Znasz to? Urodziłaś. Mija okres połogu. Rodzina pomagała Ci przy dziecku przez pierwsze tygodnie. Poznałaś już tą matczyną rutynę: rano karmienie, pielucha, zabawa, usypianie. Potem znowu karmienie, pielucha, zabawa, usypianie. Wieczorem karmienie, pielucha, kąpiel, usypianie, karmienie, usypianie, pielucha, karmienie, usypianie i znowu „Dzień Dobry! Nastał nowy dzień!” i od początku…
Mijają tygodnie i miesiące. Dziecko rośnie, staje się silne, można z nim robić już coś więcej niż tylko przekładać z łóżka na kocyk czy nosić na rękach cały dzień. samo potrafi się już sobą zająć. Nie potrzebujesz już tak bardzo pomocy bliskich. Sama doskonale radzisz sobie z dzieckiem, potrafisz pogodzić obowiązki matki, gospodyni domowej i nawet jesteś w stanie trochę pracować zawodowo w domowym już-nie-zaciszu.
Mija poporodowe zmęczenie, masz trochę więcej sił i energii. Przywykłaś do wstawania w nocy i potrafisz już w ten sposób funkcjonować. Ale z czasem pojawia się nowe zmęczenie, zupełnie inne niż to co było na początku. Niby masz energie, ale mimo to coś jest nie tak. Mimo, że dziecko już przesypia całe noce, albo przynajmniej znaczną ich część, Ty nadal jesteś niewyspana. Mimo, że czasem możesz w spokoju wypić kawę, to i tak nie odpoczywasz. Możesz wziąć wieczorem prysznic, podczas gdy mąż zajmuje się dzieckiem, a mimo to nie masz wcale więcej energii.
A żeby tego było mało, zaczynasz słyszeć: „jesteś ZMĘCZONA? Przecież Ty TYLKO zajmujesz się dzieckiem!”
Ania – mama 7-miesięcznej Agi napisała mi tak:
„O 6.00 pobudka. Pielucha, 30 min karmienia, przebrać, wyciszyć (może jeszcze zaśnie…), nosić na rękach (tylko cicho, bo mąż wstaje o 7.00 do pracy, musi się wyspać), znowu pielucha, bo nie dorobiła, śniadanie, umyć podłogę po śniadaniu (uczymy się jeść…ech tak tak BLW), pozmywać naczynia z wczoraj, 7.00. Zdążyłam!
Krzysiek wstaje do pracy, nawet go nie obudziłam. Uff. Czekam aż się ogarnie i wyjdzie do pracy. W międzyczasie z Agą na rękach robie mu szybko śniadanie, wypijam łyk kawy, podgryzam jego kanapki. Wychodzi ok. 7.40. Poszedł. Agę szybko do łóżeczka, może się chwilę sobą zajmie, a ja szybko pod prysznic! Mam jakieś 2 minuty. O nie… płacz! No dobra, do krzesełka Agę i wstawiam ją do łazienki. Niech patrzy jak biorę prysznic. Zawsze to trochę atrakcji a i ja mam na nią oko. 2 minuty prysznica i wychodzę. Aga już marudzi. Chyba nie dojadła, no to do cyca na chwilę. Może uśnie. Nic z tego. Trzeba wyczyścić nos, bo coś przeszkadza. Znowu cyc, usypiamy. Płacz. Ech, bujamy, lulamy, znowu cyc. Usnęła! Mam 30 minut dla siebie. Wyrzucam śmieci, myję kuchnie, kończę robić pranie i prasować. Jeszcze śpi! Biorę do ręki gazetę i kawę. Chwila dla mnie! W końcu. Minęły 2 minuty, obudziła się. To sobie poczytałam… Idziemy się bawić. Książeczka? nie, misiek? nie, lalka? nie, grzechotka? nie, tamburyn? Na moje nieszczęście… tak. Bawimy się tamburynem. Uszy mi wysiadają, ale sąsiad jeszcze nie puka do nas 🙂 . Po chwili nuda. Jednak lalka. Bawimy się. Ok. Czas na jedzonko. Idziemy po brokuła. Tylko go szybko podgotuję. 30 minut zabawy jedzeniem i rzucaniem nim gdzie się da. Staram się na bieząco sprzątać jedzenie ze ścian i podłogi. Zjadła. Potem znowu cyc. Pielucha. Dobra czas na spacer, może znowu uśnie. Pakuję torbę. Szykujemy się. Jest marudzenie i płacz, bo przecież czapka wkurza. Coś mokro… taaa osikała się. Pielucha przeciekła. Przebieramy i od nowa. Po 25 minutach zbierania się, udało się wyszłyśmy! Spacer ok 1,5 godziny. Usnęła, więc zrobiłam szybkie zakupy na bazarku, zdążyłam zjeść jakąś drożdżówkę i wracamy.
