Go to content

Mój mąż na dwie żony. Jedna to ja. Żona oficjalna. Druga to też ja – wymyślona. Skąd u licha się wzięła?

Fot. iStock/Petar Chernaev
Mój mąż ma dwie kobiety.

Jedna to ja

Żona oficjalna, realna, babka z krwi i kości. Druga to zdaje się też ja… Tyle, że bezcielesna, nierealna i całkowicie nieobliczalna. Pierwsza ja żyje w świecie namacalnym. Chadza do pracy, dom prowadzi, sprząta, gotuje, wydaje zdecydowanie za dużo pieniędzy, spotyka się z innymi ludźmi z krwi i kości, biega na spacery, pisze blogi i artykuły, czasem leży na kanapie z książką, a czasem po prostu leży na kanapie i z zadowoleniem gapi się na Project Runway. Realna ja jest też od przytulania i fizycznych igraszek. Realna ja ma swoje dobre i złe dni, swoje choroby i okresy zdrowienia i listę marzeń, nad którą niezmordowanie pracuje. Realna ja trochę w życiu przeżyła, męża całkiem nieźle poznała i dobrze wie, co i kiedy ma powiedzieć, żeby gadanie miało sens. I pewnie by miało sensu aż nadmiar, gdyby nie…. no właśnie! 

 Ja wymyślona

Oto druga żona męża mego, na stałe, zdaje się, już zamieszkała w jego głowie. A jako, że pole do popisu ma ograniczone, bo z oczywistych względów nie jest w stanie zrobić tego wszystkiego, co robię ja w świecie żywych, to i skupia się na gadaniu. Na niekończącym się marudzeniu, ciągłym bla bla bla, które łomocze się w mężowej czaszce doprowadzając go, rzecz jasna, do szału.

Kiedy wymyślona ja wprowadziła się do głowy męża – tego, niestety, nie zarejestrowałam. Grunt, że od pewnego czasu jej obecność w świecie wyimaginowanym stała się jakby wyraźniejsza. Jakby bardziej realna. A to z kolei powoduje, że mąż mi się pogubił. Zauważyłam bowiem, że zarzuty mi stawia w formie: mówiłaś to i tamto, ja tymczasem słówka nie pisnęłam w temacie i doprawdy na słowne baty wcale nie zasłużyłam.

Początkowo, zanim jeszcze odkryłam, że druga ja do głosu w głowie męża dochodzi, myślałam, że chłop mi zwyczajnie zwariował. Choć bywało i tak, przyznać muszę, że po cichu podejrzewałam i siebie o jaźń rozdwojoną, idealnie schizofreniczną, taką co to nie wie, co robi Pan Hyde, gdy jest Doktorem Jekyll.
 
No więc chwilę to trwało, zanim ustaliłam, że mąż ma w głowie lokatorkę, drugą żonę, panią przemądrzałą, co to rozumy wszystkie zjadła. Najwyraźniej męża rozum też pożarła! Łyżką! Jak szamanka, wszystkie klepki i szare komórki wyjadła. Próbowałam mężowi przetłumaczyć, żeby babę tę nieznośną z głowy swej pogonił. Tym razem to jednak on spojrzał na mnie jak na wariatkę i znowu monolog mi strzelił taki z serii co to suflerka (sobowtórka ma) mu podpowiedziała. To mi dało do myślenia. Mąż jak się bowiem połapałam, bladego pojęcia o lokatorce/drugiej żonie nie ma i najwyraźniej żyje w przekonaniu, że to ja do niego tak ciągle i do tego całkiem głupio (o zgrozo) gadam.
 
To znaczy z tym głupim gadaniem, to fakt… znajomo to jakoś brzmi, ale raczej przeszła to sprawa. Nawet jeśli kiedyś wielce podobnie do męża przemawiałam, to przecież to było dawno, lat kilka wstecz, dzisiaj jestem inną kobietą, mądrzejszą, po przejściach, zupełnie niemarudną. No a już broń Boże nie emocjonalną szantażystką, królową we wzbudzaniu poczucia winy, czy jakąś małą, wredną manipulantką, naburmuszoną i niezadowoloną! Żeby jasne było: nic już nie mam wspólnego z tą kobietą z przeszłości! Nic a nic! No chyba poza mężem, którego nieoczekiwanie dzielić muszę, bo ta druga żona, choć wymyślona, to jednak całkiem jest równouprawniona! I to zwłaszcza w zabieraniu głosu!

