Go to content

O przyjściu Stasia na świat…i cholestazie ciążowej

Jedna ze znajomych, spodziewająca się dziecka powiedziała, że chyba ma jakieś uczulenie bo swędzą ją dłonie… Pewnie większość z Was doradziłaby jej wypicie wapna, niektórzy kazaliby jej zmienić mydło, balsam czy środki piorące; ci bardziej zapobiegliwi i ostrożni – pójście do lekarza; ja radziłabym jej jak najszybciej jechać na izbę przyjęć szpitala ginekologiczo-położniczego…
Chyba nigdy wcześniej nie było okazji by opowiedzieć więcej o okolicznościach przedwczesnego przyjścia na świat Stasia. Nie raz pisałam o tym, że Staś pojawił się na świecie  w wyniku cesarskiego cięcia w 28 tygodniu ciąży, ale chyba nigdy nie wspominałam, że wszystko zaczęło się właśnie od, zdawałoby się niewinnego  swędzenia…
W czwartek 19.09.byliśmy na kolejnej wizycie u naszej Pani Doktor. Kolejne badanie i kontrolne usg nie wykazały niczego niepokojącego. Wręcz przeciwnie…zresztą co złego mogło się wydarzyć? Nic, przecież od początku to była „książkowa ciąża”, bez żadnych nieprawidłowości i niepokojących objawów… Byłam tak spokojna o swoje Maleństwo i dalszy przebieg ciąży, że w zupełnej pogardzie miałam „ludową prawdę” żeby nie kupować nic dla dziecka przed jego przyjściem na świat… Tamtego dnia, po wizycie u Pani Doktor, odebraliśmy więc z Tatą Stasia, wcześniej zamówione meble do dziecięcego pokoju, które w weekend zostały skręcone…
Dopiero w nocy z niedzieli na poniedziałek pojawiło się swędzenie, najpierw dłoni i stóp, a później już całego ciała – od czubka włosów po paznokcie u stóp. Swędzenie tak potworne, że nie dało się ani siedzieć ani leżeć ani spać ani myśleć o czymkolwiek innym. Bezsenna noc sprzyja czarnym myślom, ale ja nawet w najczarniejszym scenariuszu nie brałam pod uwagę tego, że to ostatnie godziny mojej ciąży, że 24.godziny później Staś będzie już na świecie – przecież swędzenie nie może być aż tak niebezpieczne!
Niewiedza czasem chroni…
Ja bardzo długo tego dnia odczuwałam dyskomfort, ale nie lęk czy jakikolwiek  niepokój. Nie zmieniła tego nawet poranna rozmowa z moją Lekarką i jej spokojne lecz stanowcze: „niech Pani jeszcze dziś jedzie do szpitala!” ani sms od przyjaciółki: „mam nadzieję, że to nie cholestaza”
To wtedy pierwszy raz usłyszałam to słowo, ale oczywiście się nim nie przejęłam, ba – nawet go nie zapiętałam… Wsiadłam w samochód i pojechałam do CZMP i długo nie mogłam zrozumieć dlaczego tam od razu przyjęli mnie na oddział. Bardzo długo zresztą nie rozumiałam tego, co dzieje się wokół mnie. Kolejne pobieranie krwi i nerwowe czekanie na wyniki, prośba pielęgniarek żebym na wszelki wypadek (kurcze – jaki wypadek???) nie jadła obiadu i jeszcze ten bolesny zastrzyk ze sterydem, który miał przyspieszyć rozwój pęcherzyków płucnych u mojego dziecka (po co???)
Nawet gdy dwoje lekarzy rozważało przy mnie za i przeciw cesarskiego cięcia byłam pewna, że mówią o jakieś innej pacjentce… Dopiero przyjazd Taty i Babć Stasia do szpitala, a przede wszystkim prośba lekarza o podpisanie przeze mnie zgody na cesarskie cięcie w pełni uświadomiły mi powagę sytuacji. Pojawił się wtedy paniczny lęk o Stasia. Był płacz i łzy i moje „nie, żadnego cięcia nie będzie, to przecież dopiero początek 28.tygodnia ciąży!”
Lekarze tłumaczyli, przekonywali, uspokajali, ale tak naprawdę dopiero młoda Pani Doktor dość brutalnie powiedziała, że tak naprawdę to nie muszą mnie pytać o zgodę bo to jest cięcie ratujące życie matki i dziecka… Dopiero wtedy do mnie dotarła powaga sytuacji i to, że los zdecydował inaczej, że nie ma wyjścia i moja ciąża zostanie rozwiązana. Od tej chwili liczył się tylko Staś, to w jakim będzie stanie, ile będzie ważyć…i to najważniejsze, niewypowiedziane pytanie – czy na pewno przeżyje. Nie pamiętam zakładania wenflonów, cewnika, przewożenia na sale operacyjną. Niestety zapamiętałam, że paradoksalnie najważniejszą sprawą, według bardzo nieprzyjemnych pielęgniarek, przed samym zabiegiem okazały się moje pomalowane paznokcie u stóp… Tata Stasia szukał w szpitalnych kioskach i sklepikach zmywacza do paznokci (co po godzinie 19 wcale nie było proste), a ja całkiem sama, przestraszona, zapłakana, prawie