15 lat, cztery miesiące i dwa dni. Tyle byliśmy razem. Policzyłam dokładnie, jakby miało mi to dać namacalny dowód tego, że w ogóle byliśmy. Przeliczyłam to na dni, a później na godziny. Myślałam, ile czasu straciłam, ile minut swojego życia poświęciłam dla kogoś, kto nie był tego wart.
Tak cię kochałam. Kiedy zobaczyłam cię pierwszy raz – wiedziałam. Nigdy nie umiałam tego wytłumaczyć, a ty się śmiałeś, gdy o tym opowiadałam. Wiedziałam, że będziesz moim mężem. Jakoś tak podskórnie. Ty wtedy przez ułamek sekundy podając mi rękę zatrzymałeś wzrok na mojej twarzy.
Żona przy mężu – tak o nas mówiono. Ty, dobrze zarabiający, awansowałeś z roku na rok. Ja przy dzieciach, w domu, gdzie, jak twierdziły moje koleżanki – opływam w luksusy. Po studiach tylko chwilę pracowałam, bo zaraz ślub, urodził się Dominik. Mówiłeś: „Gdzie ci się spieszy, naciesz się macierzyństwem”, a potem: „Kto to ogarnie, jak nie ty, poczekaj jeszcze, niech dzieci będą większe”. Niecałe dwa lata po Dominiku urodziła się Kornelia. Ja w garach, pieluchach, katarach, a ty w tych swoich schludnych garniturach, z teczką w ręce wychodziłeś do pracy. Przyjaciółki mówiły: „Ty to masz szczęście, siedzisz w domu, wszystko masz, nie musisz przy dwójce lecieć do pracy, możesz poczekać aż pójdą do przedszkola”. I ja tak się czułam – szczęśliwa matka dwójki dzieci, wpatrzona w męża jak w obrazek.
Taka byłam naiwna. Ty na kolacje służbowe, wyjazdy w delegacje i ja z pretensjami, że ciągle jestem sama, że już wariuję, że chcę do ludzi. „Zapisz się na fitness” – mówiłeś. A ja w dupie miałam fitness, chciałam coś ze sobą zrobić, a nie tylko być twoją ozdobą, żebyś mógł przy rodzinie się pochwalić: „Zobaczcie, jak Aśka wygląda po dwójce dzieci. Ja to jestem szczęściarz”. Już wtedy czułam się jak rzecz. Ale nie umiałam zareagować, sprzeciwić się. Gdy prosiłam: „Nie mów tak”, śmiałeś się, że przecież możesz chwalić się piękną żoną. Tylko piękną, bo jak się okazało później – głupią dla ciebie.
Ty naprawdę myślałeś, że jak zamkniesz mnie w wieży z kości słoniowej, dasz kasę na zakupy i zabierzesz na wakacje, to mi wystarczy? Wiesz, ja chyba wtedy też tak myślałam.
Ciąża, poronienie. I kolejna ciąża. Idealny świat ze skazą. Stałam się niespokojna, płacząca. Bałam się, że stracę to dziecko. Urodził się Maurycy. Był moim oczkiem w głowie, ale to dzięki niemu otworzyłam szczerzej oczy. Potrzebowałam twojej pomocy. Tego, żebyś chociaż Dominika i Kornelię zabrał na spacer. Ale ty wiecznie nie miałeś czasu. Mówiłeś: „Ubierz się, zobacz, jak wyglądasz. Zrób coś ze sobą, bo strach z tobą wyjść”.
„Dzieci podrosną, wszystko się zmieni, będzie łatwiej” – słyszałam. I czekałam. „Chcę iść do pracy” – powiedziałam przy kolacji. Zakrztusiłeś się i wybuchnąłeś śmiechem: „Ty do pracy, a po co?”. Patrzyłam na ciebie… „Chcę, bo zwariuję, siedzę z dziećmi pięć lat. Dominik zaraz pójdzie do szkoły, a ja? Jestem niańką, sprzątaczką i kucharką”. „I świetnie się właśnie w tym sprawdzasz” – rzuciłeś i wstałeś od stołu zaznaczając, że skończyłeś tę rozmowę.
Już dawno nie było między nami czułości. Ty, dyrektor dużej spółki. Często jadałeś poza domem. W weekend albo spałeś, albo siedziałeś z nosem w komputerze. Wyjeżdżałeś. Na tydzień. Czasami na kilka dni. Przestałam pytać, co w pracy, bo słyszałam: „I tak nie zrozumiesz”. A ty nie pytałeś, co robiłam, bo ile razy można mówić: „Maurycy zrobił kupę na nocnik, Kornelia narysowała pięknego motyla, dwa prania wstawiłam”. I tak cię to nie obchodziło. Dzwonił telefon, ważny SMS i już byłeś nieobecny.