Pokuszę się rzecz jasna o wnioski jakieś rozsądne

Nie od zawsze przecież w głowie męża istniałam jako kobieta potwór, jędza, maruda, która mendzi i ględzi, jak stare, niedostrojone radio. Poza tym nawet wtedy, kiedy w rzeczy samej ględziłam i trułam, to byłam zarazem porywająca, zachwycająca, słodka i milusia. Ożenił się przecież ze mną facet do diaska! Cóż więc się stało? I jak to się stało, że akurat ten głos wredoty z przeszłości tak się sprytnie auto-wyselekcjonował, po czym nagrał się mężowi na mózgowe zwoje po to, by teraz odtwarzać mu się na okrętkę jak jakaś płyta co to się zacięła? Cholera, czy to możliwe, że teksty, które w ramach skrzętnie zaplanowanych manipulacji (choć czasami całkowicie nieuświadomionych!) powtarzałam mężowi przez lata całe, tak mu się wryły w jego własną głowę, że poniekąd wykreowały mu zestaw przekonań z pomocą których nieustająco interpretuje mnie dzisiaj? Dzisiaj, kiedy to jestem zupełnie innym człowiekiem? Odnowionym i zreformowanym? A więc zasługującym na nowe, dostosowane standardy?
 
No może. Może i jestem człowiekiem nowym. Cóż, kiedy mąż, na skutek tych wszystkich moich zabiegów sprzed lat, stworzył sobie taki mój obraz, który zsynchronizował się z owym niefortunnym moim wizerunkiem poprzedzającym zmiany na lepsze. Zanim też się drogi mąż z nową mną oswoi i zanim nowe na mój temat przekonania przyjmie, czasu chyba trochę upłynąć będzie musiało. Zmiana przekonań to bowiem trudny proces, który do tego, żeby w ogóle mógł się rozpocząć, wymaga męża uwagi. Dopóki więc mąż sam nie zauważy we mnie zmiany i zaintrygowany nie zacznie drążyć, dopóty nie pozostanie mi nic innego jak żyć w tym nieszczęsnym trójkącie. Z mężem i z wymyśloną mną. Jak w jakimś klasycznym menage a trois
 
A więc lekcja! Jaka lekcja z całej tej sytuacji płynie? Dla mnie sprawa jest oczywista: uważajmy jak kodujemy ludzi! Jak ich programujemy, jak nimi manipulujemy. Bo że to robimy, to nie ma dwóch zdań! Każdy komunikat jaki do nich wysyłamy, zostanie bowiem odebrany i każdy z konsekwencją godną podziwu, będzie się składał na nasz fundament, na którym mężowie i żony, przyjaciele i dzieci, budować będą sobie nasz obraz i służący jego interpretacji system przekonań. W oparciu o te komunikaty,nasi partnerzy i ludzie, z którymi przyjdzie nam obcować, modelować z  nas będą człowieka. Poniekąd na nasze własne życzenie i na naszych warunkach, które tak zawzięcie, czasem z prawdziwą pasją kreujemy! A że żmudny to proces i długotrwały to i jego rezultaty nie zawsze od razu będą widoczne.
Czasami pojawią się po latach i tak jak w moim przypadku, wymodelowana ja tak mężowi w głowę zajdę, że ja prawdziwa w ogóle głos mój stracę. Brzmi absurdalnie? Sama tak z początku myślałam. Aż mi znowu mąż zarzucił, że mu to i owo powiedziałam i że tego i owego od niego oczekuję. Ja? Ależ skąd? To nie ja! To ta druga żona, stara ja, którą kiedyś nieopacznie wykreowałam, myśląc, że oto mądra jestem jak rzadko! Jednej rzeczy pod uwagę jednak nie wzięłam, kiedy tak bezkarnie sobie używałam projektując siebie na potrzebę chwili, że cokolwiek stworzę wróci do mnie dnia pewnego i zamieszka w głowie męża. Tak jak ta żona wymyślona, obecna lokatorka, której dzisiaj, nijak pozbyć się z tej jego głowy nie mogę.