Tak rzadko mówimy o miłości. Tak, wiem, ona jest, więc po co o niej rozprawiać, rozkładać na części pierwsze. Mówisz: „Nie wystarczy ci, że jest?”. Jakby miłości mogło wystarczyć, jakby mogło jej być akurat – ani za dużo, ani za mało. Wiadomo – przesyt budzi wymioty, a jej niedobór odkrywa deficyty różnych innych obszarów naszego życia, ale też i nas samych…
Naszej miłości nie umiem zmierzyć. Pamiętam, jak zastanawiałam się, czy jest jej wystarczająco, czy udźwignie na swoich barkach naszą codzienność, nudę, rutynę. Czy jej braki nie wzbudzą w nas ciekawości nowym, kimś innym? Przecież jeśli kochasz, to nikt inny nie powinien się liczyć. Gdyby to było takie proste… Gdyby miłość jasno określała nasze wybory i decyzje, gdyby dzięki niej wszystko było białe albo czarne. Kochasz – zostajesz, nie kochasz – odchodzisz. A tymczasem na jednej szali wieszamy naszą miłość, a na drugiej wszystko inne marząc o równowadze, o stałej wadze, o constans, który przyniesie nam spokój i szczęście.
Tymczasem nasze życie to niekończąca się sinusoida wzlotów i upadków, miliona wątpliwości i trafnych decyzji, których na początku rzadko do końca jesteśmy pewni.
My kobiety, nieustannie marzymy o tej miłości niezwykłej, o tej pewności, podczas gdy dla facetów do często oczywiste. „Miłość? No jest?” odpowiadają nie zastanawiając się nad jej miarą, nad jej wartością, nad jej obecnością. Nie rozstrzygają emocjami sporów, nieporozumień.
Siedzę z kubkiem kawy pod kocem. Udaję, że czytam, ale obserwuję ciebie krzątającego się po kuchni. Zrobiłeś dzieciom kolację, mi podałeś herbatę z miodem, bo gardło mnie trochę boli. Bawi mnie, że potrafię wyprzedzić myślami to, co za chwilę zrobisz. Znam każdy twój ruch, wiem, co po kolei zamierzasz ułożyć, schować, sprzątnąć… Fajne to. To są takie chwile, kiedy czuję tę miłość. Kiedy mam pewność, że kocham tak bardzo, jak nikogo innego. Nie umiem tego powiedzieć, bo w gardle tkwi gula wzruszenia, a w oczach mimo próby opanowania sytuacji pojawiają się łzy.
Dlatego napiszę. Napiszę o tej miłości, o której tak mało mówimy, a która jest tym, co najważniejsze, co każe nam do siebie wracać mimo burz, pretensji i kryzysów.
Bo ta miłość to dzisiaj dla mnie:
– pewność – to jak jakbyś miał wrócić do domu po wielu miesiącach nieobecności, z obawą, czy nic się nie zmieniło czy cię poznają, czy nadal kochają. Więc ja mam w sobie tę pewność, która nie każe mi myśleć o tym wszystkim, tę pewność, że obojętnie z jak długiej podróży nie wrócę – ty będziesz.
– spokój – który mi dajesz. Pomimo moich rozedrgań, wątpliwości. Śmieję się, że jesteś jak ten ciepły koc, który mnie otula, gdy sama nie potrafię się uspokoić, pomagasz mi złapać oddech, hamujesz emocje, pozwalasz spojrzeć na to wszystko, co dla mnie złe i nie tak, z dystansu. To niesamowite, jak potrafisz mnie zatrzymać.
– bezpieczeństwo – ale nie to, którego kiedyś pragnęłam, którego mi brakowało, to bezpieczeństwo, które pozwoliłam sobie zauważyć, nie roić w głowie tysiąca powodów, dla których nie czuję się przy tobie bezpiecznie, lecz dostrzec kilka, które stanowią podstawę mojego przy tobie bezpieczeństwa
– miłość do mnie samej – bo zrozumiałam, że aby kochać ciebie, aby dać się pokochać tobie, muszę najpierw spojrzeć na siebie z miłością. Muszę zrozumieć, ile jestem warta, jak wiele znaczę i jak ważna jestem. Dziękuję, że poczekałeś, że rozumiałeś.
– uśmiech, który wywołujesz. Chyba nikt nie potrafi tak mnie rozśmieszyć, by za chwilę wkurzyć do granic możliwości i odwrotnie – wkurzyć i chwilę później rozśmieszyć. Lubię na ciebie patrzeć, lubię, gdy wracasz, gdy już jesteś blisko, dobrze mi wtedy…
– pokora – bo nic nie jest proste, nic nie przychodzi nam łatwo i można się na to obrazić, można olać, powiedzieć: „a w dupie z tym” i się poddać. Ale można też walczyć, pracować, ciężko doświadczać, ulegać i… przyznawać się do błędu. Przy kim innym bym to zrozumiała, komu starczyłoby cierpliwości i siły, gdyby nie kochał?
– dystans – do siebie, do ciebie, do świata. Bo już wiem, że nic nie jest nam dane na zawsze i niczego nie mogę być w 100% pewna. Bo znam dzięki tobie też swoje słabe strony, znam też i twoje i wiem, na co nas stać i że pewnych rzeczy w sobie nie zmienimy, możemy jedynie trochę nad nimi zapanować, co nie zawsze się udaje.
– wolność – o takiej miłości nie powinno się mówić, że jest na zawsze. Bo być być może nie jest. Być może my nie jesteśmy dla siebie na zawsze. Nie, żebym o tym teraz myślała, ale już nie truchleję na myśl, że może ciebie obok nie być. Jestem silna, wiem, ile warta, dlatego nie będę cię nigdy trzymać kurczowo za rękę. Jeśli będziesz chciał odejść, puszczę cię, żebyś mógł znaleźć zgubione szczęście. Bo ta miłość to też wolność, jaką sobie nawzajem dajemy, jaką mamy.
Podchodzisz poprawić mi koc… Nadal udaję, że czytam książkę. Uśmiechasz się widząc, jak szklą mi się oczy. „Głuptasie”, mówisz. Nic nie muszę mówić. Siadasz obok, przytulasz mnie, by za chwilę znowu pójść coś zrobić, sprawdzić. W twoim geście, śmiesznym słowie jest wszystko, czego teraz potrzebuję, jest miłość, która pozwala być nam razem. Dziękuję.