Wiecie, o czym rozmawiają na spotkaniach przy piwku mężczyźni? Zdziwiłybyście się, bo wcale nie o seksie! Szturchając się łokciami na znak braterstwa nie tyle broni, co wypełnionych bursztynowym płynem pokali, rozmawiają o … PRACY, PIŁCE i POLITYCE. Co za nuda! Nie to, co my – orły, a nawet orlice seksu w wielkim, mniejszym lub nawet bardzo maleńkim mieście, wypełnione namiętnością po sufit alkowy! W porównaniu z nami, mężczyźni to krety, ryjące cały czas przyziemne tematy, od których po pierwsze ciało nie płonie, po drugie zaś i dusza nie szczytuje, ze względu na brak możliwości samodoskonalenia i rozwoju.
Nie to, co w seksie – tu ciało ma szansę zapłonąć jak pochodnia, a dusza rozniecić żar namiętności.
Nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego! Mężczyźni naprawdę nie rozmawiają ze sobą o seksie! Przysłuchuję się męskim rozmowom w kawiarniach, barach, czy bistro. Przysługuję się także dziewczętom. Tym nastoletnim i tym już dawno po 30-tce. I wyciągam porażające socjologicznie wnioski! Jesteśmy tysiąc razy bardziej otwarte od mężczyzn. Kochamy dzielić się naszymi pragnieniami, tęsknotami i doświadczeniami z innymi kobietami. Kochamy współdzielić tak przeżywaną rozkosz, jak i ból wypływający często z niezrozumienia naszych potrzeb ze strony partnera. To wcale nie nasi mężczyźni ze skłonnością do pornografii, które tuszują starannie usuwając obejrzane filmiki z historii otwieranych stron w Internecie, tylko my – kobiety – tworzymy razem wspólnotę seksofilek, które wiedzą, że życie bez seksu, to praktycznie nie życie, a raczej występowanie przeciwko niemu, wyrzekanie się go i ucieczka przed nim. Tylko, że zamiast oglądać pornole na porntjubach, wolimy o seksie rozmawiać ze swoimi przyjaciółkami, koleżankami, sąsiadkami, etc.
Nie chcę spłycać tematu, wydaje mi się bowiem, że to to właśnie ogromna, wszechogarniająca potrzeba przezywania namiętności w seksie odróżnia nas najbardziej od mężczyzn. Ci – jeśli tylko najdzie ich ochota – robią to z nami, bądź sami kończąc ów temat dość szybko, by móc zająć ręce i głowę czymś innym – piłką, piwem, polityką (wiem, ze to dość krzywdzące, proszę potraktować to „3 razy P” jako pewna metaforę, skrót myślowy, nie zaś dosłowny opis rzeczywistości), natomiast my, nigdy nie nasycimy się tym 'tematem”. Gdy tylko, bowiem, zaspokoimy swój głód potężnym orgazmem, coś w nas natychmiast zacznie odczuwać pustkę, którą zapełnić będzie mógł tylko na chwilę kolejny moment zbliżenia, kolejny szept, orgazm i jęk. I tak już zawsze – da capo al fine, bo taka jest własnie natura kobiety. Istniejemy w pragnieniu i poprzez pragnienie. Odczuwając rozkosz, odczuwamy jednocześnie ból, będący wyrazem niespełnienia w spełnieniu, będący wyrazem pustki, braku, wymazanego szczęścia, które tylko na moment podszyło się pod namiętność, by zniknąć w ostatnim skurczu vaginy. To odczuwanie rozkoszy ma wpisana w siebie strategie bólu.
Kobiety cechuje niezdrowa wręcz skłonność do przeżywania ekstazy, w którą wpisane są zarówno spełnienie (orgazm), jak i cierpienie, powodowane odczuciem nieznośnej pustki zaraz po spełnieniu. To troche tak, jakby wniknięcie w nas penisa, rozdzierało nas na dwie części – dwie strony kobiety: śmiejącą się, wypełniona po brzegi ud radościa, i łkającą cichutko z powodu końca wpisanego w odczuwanie rozkoszy. Rozkosz trwa tyle, co muśnięcie warga policzka kochanka na powitanie podczas pierwszego spotkania, gdy jeszcze wszystko co ma sie wydarzyć, powściągane jest powolność, błogosławieństwo rozsądnych i cnotliwych panien, do których raczej nigdy nie należałam.
W każdej z nas jest coś z mistyczki – wszystkie spalamy się w pragnieniu przeżycia potężnej namiętności. Tyle, tylko, że Ich życie raczej nie rozczarowuje, za swój obiekt miłosny, w tym także seksualny, maja bowiem Jezusa. „Musisz odrzucić dwie rzeczy: lęk i wstyd, a wówczas będę wiecznie zaspokajał twój wiecznie niezaspokojony głód” – mówił do św. Matyldy z Magdeburga Chrystus. A ona odpowiadała: „Ogrzej czystą duszę w należącym do Ciebie łonie. Uczyń to Panie, nie wahaj się”.
Co zatem pozostaje mężczyznom, którzy, pewnie, nie zdają sobie z tej całej naszej seksojazdy sprawy? Słuchanie nas! I zredukowanie turbobiegu i turbopieprzenia, którego często uczą się z pornosów do tempa płynącego z Tantry. I patrzenie nam w oczy, podczas, gdy w nas wchodzą i niezamykanie ich także podczas orgazmu. Gdyby zechcieli wyeliminować 90% swoich szybkich i durnowatych ruchów, i zamienili je na kilka energetycznych potężnych pchnięć i tyle samo muśnięć, napełniliby nas taką rozkosza, która pozwoliłaby danej rozkoszy trwać, a nie urywać się szybko, przerywając to, co w seksie najpiękniejsze – BLISKOŚĆ.
Pisząc ten tekst, dziękuję mojemu Partnerowi za to, że coraz częściej wsłuchuje się w moje ciało – w moje płatki uszu, w rytm oddechu, w puls, którego przyspieszenie widać nawet na skroniach. Dziękuję za to, że widzisz, że słuchasz, że jesteś.