Go to content

My unikamy lekarzy jak ognia, pacjentów unika NFZ. Na wizytę u endokrynologa czekamy nawet 823 dni… Jak chorować?

Fot. iStock / monkeybusinessimages

– Przychodzi do mnie pacjentka w ciąży. Po wynikach widzę, że z tarczycą dzieje się coś niepokojącego. Wiem, jakie leki jej zapisać, ale nie mogę, bo NFZ nie uzna mi tej recepty. Daję jej zatem skierowanie do endokrynologa, tyle, że ona na wizytę z NFZ będzie musiała czekać około pół roku… Widzisz gdzieś tu logikę? – to historia, jaką jakiś czas temu opowiadał mi znajomy ginekolog. Od kilku lat przyjmuje tylko prywatnie, zerwał kontakty z Narodowym Funduszem Zdrowia.

Nie lubimy rozmawiać o chorobach, odsuwamy je zawsze jak najdalej od siebie, a hasło: „najgorzej to zacząć chodzić do lekarzy” staje się naszą myślą przewodnią. Tak, lekarzy unikamy jak ognia. Przychodzi jednak moment, kiedy musimy zmierzyć się z naszą służbową zdrowia. Lekarz rodzinny – oprócz problemów z dodzwonieniem się rano na recepcję właściwie większych problemów nie ma. Chyba, że wypada początek jesieni i przychodnia zapełniona jest kichającymi i pociągającymi nosami dziećmi.

A nam zależy właściwie tylko na skierowaniu. Bo skoro już opłacam te cholerne składki zdrowotne do ZUS-u, to dlaczego mam płacić za wizyty u specjalistów. Ile płacimy za nasze leczenie, z którego oby jak najrzadziej korzystać? Ci na własnej działalności, wiedzą, że jest to miesiąc w miesiąc 288,95 złotych – stawka zmienia się jak w kalejdoskopie. Ci pracujący na umowę o pracę oddają na własne zdrowie ze swojej pensji 9% – przy 4000 brutto, to „tylko” ok. 310 złotych miesięcznie. A jak zarabia więcej? Tu nie działa zasada: więcej płacę, więcej dostaję – każdemu po równo w oczekiwaniu na lekarza.

Może błędnie myślę, ale wydaje mi się, że przy takich wpłatach na służbę zdrowia powinniśmy żyć jak pączki w maśle, w zdrowym maśle. Bo jeśli każdy dorosły pracujący odprowadza co miesiąc kwotę średnio licząc około 300 złotych na służbę zdrowia – no nikt mi nie powie, że to jest mało, zbyt mało na to, by móc udać się do specjalisty, gdy przychodzi taka potrzeba. W końcu niewiele z nas choruje trzy razy w miesiącu i przynajmniej raz korzysta z usług specjalisty. Nie wymagam szpitali ze złotymi klamkami, ale poczucia bezpieczeństwa, że kiedy jestem chora – idę do lekarza po prostu, korzystam z tego, za co płacę. Czy czegoś nie rozumiem?

I tak jak my lekarzy unikamy jak ognia, tak pacjentów jak ognia unika chyba NFZ. Postanowiłam sprawdzić czas oczekiwania na wizytę do lekarzy, którzy nie są tymi pierwszego kontaktu.

ENDOKRYNOLOG – rekord oczekiwań bije województwo dolnośląskie. Termin oczekiwania na wizytę wynosi 823 dni*. Prawie trzy lata. Trzy lata z problemami hormonalnymi, trzy lata z guzkami na tarczycy. Wizyta po trzech latach to właściwie… wycieńczenie organizmu, a w skrajnych przypadkach może i śmierć…

Jak się przedstawia sytuacja w innych województwach?

– mazowieckie – 334 dni

– świętokrzyskie – 150 dni

– opolskie – 476 dni

– wielkopolskie – 230 dni

– śląskie – 271 dni

– dolnośląskie 823

– lubuskie 176 dni

– małopolskie – 247 dni

– podkarpackie – 110 dni

– kujawsko – pomorskie 230

– zachodniopomorskie – 230 dni

– pomorskie – 338 dni

– podlaskie – 195 dni

– warmińsko – mazurskie – 240 dni

– lubelskie 129

-łódzkie – 211

Wizyta prywatna waha się w zależności od województwa od 80 do 150 złotych. To same konsultacje, zerknięcie w wyniki i najczęściej prośba o ich powtórzenie – tym razem ze skierowaniem z prywatnego gabinetu, wiec i za badania zapłacić trzeba. A jeśli doliczyć do tego USG. Znajoma powiedziała, że w Warszawie prywatna wizyta u endokrynologa być może zamknie się łącznie w 400 złotych… A to i pewnie od rodzaju dolegliwości zależy.

Idźmy dalej.

KARDIOLOG

Może i nie zawsze myślimy o sercu. Jakoś się przyjęło, że to częściej problem mężczyzn… A jednak, stres, pęd, gonitwa wpędzają nas w taki kołowrotek, że nasz organizm zaczyna się buntować. I co wtedy, co gdy czujesz ucisk w klatce piersiowej – nie na tyle silny, by jechać na pogotowie, ale od czasu do czasu, może kłucia? Wizyta z NFZ u kardiologa? Proszę bardzo, tylko nie szukajcie wizyty w województwie mazowieckim czy opolskim. Czas oczekiwania średnio to 190 dni.

Tylko w województwie świętokrzyskim do kardiologa można dostać się po 57 dniach oczekiwania. Średnia pozostałych województw to około 100 dni.

