Go to content

Historia pewnej (nie)miłości. „Chciałam tłuc głową o ścianę, krzyczeć, udawać, że to był tylko sen”

fot.istockphoto

Myślałam, że po 40-tce człowiek nie może się już zakochać. Przyjaciółki namówiły mnie na portale randkowe. W końcu znane są historie, że ludzie znaleźli tam miłość, więc kto wie. Jak dla mnie okazało się to jedną wielką porażką. Wiem, ktoś powie, że czego niby się spodziewałam, te portale dawno przestały być szansą na poznanie kogoś, z kim można zbudować jakąś więź i relację, są raczej wymianą usług seksualnych, o które zabiegają żonaci faceci i jak się dowiedziałam, nierzadko mężatki.

Jasne, spotkałam się kilka razy na kawie, poszłam na spacer, ale na końcu i tak wszystko sprowadzało się do szybkiego seksu bez zobowiązań, na który, jeśli miałam ochotę, się decydowałam. Pruderię w tej kwestii już dawno zakopałam z pełną świadomością swoich potrzeb.

Kto by przypuszczał, że ciebie spotkam przypadkiem. Wyszłam ze sklepu i usilnie próbowałam otworzyć samochód, by zapakować zakupy, jak się okazało do twojego, a nie mojego auta. “Co Pani robi?” – usłyszałam za swoimi plecami. “A co Panu do tego” – odpowiedziałam wściekła, bo auto za diabła nie chciało się otworzyć. Kiedy na ciebie spojrzałam, wyciągnąłeś rękę z pilotem i wtedy zrozumiałam swoją pomyłkę. To twoje rozbawienie w oczach i moja myśl: “jestem idiotką”.

Nie dałeś mi nawet szansy się wytłumaczyć, tylko biorąc moje torby spytałeś, gdzie jest mój samochód. “Wisi mi pani kawę, tu obok jest miła kawiarnia” – powiedziałeś z uśmiechem. Rozejrzałam się po parkingu, bo miałam wrażenie, że jestem w ukrytej kamerze. Zgodziłam się, w końcu już gorzej być nie mogło. Byłeś taki czarujący, zabawny. Zaczęliśmy rozmawiać, a jakże, najpierw o samochodach, a później o filmach, książkach, naszej pracy. Spojrzałeś na zegarek: “Przepraszam, strasznie długo cię zatrzymałam”, ale tobie to nie przeszkadzało. Miałeś jakieś spotkanie, spytałeś o numer telefonu i tak się zaczęło. Przyjechałeś do mnie późnym wieczorem. A ja po wspólnej kawie nie mogłam przestać o tobie myśleć. Kilka sms-ów… To był jak grom z jasnego nieba, jakbym przy twoim samochodzie dostała obuchem w głowę.

“Raz kozie śmierć” – ja ostrożna, nie zapraszająca nieznajomych do swojego mieszkania, złamałam wszystkie zasady. Wszedłeś i nic nie musieliśmy mówić, wystarczyło jedno spojrzenie i wiedziałam, że kierunek jest jeden – moja sypialnia. Kochaliśmy się i gadaliśmy na zmianę, a ja z niedowierzaniem powtarzałam: “Czy ty jesteś prawdziwy?”. Śmiałeś się, że za chwilę się obudzę i czar pryśnie.

Pracowałeś w korporacji, byłeś odpowiedzialny za międzynarodowe kontrakty, więc często musiałeś wyjeżdżać. Powiedzieliśmy sobie otwarcie, że każde z nas ma swoje życie, którym się zajmuje, ale ty pisałeś, że tęsknisz, dzwoniłeś w środku dnia, żeby chociaż chwilę porozmawiać. Unosiłam się nad ziemią. Moje przyjaciółki patrzyły na mnie mówiąc, że kwitnę, że widać, że w końcu jestem szczęśliwa.

Gdy tylko nadarzała się okazja, organizowałeś jakiś wyjazd na weekend, nad morze, Mazury, w góry. Byłam jak na haju. Kochająca i kochana. Chwilami nie mogłam uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę, że jest właśnie tak, jak chciałam. Nienachalnie, bezpiecznie, z tą nutą szaleństwa, którą oboje mieliśmy i która pozwalała nam zapakować się do auta w piątek wieczór i jechać, gdzie nas oczy poniosą, żeby rano obudzić się z widokiem na Tatry, czy bałtycką plażę.

Znowu byłam kobietą pożądaną, namiętną, na nowo odkrywającą, że seks może być odkrywaniem samej siebie i nas w nim. Czy coś mnie niepokoiło? Czasami znikałeś na kilka dni, ale zawsze uprzedzałeś, że będziesz zajęty, że masz dużo na głowie, a ja skutecznie cię rozpraszam, więc wolisz się skupić i swoje zawodowe obowiązki skończyć szybciej, żeby do mnie wrócić.

