Go to content

Gdy jestem jak motyl, czyli złości na złość

Fot. iStock / borchee

Ja wam mówię: jest dobrze,
Jest dobrze, jest dobrze,
Ale nie najgorzej jest.

Andrzej Grabowski „Jestem jak motyl

Drogi P.,
Egoistycznie cieszy mnie ta obustronna bezsenność, która umożliwia nam wymianę opowieści o dziwnych porach. Dawno nie było nikogo w moim życiu, który umiałby rozmawiać ze mną do rana. Miła zmiana.
Jedna z kilku w moim życiu, jak wiesz zresztą.

Niedawno M. wyraziła opinię, żebym się nie cieszyła rozwodem, że jak zobaczę przed sobą papiery z odpowiednią adnotacją sądu, to dopiero wtedy dopadnie mnie poczucie życiowej porażki. I mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością już dzisiaj, że się niezmiernie myli.

Uczucie klęski już przerobiłam w pełnym wymiarze – nie ma głębszego psychicznego dołka i przerażenia większego niż wtedy, gdy – mając męża – leżysz samotnie pod chemią lub siedzisz na kucki w korytarzu na onkologii, z milionem dziur po igłach w rękach, i podnieść się nie możesz. Jeśli wcześniej rzeczony mąż obiecywał, że przyjedzie i pomoże, i nagle przestał odbierać telefony, to poczucie złych życiowych wyborów dopada Cię wtedy mocniej niż kiedykolwiek. Albo gdy sprzedajesz kolejne sprzęty czy pierścionek po babci, żeby mieć na podstawowe leczenie, podczas gdy wybranek wyjeżdża na kolejny weekend z nową ukochaną lub kupuje jej biżuterię. Albo gdy słyszysz od podpitego partnera po ponad 10 latach, telefoniczne życzenia rychłego zgonu, najlepiej w samotności. I wtedy Cię dopada najbardziej żywe objawienie, że kawał życia zmarnowałeś na jakąś podróbkę szczęścia i normalności made in China.

Klęskę życiową już oswoiłam i zamknęłam w pokoju, do którego nie zaglądam. Przestałam sobie sama wymierzać karę za to, że ufałam i kochałam, a do tego wierzyłam, bo to przecież nie o mnie świadczy źle. Nie biję się w tym temacie z myślami ani nie kopię się po kostkach, sycząc „oj, głupia ty”.

Ostatnio, gdy ta stara wróżka uparła się postawić mi tarota, długo wpatrywała się w te wszystkie karty z wisielcami, diabłami czy kochankami i po jakimś czasie wykrztusiła w końcu: „Ale dlaczego Ty się, Dziecko, rozstajesz, skoro Wy się kochacie?”. A Ty spojrzałeś na mnie rozbawiony i z lekkim niedowierzaniem. Ja się uśmiechnęłam też, bo już to również przerabiałam.
W moim połączeniu z mężem palce dyskretnie maczała Cyganka, a podczas tych lat wiele było na pozór ponadnaturalnych znaków, mających świadczyć o tym, że jesteśmy gdzieś tam sobie pisani i idealnie dobrani. Tylko że nie ma Losu ani Przeznaczenia, które do życia pchałoby nam się z butami, na siłę, wbrew nam samym. Jeśli sami bezmyślnie niszczymy to, co piękne, to żadna Siła Wyższa nam nie pomoże.
To już też jakiś czas temu zrozumiałam – uparcie przechodzić będę na drugą stronę ulicy, gdy go zobaczę oraz odcinać się od niego gdzie tylko mogę, ponieważ niezależnie od moich uczuć, nie można pozwolić się niszczyć. Owszem, wiem, że go kocham i w jakimś sensie zawsze będę, ale to nie ma najmniejszego znaczenia, ponieważ on mnie niszczył i skoro miałam wybór jedynie pomiędzy nim a sobą – to musiałam postawić na siebie. Jestem wręcz pewna, że nikt nie będzie go kochał tak jak ja, bo nikt mu nie wybaczył tyle, co ja, a to jest chyba jakaś tam miara pojemności serca i powagi uczucia – ale jednocześnie jestem pewna, że w imię żadnej miłości nie wolno dawać się poniżać i niszczyć. Dla mnie ważne jest to, że udało mi się samą siebie ocalić od nienawiści, a myślałam, że będzie to niemożliwe. A jest zadziwiająco proste. I też już wiem, że uczucia to jedno, a myśli i słowa to czasem drugie – nie wiem jak wyjaśnić paradoks, że pomimo wyrozumiałości do niego, powiedzieć za dużo dobrego bym nie mogła, więc nie mówię prawie nic. Nie słucham. Omijam miejsca. Nie uciekam, a daję przestrzeń.
Wierzę w karmę. Ja zebrałam swoje żniwo, to złe i to dobre. Nie obchodzi mnie nic ponad to, że wiem, iż wszystko jest po coś. Nic się nie zdarzyło bez przyczyny, będzie widoczny efekt wszystkiego.

Toksyn z organizmu trzeba się po prostu pozbywać. Dopiero wtedy płynie to, co zdrowe. Uśmiecham się więc do wszystkich dobrych ludzi i rzeczy i wiem, że nic nie poszło na marne. Z każdym kolejnym wschodem słońca, odwiedzonym miejscem, zapachem dobrej kawy, szczeknięciem psa, mruczeniem kota, każdą zagraną nutą, napisanym zdaniem, przeczytaną stroną – wiem, że jest dobrze. Każda wbijana igła, bezsenna noc, łykana tabletka, każdy wsparty o kulę krok czy siniak po badaniach – przypomina mi, że nawet to, co nieprzyjemne, kończy się kiedyś. Rzeczy dobrych jest więcej niż złych.

Nawet dzisiaj.

Chodźmy spać, Drogi P., jutro szybciej przyjdzie.

J.

P.S., już nie do P. – dziękuję wszystkim za maile i listy, zapytania, oferty i wsparcie. Na wszystkie odpowiem (jak najszybciej). Nie mogę zrozumieć, skąd tyle zainteresowania mną i moimi problemami od osób, których nie znam. Bardzo dużo dobrej energii od Was dostałam, dziękuję.