Go to content

„A gdzie byłeś Ty, kiedy ja nie wiedziałam w co włożyć ręce? Kiedy padałam na pysk?

Photo by Huyen Pham on Unsplash

Kochaliśmy się jak wariaci. W kieszeni matura, studiowaliśmy zaocznie i pracowaliśmy, by nie musieć być na utrzymaniu rodziców. Chcieliśmy być razem ponad wszelką wątpliwość. I byliśmy. Rety, tacy dorośli i samodzielni! To było takie proste.

Imponowało mi wszystko, co robiłeś. Ja byłam Twoją jedyną. To mi wysyłałeś bukiety do pracy pocztą kwiatową i za połowę pensji kupiłeś oryginalne dżinsy, których wcześniej nigdy nie miałam. Ja wstawałam o piątej, by zrobić Ci kanapki na pierwszą zmianę, a swoją pierwszą premię przeznaczyłam na rower, o jakim marzyłeś. To było takie proste.

Potem był ślub i huczne wesele na dwieście osób. Miłość przysięgana aż po grób. I kredyt jak wszyscy nasi znajomi i upragnione ciąże. Dwie, które dały nam trójkę wspaniałych dziewczynek. I nadal wszystko było proste, choć padaliśmy na twarz ze zmęczenia, rezygnowaliśmy z przyjemności i szaleństw na rzecz obowiązków. Zdawało mi się, że nic nas nie pokona. Ani choroba Twojej mamy, utrata mojej pierwszej posady, Twój konflikt z szefem ani podrywający mnie w pracy kolega.  Przecież wystarczyło się tylko kochać, a my się kochaliśmy. To było takie proste.

Aż w końcu nadeszły dni, kiedy nasza miłość się skończyła. Niemal z dnia na dzień, gdy pojawiła się ona – pandemia. Wpakowała się bezczelnie w nasze życie, rozwaliła się w salonie i zaczęła swoje rządy. Nie było już prosto.

Ty straciłeś pracę, więc ja mojej trzymałam się kurczowo, by móc utrzymać rodzinę. Choć już nie wstawałam o piątej, by wyjść na spacer z psem, to nadal rano trzeba było przygotować całą ferajnę na zdalną szkołę, doglądać ich zajęć, potem godzinami pomagać w lekcjach, w międzyczasie samej pracować, ugotować obiad, zrobić pranie, odbierać telefony, godzić co chwila wybuchające konflikty, a po nocach pisać wcześniej niedokończone, na rzecz pracy z plastyki czy muzyki, maile. A gdzie byłeś w tym wszystkim Ty, kiedy ja nie wiedziałam w co włożyć ręce? Kiedy padałam na pysk?

Na kanapie, obrażony na cały świat, znudzony, marudny, taki biedny, bo bez pracy. Gdzie podział się ten pomysłowy chłopak, który skradł moje serce? Który wyciągał mnie z tarapatów i miał milion pomysłów na minutę? Mężczyzna, któremu zaufałam i z którym chciałam iść przez życie? Z którym miałam wspólnie ciągnąć ten wózek? Nie pomogła ani groźba ani prośba, ani lekarz ani moje pomysły na spędzanie wolnego czasu. Pracy też nie zamierzałeś szukać. Po co, skoro wszystko ogarniałam ja? A seks?

Byłam dla Ciebie niewidzialna, choć po 2 ciążach zachowałam świetną figurę i dbałam o siebie. Byłam wołem roboczym, kucharką, sprzątaczką, opiekunką. Twoje odburknięcia, leżenie na sofie do popołudnia, brak jakiegokolwiek wsparcia w domu i pomocy przy córkach, i bierność pokazały mi nowego Ciebie. Pandemia bezlitośnie uświadomiła mi, że już nie jest prosto, że jest cholernie trudno i że Ty nic sobie z tego nie robisz. Leżysz na tej pieprzonej kanapie, wybredzasz w ofertach pracy, choć wiesz, że ledwo starcza do pierwszego, że fizycznie i psychicznie jestem szalenie zmęczona, bo kładę się późną nocą, a wstaję skoro świt. Nie chcesz rozmawiać, nie chcesz pomocy ani pomagać, nawet z dziewczynami się już nie bawisz. Zaczynasz być współlokatorem, z którym niemal nie rozmawiam, choć pandemia zamknęła nas na cztery spusty. Staliśmy się więźniami w swoim własnym
domu. Życie już nie było proste.

To starsza córka zapytała, czemu się z Tobą nie rozwiodę. Uświadomiłam sobie wtedy, że ja tego chcę. To było takie oczywiste i proste. I teraz, gdy powoli wszystko wraca do życia, pragnę tego jeszcze bardziej. Umiem żyć bez Ciebie, a obecnej Twojej wersji po prostu nie kocham. Złożyłam wniosek, a Ty mi się śmiałeś w nos krzycząc potem, że chcesz mi zabrać dzieci, strasząc alimentami na Ciebie i tym, że się nie wyprowadzisz. Dziś każdego dnia wyzywasz mnie przy  dziewczynkach od idiotek, debilek i psychicznie chorych. Straszysz, grozisz,  wyśmiewasz. Pokazujesz dotąd Twoje mi nieznane oblicze. I nie chcę Cię już w życiu jako mojego mężczyzny.

Zarzekasz, że nie dasz mi rozwodu, że zamienisz moje życie w piekło. W sumie to już Ci się udało. Gorzej już być nie może i wiem, że przez jakiś czas jeszcze tak będzie. Po rozwodzie jednak, który bez problemu dostanę, będzie już tylko lepiej, pandemia kiedyś się skończy, nasze ścieżki się rozejdą i moje życie stanie się prostsze.