Go to content

Dziś tylko trzy słowa określają nasze życie: mocniej, szybciej, więcej… O życiu, tym prawdziwym

Fot. Flickr/ CC BY

Zupełnie przypadkiem spotykam kobietę, ma około 25 lat. Przypina rower na dworcu autobusowym. Okazuje się, że codziennie dojeżdża 20 kilometrów rowerem do jednej miejscowości, by wsiąść w autobus i do innej – 30 kilometrów dalej dojechać autobusem. Wraca autostopem po swój rower, później do domu. I tak codziennie. Wstaje o trzeciej rano. Pół roku była na „kuroniówce”, pracowała dorywczo na czarno, gdzie się dało. Aż dostała tę pracę, przy produkcji żarówek. Na nogach, przy taśmie. A później ten rower…

W domu jest ich siedmioro. Tata po trzech zawałach pracuje w tartaku. Jak jest zmęczony, to przez sen liczy deski.

Nie mogę z głowy wymazać jej obrazu. Myślę sobie, jak bardzo nie doceniamy, tego co mamy. Tego, co jest nam dane codziennie na okrągło. Kawa na tarasie czy na dworze, śniadanie zjedzone z dzieciakami. Praca, którą lubimy, a jeśli nie lubimy, to jednak daje nam kasę na normalne życie. Ludzi, których mamy blisko, a w których szukamy wad, żeby samemu poczuć się lepszymi od nich.

Tak, wiem, że powiedzenie „inni mają gorzej” jest średnio nobilitujące, mało zachęcające do uśmiechu. Bo to przecież inni, a nie ja. To ja tutaj męczę się ze sobą, dźwigam swoje parszywe życie. Bo dziecko samo nie zrobiło zadania domowego, bo partner zapomniał mnie wieczorem przytulić, bo kiecka, która wpadła mi w oko na wystawie okazała się za ciasna – czytaj przytyłam, a za chwilę wakacje i nie możemy się zdecydować, gdzie w tym roku pojechać.

Żyjemy w takim pośpiechu, w takim chwytaniu wszystkiego co tylko napotkamy na drodze. Mocniej i szybciej i więcej. Mam wrażenie, że te trzy słowa określają dzisiaj nasze życie.

Mocniej

– żeby ktoś z boku nie powiedział – nie marnuj swojej szansy, bierz wszystko, co ci życie przynosi, poczuj swoje życie aż do szpiku kości, szukaj bodźców, które zmotywują cię do sięgania po jeszcze, bądź głodny życia. Wspinaj się na szczyty, nurkuj w najgłębszych morzach, i koniecznie choć raz skocz ze spadochronu.

Szybciej

– bo przecież życie mamy tylko jedno, a tak mało czasu. Ach gdyby tak doba mogła trwać chociaż 30 godzin, to jeszcze tyle rzeczy udałoby się zrobić. Wyskoczyć do kina lub teatru, przeczytać zaległą książkę, obejrzeć z dzieciakami film leżąc na kanapie. Bo tym, co najbardziej nam doskwiera jest brak czasu. Jesteśmy obliczeni co do sekundy. Ile czasu zajmuje nam budzenie dzieci, ile droga do pracy, ile zakupy, powrót. Wszystko pod zegarek, żeby ze wszystkim zdążyć. Przyjaciółka mówi: „Wiesz, nie mam czasu czytać, to chociaż w aucie posłucham audiobooka”. Fajnie i… smutnie….

Więcej

– bo najpierw musimy mieć mieszkanie, a chwilę potem samochód. I dzieci, wykalkulowane, czy wpiszą się już teraz w nasz domowy budżet czy za chwilę. I telefon jakiś nowy, i telewizor coraz większy, i laptopa, tableta i xboxa dla dzieci. I pożyczkę na wakacje. Bo gdzieś pojechać trzeba, dzieciom świat pokazać, zdjęcia porobić, żeby za klika lat wrócić do tych wspomnień, kiedy można było więcej i więcej. Konsumpcjonizm wysysa z nas wszystko, a my jak szara masa za nim podążamy. Śledzimy trendy na wiosnę/lato 2016, wybieramy wszystko chociażby ze średniej półki, choć mówimy, jakby było z najwyższej.

Pędzimy na oślep. To co przestaje nam pasować wymieniamy – ciuchy, garnki, samochody, przyjaciół, partnerów. Przecież wszystko da się zmienić, jak nie prawdziwie, to chociaż fikcyjnie. Zawsze możemy powiedzieć przez telefon, napisać na Facebooku, żeby gdzieś byliśmy, coś zrobiliśmy, żeby dobrze wypaść w oczach innych, ale też samemu poczuć się lepiej. Bo jak poudaję, że mam lepsze życie, to może samemu w nie uwierzę.

A ona na tym rowerze? Jedyne, co może rano czynić ją nieszczęśliwą to pogoda. Bo jak pada, to nie znaczy, że dziś ma wolne,  że jej rower nie pojedzie, a ona nie przesiądzie się do ciepłego i suchego auta, nie zaklnie, że popsuła się klimatyzacja, kiedy latem w 30-stopniowym upale wraca do domu. Nie zdąży odgryźć się kierowcy, który z jakąś wariacką prędkością minie jej rower o jakieś 10 centymetrów, a ona z trudem utrzyma równowagę przez podmuch wiatru, który jej zostawił.

Pytam, o czym myśli, kiedy jedzie tym rowerem. „O rodzinie, którą będę miała, wymyślam imiona dla moich dzieci, myślę, co zrobię im na śniadanie, w co będziemy bawić się wieczorem. O mężu? No też, jasne. Musi być wysokim brunetem i silny musi być, żeby mógł mnie na rękach nosić, bo czasami nie mam siły ustać po cały dniu”.

I wiecie… zazdroszczę jej. Tego czasu, który spędza na rowerze, a który daje wolność jej myślom. Który pozwala jej marzyć i pragnąć tych najprostszych rzeczy. Tych, które my mamy. Pracy, która pozwala nam iść na zakupy, dzieci, które są zdrowe, partnerów, których rzadko doceniamy, a oni rzadko doceniają nas.

Nie było w niej żalu, pretensji do świata. Była zgoda na to co tu i teraz. I spokój.

Bądźcie dzisiaj przez chwilę tą dziewczyną na rowerze. Pomyślcie o niej. I o sobie. I o tym, co dla was tak naprawdę jest ważne. Zatrzymajcie tę chwilę… I miejcie odwagę żyć po swojemu.