Szybko gasiłam te czerwone lampki. Byłeś po rozwodzie, od czterech lat nie mieszkaliście razem. Dwójka właściwie już dorosłych dzieci, na studiach, jak u mnie. Idealnie. Sielanka. Żona nie rozumiała twojej pracy i pasji do niej. Próbowaliście coś łatać, naprawiać, ratować, dawać sobie kolejne szanse, ale w końcu doszedłeś do wniosku, że nie ma sensu dłużej się męczyć, że może jeszcze każde z was osobno ułoży sobie życie, to lepsze.

Nie planowałeś się zakochać, nie szukałeś, doszedłeś do wniosku, że jak coś ma się wydarzyć, to się stanie. I nagle ja wyrosłam próbując włamać się do twojego auta.

Sms: “Czy Pani spotyka się z moim mężem?”. Zignorowałam, pomyślałam, że pewnie pomyłka, choć przez chwilę mój żołądek wywinął niezłego kozła. “Przepraszam, nie podpisałam się. Katarzyna X” – kolejny. Gapiłam się w telefon mając wrażenie, że świat na chwilę stanął. Nie, to nie może być prawda, ale zaraz, może tobie coś się stało, może ona pisze, bo miałeś wypadek, leżysz w szpitalu. “O co chodzi?” – na tyle było mnie stać, żeby drżącymi z nerwów palcami wcisnąć jakiekolwiek litery. Zadzwoniła.

Była bardzo spokojna, żadnej histerii w głosie. Opowiedziała, że jesteście małżeństwem od trzech lat, odszedłeś do niej, była twoją kochanką. Młodszą od pierwszej żony o 15 lat. Jest w ciąży. W jej głowie czerwone lampki biły na alarm od kilku tygodni, choć my byliśmy razem (matko, jak żenująco to brzmi) ponad osiem miesięcy. Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie słowa, moje jedynie tak lub nie potwierdzały wszystko to, czego ona się domyślała. Docierały do mnie strzępki informacji: ciąża, dziecko, kochanka, wyjazdy służbowe, delegacje w weekendy. Była wyrozumiała, nie naciskała, nie próbowała wyciągnąć niczego ode mnie.

Brzęczało mi w uszach, myślałam, że głowa mi eksploduje. Chciałam walić nią w ścianę, obudzić się, zrozumieć, krzyczeć. Zdrętwiałam. Usiadłam, pozwoliłam się sobie uspokoić i płynąć myślom. Kropki zaczęły się łączyć. Nigdy nie byłam w twoim mieszkaniu. Jak wyjeżdżałeś nie dzwoniłeś wieczorami, wysyłałeś jedynie sms-y, tłumaczyłeś, że jesteś zmęczony rozmowami i negocjacjami, albo akurat masz kolację biznesową. Przecież byłam dużą dziewczynką, wiedziałam, ile czasu i energii potrafi zabrać praca, a jak wracałeś, byłeś taki cudowny. Miałeś dwa telefony. Jeden podobno służbowy. Nie, nigdy do nich nie zaglądałam, bo po co, przecież nie należę do tych kontrolujących wariatek. Od początku ustaliliśmy, że uczciwość najważniejsza, a najgorsza prawda i tak najlepsza…

Idiotka, ku*wa, debilka, naiwna szmata – tak wtedy o sobie myślałam. Chciałam ci to wszystko wykrzyczeć w twarz, powiedzieć, że nigdy nie poznałam gorszego od ciebie człowieka, że jak mogłeś mnie tak zranić. Choć jakaś część mnie chciała naiwnie wierzyć, że to ja jestem tą jedyną, że to mnie wybrałeś. Ona jest w ciąży. Za każdym razem dźwięczało mi w głowie. Niczego nie wybrałeś. Bawiłeś się świetnie, być może opowiadałeś o tym kolegom, chwaliłeś się, jak można mieć życie na dwa fronty i że jesteś w tym mistrzem. Podła gnida…

Dlaczego to piszę? Bo nie chcę cię widzieć, nie chcę słuchać tłumaczeń, albo zderzyć się z ich brakiem. Jestem jedną wielką otwartą raną, która wiem, że się zabliźni, nie chcę jej jeszcze bardziej rozdrapywać. Zabrałeś mi osiem miesięcy życia, nakarmiłeś iluzją. Zbieram się z podłogi, codziennie powtarzam: to nie twoja wina, to on jest psychopatą żerującym na cudzych emocjach. Nie, nie chcę myśleć, co z tego było prawdziwe, choć, gdy budzę się w nocy, wspomnienia wracają te wspólne poranki, kawa, ciepłe bułki z moimi ulubionymi powidłami… Nie. Nie chcę. Odejdź, nie wracaj. Nie zapomnę cię, ale mam nadzieję, że zamażę cię jak sen, który mi się przyśnił pewnej nocy i jak on zajdziesz mgłą, czasami odezwiesz się jakąś tęsknotą nieuchwytną. Nie życzę ci wszystkiego dobrego.