goła, w przykrótkiej koszuli, z prawie odsłoniętymi piersiami i cewnikie między nogami słuchałam beznadziejnych komentarzy pielęgniarki, że to niedopuszczalne przychodzić rodzić z pomalowanymi paznokciami. Nie miałam siły tej kobiecie bez serca i najwyraźniej bez umiejętności czytania ze zrozumieniem (przecież miała przed sobą moją kartę,  gdzie wyraźnie widniał napis 28 Hbd) tłumaczyć, że przyjść rodzić to ja miałam za 3 miesiące… Trząsłam się z zimna i ze strachu tak, że nie umiałam trafić wacikiem nasączonym acetonem w paznokcia, a położna, totalnie pozbawiona empatii, nie pomogła, stała nade mną jak kat, patrzyła mi na ręce i pospieszała, że lekarze już czekają… Potem tylko zastrzyk w kręgosłup, nie pamiętam czy był bolesny i skupione twarze lekarzy. Pamiętam, że gdy robili mi cięcie kolorowe czapeczki, które mieli na głowach odbijały się w wielkiej lampie pod sufitem- pomyślałam sobie wtedy, że oto mam serial „Lekarze” na żywo 😉
Na szczęście dwoje lekarzy, którzy mieli tego dnia dyżur, którzy zlecali mi badania, przekonywali o konieczności cesarskiego cięcia, a potem je wykonali byli profesjonalistami, którzy nie bali się podjąć trudnej decyzji, prawie jak Ci z serialu. Dr. Sławomir Stankiewicz i asystująca mu dr. Agata (niestety nie zapamiętałam Jej nazwiska) o 19:57 powitali na świecie mojego Synka. Pokazali mi Go tylko przez chwilę – był maleńki, ale ruchliwy (machał rączkami i nóżkami), miał czarne włoski i w ogóle nie płakał. Nie miałam szansy dotknąć Stasia i powitać Go na świecie, od razu zajęli się nim neonatolodzy. Staś jak na ten wczesny, 28 tydzieńciąży urodził się w dobrej formie. Moja cholestaza, choć tak wysoka, prawdopodobnie pojawiła się niedawno i na szczęście nie zdołała za bardzo zaszkodzić Stasiowi, choć gdyby nie błyskawiczna decyzja o cięciu mogłoby być gorzej; Doktor Stankiewicz poinformował mnie, że w wodach płodowych była już smółka, a najczęstszą przyczyną oddania przez dziecko smółki do wód płodowych jest  niedotlenienie płodu lub zakażenie wewnątrzmaciczne, co jest bezpośrednim zagrożeniem dla życia płodu.
Stanisław w chwili przyjścia na świat ważył 1250 gram i mierzył 41 centymetrów, nie miał żółtaczki i co najważniejsze (mimo, że dostałam tylko jedną dawkę sterydu na rozwój płuc u dziecka) był zaibtubowany tylko kilka godzin, później tak się wiercił i machał rączkami, że się ekstubował i okazało się, że oddychał samodzielnie, wspomagany CPAPem.
W szpitalu, na oddziale intensywnej terapii neonatologicznej, Stanisław przebywał do 1.11, ja opuściłam szpital ostatniego dnia września. Przez tydzień mojego pobytu na oddziale lekarze i pielęgniarki nazywali mnie rekordzistką, po pierwsze dlatego, że dawno już nie było na oddziale pacjentki, u której cholestaza wystąpiła jeszcze w II trymestrze ciąży (zwykle rozpoznaje się ją po 30 tygodniu ciąży); po drugie moje wyniki, opisujące funkcjonowanie wątroby (próby wątrobowe) naprawdę w znacznym stopniu przekraczały dopuszczalne normy.
(ASPAT, norma: 5–38 U/L; u mnie 1485.
ALAT, norma: 5–40 U/L; u mnie 1514)
🙁
Żaden z lekarzy nie był w stanie wyjaśnić dlaczego ja, która nigdy wcześniej nie chorowałam,  nie miałam żadnych problemów z wątrobą czy z hormonamii, nie paliłam papierosów, nie nadużywałam alkoholu, nie stosowałam przewlekle żadnych leków miałam tego pecha, że znalazłam się w grupie 4% ciężarnych kobiet doświadczających cholestazy. Być może mogło przyczynić się do teg stosowanie tabletek antykoncepcyjnych, ale to tylko niepotwierdzone przypuszenie; podobnie jak zasłyszane gdzieś zdanie, że cholestaza nie lubi ruchu, a ja przecież całą ciążę dobrze się czułam i byłam bardzo aktywna – praca, wyjazdy, spacery, a na urlopie nawet rower…
Ponad pół roku zajęło mojej wątrobie zregenerowanie się. Wartości prób wątrobowych obniżały się bardzo powoli, konieczne były wizyty u hepatologa, kontrolne usg wątroby,  stosowanie leków i ścisłej diety – tzw.”diety wątrobowej” – co w połączeniu z odciąganiem pokarmu i stresem związanym z pobytem Staszka w szpitalu, sprawiło, że w kilka miesięcy po porodzie ważyłam najmniej w swoim dorosłym życiu (w dniu cięcia 75 kg., dwa miesiące później 53kg.)

