Są w życiu każdego z nas punkty krytyczne, momenty, w którym decydujemy się na głębokie zmiany. Dla jednych to może być śmierć bliskiej osoby, rozstanie z partnerem, załamanie związane z przeciążeniem psychicznym. Dla innych to będzie chwila, w której przychodzi do nas przytłaczająca świadomość, że nie żyjemy tak, jak chcemy, a jedynie spełniamy oczekiwania i ambicje naszych bliskich. I o ile sama taka świadomość ma walor oczyszczający, to najtrudniejsze zaczyna się właśnie teraz. Bo trzeba przejść do działania.
Ewa od 17 lat jest mężatką. Jej relacje w związku można określić jako letnie. Ewa i jej mąż mają dwóch, prawie dorosłych synów i dwa, prawie oddzielne życia. Kiedyś było inaczej. Były wspólne wakacje z chłopcami, święta organizowane przez Ewę w domu, znajomi, którzy czasem wpadali na kolację. Bo Ewie się chciało, bo to ona była motorem tego życia, które się w domu i wokół domu toczyło. Bo jej zależało, żeby to był dom „prawdziwy”, czyli taki jak jej rodzinny: z ciastem upieczonym w każdą niedzielę i jedzonymi wspólnie posiłkami przy okrągłym stole. Podział obowiązków był prosty: Ewa zajmuje się domem, chłopcami i pracą. Jej mąż ewentualnie interweniuje w sytuacjach kryzysowych, wychowawczych. Poza tym, wychodzi rano do pracy, wraca z niej około 19-tej . A potem musi mieć święty spokój, żeby odpocząć.
Tak było w domu rodzinnym Ewy. Jej ojciec wracał do domu z fabryki, siadał w fotelu, czytał gazetę. Dzieci musiały chodzić na palcach, żeby mu nie przeszkadzać. Ale za to w niedzielę tata spędzał cały dzień z braćmi Ewy. Grali w piłkę, rozbijali obozowisko w pobliskim lesie. Ewa patrzyła na to z zazdrością. Ona mogła jedynie pójść z matką na spacer do parku.
Początkowo Ewie odpowiadał ten rytm. Że to ona organizuje to domowe życie, że zostaje z chłopcami gdy chorują. Że na jej głowie jest dosłownie wszystko. Że jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, jak w planie, mąż, a potem także i synowie będą ją za to obwiniać. Przyjęła to na siebie. Nie znała innego układu.
Ale z czasem, nie wiadomo skąd, w życie Ewy wkradła się samotność. Ta sama, która przez 40 lat nie przeszkadzała jej matce. I jeszcze gorycz, żal, poczucie niesprawiedliwości. Ewa starała się je zagłuszyć, zamknąć w swoich obowiązkach. Miała przecież swoją pracę, miała do kogo otworzyć usta w ciągi dnia, miała przyjaciółkę. Poza tym, sama zgodziła się na takie życie.Dlaczego więc czuła się nieszczęśliwa?
Dlaczego cierpi, kiedy mąż, tłumacząc się zmęczeniem dzień w dzień odsuwa się od niej na drugą stronę łóżka? Mówi „nie teraz”, kiedy Ewa chce opowiedzieć o teście z matematyki młodszego syna? Albo denerwuje się na nią, kiedy Ewa chce rozmawiać o tym, że jest jej smutno, źle. Że chciałaby więcej niż zdawkowy pocałunek na dobranoc? Z pewnością przesadza, chce zbyt wiele. Czy to jest normalne, że on nie interesuje się jej życiem? Że tak naprawdę nie wie nic o tej osobie, którą stała się przez lata? Pewnie nawet do głowy by mu nie przyszło, że raz w tygodniu Ewa chodzi na kurs rysunku. Powiedziałby, że to bezsensowne wydawanie pieniędzy, że może sobie porysować w domu. Ale na szczęście to jej pieniądze, stać ją na to. Zajęcia wpasowały się idealnie w jej „rodzinny” grafik. Kończy je tuż przed powrotem młodszego syna ze szkoły. Zdąży zrobić zakupy, odgrzać obiad.
Stan „letniości” w małżeństwie Ewy trwa od kilku dobrych lat. Może to się działo stopniowo, a ona jedynie patrzyła jak oddalają się od siebie? Nie, nie była przecież bierna. Próbowała rozmawiać, tłumaczyć. Włączać męża w domowe życie. Najpierw na spokojnie, potem bardziej nerwowo. Był też etap, w którym na nowo próbowała przekonać siebie, że dobrze jest tak, jak jest. Mama mówiła jej „Daj spokój. Masz wspaniałe życie. Twój mąż zarabia, nie pije, nie bije. Nie przeszkadza. Czego ty byś chciała? W głowie ci się przewróciło?”.
Ale frustracja Ewy rosła, a razem z nią wszystkie ciepłe uczucia jakimi darzyła męża przeradzały się w coś niedobrego, niepokojącego. Ewa zaczęła unikać rozmów z rodzicami, zamknęła się w sobie. Przestała podejmować próby porozumienia z mężem. I z bólem zobaczyła, że jemu to odpowiada. Nie zdziwiła się, gdyby kogoś miał. Rozmawiali właściwie tylko o tym, co wydawało się konieczne do omówienia. O maturze starszego syna, korepetycjach. O remoncie dachu. I że w tym roku też nie muszą nigdzie jechać na urlop. Lepiej odłożyć pieniądze.
Gwałtowne przebudzenie przyszło w dniu 41 urodzin Ewy. Deszczowy poranek i to wrażenie, że wszystko dzieje się jak w dobrze znanym filmie. Dzwoni budzik, za chwilę po drugiej stronie łóżka usłyszy skrzypienie. Mąż wstanie, przeciągnie się, pójdzie do łazienki, a potem będzie czekał w kuchni, aż Ewa poda mu kawę, choć dokładnie wie, jak samemu obsłużyć elegancki ekspres.
Tym razem będzie inaczej. Ewa nie wstanie jak zwykle, żeby przygotować śniadanie, obudzić prawie już dorosłych chłopców, wypuścić kota do ogrodu. Ewa naciągnie kołdrę na głowę i uda, że nie słyszy. Nie słyszy, jak on znacząco chrząka w kuchni, aż w końcu zniecierpliwiony wstanie i sam uruchomi maszynę. Nie zdziwi jej nawet, że mąż nie zajrzy do niej do sypialni sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Kiedy wróci wieczorem, ona będzie poza domem. Może w kinie, a może na spacerze na warszawskiej starówce. Jest sporo do przemyślenia, zaplanowania.
Działanie zacznie się teraz, dzisiaj. Ewa zmienia swoje życie. Dla siebie, nie dla innych.