Wtedy, przy tym stole dostałam w twarz. Twoje słowa były jak wymierzone razy. „Do niczego się nie nadajesz. Co chcesz robić? Nie myśl, że załatwię ci pracę u mnie w firmie. Nie chcę problemów” – mówiłeś. A ja coraz bardziej zapadałam się w krzesło. No tak, rok pracy po studiach… I to wszystko. Jak mogłam to przegapić. Jak mogłam być tak ślepa, umiem tylko gotować, prać i sprzątać.
Nie mogłam zasnąć. Serce waliło mi tak, jakby chciało wyskoczyć. Gorączkowo myślałam: „Co ja umiem, jestem nikim” i „Weź się w garść, masz dzieci, pomyśl, myśl, myśl” – mieszały się ze sobą. Śniło mi się, że w fartuchu w kwiatki i w wałkach na włosach ogromną miotłą zamiatam ogromną halę… A ty stałeś na górze i śmiałeś się z mnie: „Tyle jesteś warta”. Obudziłam się z gorączką.
„Co chcesz robić” – spytała rzeczowo przyjaciółka. „Nie wiem”. Nic nie wiedziałam. W głowie dudniło mi „Co ty potrafisz, beze mnie jesteś nikim”. Podsyłała mi linki z ofertami pracy. Jej znajoma szukała kogoś do biura na pół etatu. Rozkręcała swój własny biznes. Zgodziłam się, tylko nie wiedziałam, jak to tobie powiedzieć. Śmiałeś się: „Komu chcesz coś udowodnić? Ile ty tam zarobisz? Proszę cię, nie bądź śmieszna. Telefony będziesz odbierać? Co z dziećmi, z domem? Za nianię więcej zapłacę”.
Chciałeś, żebym czuła się nikim. Ty byłeś panem sytuacji, ty dałeś sobie prawo kierowania moim życiem. Ja ci na to pozwoliłam…
Kiedy powiedziałam, że odchodzę, wpadłeś w szał. Cedziłeś przez zęby słowa, których nie chcę pamiętać. Byłam niewdzięczną suką… „Wrócisz do mnie na kolanach” mówiłeś powtarzając, że zginę, zdechnę bez ciebie. Wtedy wiedziałam, że kogoś masz. Dowiedziałam się ostatnia. Podobni przez te wszystkie lata było ich kilka, tylko ja tego nie widziałam. A nikt nie chciał mi burzyć obrazu sielanki, którą próbowałeś mi wmówić.
I chociaż tak bardzo się bałam, to wiesz – nie uwierzyłam ci. Nie uwierzyłam, że jestem nikim, że nic nie jestem warta, że bez ciebie nie przeżyję ani jednego dnia. Praca dała mi tę pewność i ludzie których tam spotkałam. Dla nich nie byłam matką i kurą domową. Byłam Agatą, która wiele potrafi, która miewa dobre pomysły… Oni otwierali mi nieświadomie oczy. Zobaczyłam, gdzie byłam przez te lata. Dla ciebie nikim, a dla nich po kilku tygodniach kimś, kto jest wartościowy, kto ma poczucie humoru i potrafi załatwić rzeczy niemożliwe. Odważyłam się zrobić jeden krok, on dał mi odwagę zrobić drugi.
Przyjaciółka dała mi klucze po mieszkaniu swojej babci. Z trójką dzieci na trzech pokojach. O takim luksusie nawet nie marzyłam. Rozwód poszedł gładko, choć groziłeś, że mnie zniszczysz, ale ty już budowałeś sobie nowy świat, ja już cię nie obchodziłam. Tak szybko się z tym pogodziłeś, nie próbowałeś walczyć w ogóle, dzieci zabierasz co drugi weekend. Kornelia przytuliła się do mnie jakiś czas temu: „Wiesz mamo, lubię, jak się uśmiechasz. I lubię, że jesteś szczęśliwa. Jesteś najlepszą mamą na świecie”.
Nie wierzcie, jeśli ktoś wam mówi, że jesteście nikim, że nic nie potraficie, że na nic was nie stać. To nieprawda. Oni chcą, żebyście uwierzyły, ale to tylko słowa. Siła jest w was i ogromna wartość, która pozwoli wam zrobić choć jeden mały krok do przodu. Każdy kolejny będzie łatwiejszy. Obiecuję.