Nie chcę straszyć, ale na koniec apel do wszystkich przyszłych Mam – jeśli Wasi lekarze ginekolodzy zwlekają ze skierowaniem Was na badanie prób wątrobowych do 30 tygodnia ciąży albo (co gorsza!) w ogóle nie chcą tego robić „bo przecież cholestaza ciążowa to rzadka choroba” zróbcie to badanie same – nie jest ani specjalnie kosztowne ani bolesne (zwykłe pobranie krwi…) Dbajcie o swoją wątrobę, a przede wszystkim o swoje Dziecko… Niestety znam wcześniaki, które przyszły na świat już w 26 tygodniu ciąży z powodu cholestazy ciążowej swoich mam. Znam też przypadki najtragiczniejsze, w których cholestaza ciążowa zbagatelizowana lub niewykryta spowodowała zakażenie wewnątrzmaciczne i śmierć płodu 🙁

Trochę teorii:
Cholestaza ciążowa (pełna nazwa:wewnątrzwątrobowa cholestaza ciężarnych, WCC) jest rzadką chorobą. W Polsce dotyka ok. 4 proc. kobiet w ciąży. Istnieje rodzinna skłonność do jej występowania, ale bezpośrednia przyczyna choroby związana jest z działaniem hormonów płciowych: estrogenów i progesteronu. Ich stężenie jest największe w III trymestrze ciąży (ok. 30. tygodnia) – wtedy właśnie może okazać się, że wątroba jest zbyt słaba, by poradzić sobie z tak dużą dawką hormonów. Dochodzi wówczas do wewnątrzwątrobowego zastoju żółci. Głównym objawem cholestazy jest uciążliwy świąd skóry. Nasilenie dolegliwości występuje wieczorem i w nocy, bywa często przyczyną bezsenności. 20 proc. chorych kobiet skarży się też na mdłości, wymioty i utratę łaknieni. 
/Za:mporadnikzdrowie.pl/

Pierwsze zdjęcie Staszka, parę chwil po wyjęciu z brzucha:
image