Można czekać, gdy nas nic nie martwi, gdy myślimy o rutynowej kontroli – bo wiek, bo warto chociaż raz w roku sprawdzić swoje zdrowie. Tak – na ten raz w roku na pewno się załapiemy czekając cierpliwie.

Wizyta prywatna? Z EKG i echem serca to koszt od 80 do 250 złotych. I oby się po tej jednej wizycie okazało, że nic nam nie dolega.

NEUROLOG

Zawroty głowy, kłopoty ze snem, utrata przytomności? A może ogólne osłabienie organizmy, kłopoty z koncentracją, ze wzrokiem, słuchem? Neurolog to najczęściej specjalista, do którego trafiamy dopiero, gdy odwiedzimy innych. Pytanie, czy mamy cierpliwość czekać kolejne trzy miesiące na wizytę? Jeśli już przebadał nas kardiolog, okulista, ortopeda, to zebraliśmy do puli łącznie jakiś rok oczekiwań na wizyty u poszczególnych specjalistów. Nasz stan się pogarsza, a neurolog z NFZ przyjmie nas w województwie kujawsko-pomorskim, czy mazowieckim za około 115 dni. Chyba, że zdecydujemy się szukać lekarza poza miejscem naszego zamieszkania. Na przykład w zachodniopomorskim czekamy „tylko” 44 dni. Pytanie, czy podróż do Szczecina nie wyjdzie drożej niż wizyta prywatna u specjalisty.

ORTOPEDA?

Proszę bardzo. W województwie mazowieckim czas oczekiwania to około 123 dni, w województwie opolskim 80 dni, najszybciej skorzystamy z państwowej służby zdrowia w tym przypadku w województwie świętokrzyskim – czekania mamy zaledwie miesiąc.

A jeśli dostaniemy skierowanie na REHABILITACJĘ. Cóż trzeba się przemęczyć i odczekać swoje. Chciało się mieć uraz – cierpienie wpisane w życie. Średnia długość kolejki na rehabilitację to około 130 dni. Przy czym w tej walce nieprzynoszącej nikomu dumy wygrywa województwo zachodniopomorskie – 236 dni.

Ja nie choruję, nie chorują moje dzieci, ani nikt z moich bliskich. Nie biegam po przychodniach, nie załatwiam wizyt w prywatnych klinikach, nie zastanawiam się, ile w tym miesiącu wydam na leki i czy w końcu usłyszę, co mi dolega po kolejnej wizycie i kolejnym zrobionym za własne pieniądze rezonansie. Ja nie. Ale wiele innych osób tak.

I jednego nie rozumiem, dlaczego odbiera się nam możliwość decydowania. Bo nie dość, że kolejki do specjalistów współpracujących z NFZ są długie, to jeszcze niekoniecznie lekarz, do którego trafiamy jest tym faktem zachwycony. Znowu przykład ginekologa. Trafiła do niego pacjentka z zapaleniem dróg moczowych, u kobiet dość częsta przypadłość. Przepisane leki, wszystko dobrze. Po półtora roku wróciła ponownie z tą samą dolegliwością – lekarz od NFZ usłyszał, że nie otrzyma pieniędzy za leczenie tej pacjentki, gdyż jest to kontynuacja poprzedniego leczenia. Tego sprzed półtora roku. I jak ma taki lekarz się czuć, który pilnuje, czy w odpowiedni sposób wypełnił dokumenty, zamiast skupić się na tej osobie, która do niego przyszła? A może za chwilę przyjmuje prywatnie i zwyczajnie, po ludzku – tam wie, za jakie pieniądze pracuje?

My wiemy, ile na nasze zdrowie co roku „odkładamy” pieniędzy do państwa. Średnio? Może 3600 złotych. Do tego doliczyć należy wszystkie wizyty prywatne – nasze, naszych dzieci.

A gdyby tak mieć te pieniądze w ręce. Te 3600 złotych i decydować samemu, na jakiego specjalistę je wydam, jakie badanie za te pieniądze wykonam. Gdyby szpitale prywatne miały z góry ustalone stawki, gdzie wchodzę i wiem, na co mnie stać, ile muszę zapłacić i w jakim terminie zostaną mi wykonane badania?

Brzmi jak pobożne życzenie? Pewnie tak, zwłaszcza w obecnej sytuacji, gdzie bliżej nam do upaństwowienia każdego obszaru naszego życia, niż do oddania prawa do decyzji zwykłemu człowiekowi.

Ciężko chorować w takim systemie. W systemie, tak nieudolnym, gdzie szpitale w sprzęt zaopatrywane są przez fundacje, przez chociażby WOŚP Jurka Owsiaka. Jak chorować w państwie, gdzie największe pieniądze na ratowanie ludzkiego życia zbierane są wśród osób prywatnych. Gdzie wsparcie państwa, gdzie opieka, kiedy co chwilę każdy z nas widzi: „Pomóż Oli”, „Szymon zbiera na rehabilitację”, „Monika chce dożyć kolejnych urodzin swojej córki. Pomóżmy jej”.

Konkluzja? Ponad dwa tygodnie temu zwróciłam się z prośbą do Narodowego Funduszu Zdrowia o komentarz w tej sprawie, w kwestii tak długiego czasu oczekiwania do specjalistów. Nie otrzymaliśmy do dzisiaj żadnej odpowiedzi.

Pozostaje mi życzyć nam wszystkim zdrowia.


*dane za Świat Przychodni