W domu ona do kojca, a ja umyłam podłogę, łazienkę, zapłaciłam rachunki, zadzwoniłam do dostawcy tv, że coś z kanałami jest nie tak… potem szybko ugotować obiad, dziecko płacze, więc do chusty i gotujemy.
18.00 mąż wraca z pracy zmęczony. Daję mu dziecko, ale on chce najpierw zjeść. Je ten mój wyśmienity obiad. Daję mu dziecko, ale on musi zadzwonić, bo kurier miał przyjechać. Daję mu dziecko, ale on musi na chwilę wyskoczyć do sklepu, bo zapomniał kupić śrubokręt a by przykręcił drzwiczki od szafki. Ok. Znowu same. Jedzenie, pielucha, zaczyna ziewać. O nie! Nie usypiaj jeszcze! Zaczyna się płacz i marudzenie. Wraca mąż. Uff wziął ją! Idę na spokojnie do łazienki. Nie chce mi się wprawdzie, ale udaję, że siedzę na kiblu, bo w końcu mogę poczytać gazetę…
3 minuty – pukanie: „Długo jeszcze? bo Aga chyba jest głodna”. Grrr dopiero co jadła! „Nie jest głodna! jest zmęczona! Daj mi jeszcze chwilę!”. Słyszę tylko, żebym się pospieszyła, bo marudzi. No dobra… doczytam jutro. Kąpiel. Chlapanie, zabawa, jest fajnie. Wszystko w wodzie, ktoś to musi posprzątać. Ciekawe kto… Wycieram podłogę i ściany. Aga gotowa do spania. Pielucha, cyc i czytamy bajeczkę. Kręci się, wierci, usnąć nie może. Lulamy, bujamy, książeczka. 30 minut – usnęła.
Czas dla siebie… Może film obejrzymy? „Kochanie, uprasujesz mi koszule na jutro?” Grrr! Chyba oszalał! „Sam sobie uprasuj”. Błagał, błagał i wybłagał. Obiecuję, że od jutra będę bardziej asertywna. Obiecuję tak od 4 lat… Uprasowałam. „Obejrzymy coś?” – pytam. „No nie wiem… mecz jest”. Ok, niech będzie mecz. Siadam obok i przysypiam. Idę się jednak wykąpać. Wracam i widzę, że jest jakiś pochmurny. Pytam co się stało. „No bo miałaś oglądać ze mną mecz i sobie poszłaś”. Tłumaczę, że jestem zmęczona i chciałam się odświeżyć. I wtedy usłyszałam: „Czym Ty jesteś zmęczona? Przecież Ty tylko siedzisz w domu z dzieckiem. JA za to cały dzień w pracy jestem a Ty masz do mnie pretensje, że proszę Cię o uprasowanie koszuli!”
Matek, które TYLKO siedzą w domu z dzieckiem jest mnóstwo. Przecież to są wakacje, prawda? Jesteś rok na urlopie macierzyńskim (już sama nazwa URLOP – brzmi odpoczynkowo), do tego dostajesz pieniądze – żyć nie umierać! Normalnie Hawaje! Tylko gdzie te drinki z palemką?
Większość matek zajmuje się dzieckiem, domem, jednocześnie kontroluje sprawy „administracyjne domu”, czyli mówiąc po ludzku – płaci rachunki, kontroluje domowe wydatki, pomaga mężom w pracy, księgowości i Bóg wie czym. Niektóre jednocześnie prowadzą swoje biznesy lub pracują zdalnie.
Jednak same nie biorą teczki do ręki i nie wychodzą z domu, żeby spędzić 8 godzin w biurze i 2 godziny w korkach, tylko SIEDZĄ W DOMU. A jak siedzą w domu, to znaczy, że nic nie robią. Leżą i pachną. Do tego zawsze to zaskoczenie, że już nie są takie spontaniczne i nie chcą bzykać się co noc, bo wiedzą, że za 3 godziny mały ssak obudzi się na jedzenie.
Gdyby tylko zamienić się rolami… Ciekawe czy nadal to siedzenie w domu byłoby takim NIC-NIE-ROBIENIEM?