. Ale dzieci bywają złośliwe, znęcają się.
Dziewczyna się budzi, woła głośno mamę. Po chwili przychodzi. Pyta czy pokazać mi zdjęcia. Cieszy się, kiedy się zgadzam i przynosi album. Pokazuje mi koleżanki i kolegów, ze szkoły specjalnej. Widzę, że są na wycieczce albo lepią razem pierogi. Uczestniczą w różnych warsztatach i zajęciach terapeutycznych. Są tacy sami, jak Magda. Dorośli, uśmiechnięci i zagubieni. Choć w swoim gronie, nareszcie bezpieczni, bo nikt się nie wyśmiewa z drugiej osoby. Tam wszyscy są sobie równi. – To jedyne miejsce, gdzie obie odpoczywamy. Ona uczy się prostych czynności, spędza czas z innymi ludźmi. Ja mogę trochę odetchnąć, porozmawiać z rodzicami, takimi jak ja. Wesprzeć się poradą tamtejszej psycholog.
Albo ją zostawić, na te kilka godzin i uciec. Niedaleko. Pod las zaraz za miastem. Co tam robię? Chowam się na którejś z bocznych ścieżek i wypłakuje. I los proszę, o zdrowie dla siebie. Żebym mogła, jak najdłużej zajmować się moją córką. Żebym nie zwariowała, nie pękła i czegoś głupiego nie zrobiła. I żeby jej nikt, nigdy nie skrzywdził, nie wykorzystał. I zajął nią, kiedy mnie zabraknie. Pytała mnie pani o marzenia. Mam tylko to jedno, najważniejsze. Żeby Madzia, odeszła pierwsza. Tylko wtedy, ja będę mogła umrzeć w spokoju i nie bać się, że zostawię ją samą. I nigdy, nie mówię o niej „upośledzona”. Kiedy ktoś pyta na co choruje, odpowiadam, że jest wiecznym dzieckiem. Bo tylko jej ciało dorosło, w głowie nadal i zawsze już będzie, małą dziewczynką.
Wysłuchała: Anika Zadylak