Go to content

Dobra, koniec z wymówkami – idę biegać. Tylko od czego zacząć, żeby w końcu się udało?

Fot. iStock/LarsZahnerPhotography

Słońce za oknem, wiosna w sercu, tylko ciało trochę ciąży… Już nawet nie to ciało, ale człowiek po zimie w ogóle jakiś taki ciężki, sflaczały i rozczarowany tym, że od początku roku już trochę czasu minęło, a obietnice składane samem sobie tuż po północy nadal są w fazie: „oczekiwanie na realizację”.

Obserwuję to każdego roku, też po sobie. Kiedy już ciemność i zimność mnie zalewa i czasami tak tej wiosny zauważyć się nie chce, żeby jeszcze trochę się poobijać.

Ale biegam. Biegam już kilka lat. Najpierw dla powrotu do formy po dwóch ciążach. Później dla kondycji. Jeszcze później, żeby się ścigać z samą sobą i udowadniać jak daleko mogę swoją granicę wytrzymałości przesunąć, a od roku znowu dla przyjemności – tylko i wyłącznie swojej.

I też przez to, że przeszłam te wszystkie biegowe „fazy”, wiem jak bywa ciężko. Bo chcesz wyjść, ale widziałaś tego faceta, co to ostatnio tak szybko przebiegł obok ciebie, jak szłaś z dziećmi. Albo tą znajomą z bloku obok, co codziennie rano wychodzi potruchtać. O jeny, żeby to truchtanie było.

Też tak miałam. I ten początek jest najgorszy – naprawdę. Jak w to uwierzycie, to już wszystko pójdzie gładko.

Co powinniście wiedzieć zastanawiając się, czy może dziś jest ten dzień, żeby zacząć biegać.

Trzeba wyjść

Ten jeden raz. Ubrać się, olać wszystkie złe myśli, które podsuwa ci głowa – że nie dasz rady, że spodnie za obcisłe, że może najpierw trochę schudnąć. Kogo chcesz oszukać? Dobrze wiesz, że to nie działa, że nie schudniesz, nie kupisz innych spodni, tylko nie będziesz chciała spojrzeć w lustro latem… Dawaj, wychodź, nie ma co zwlekać.

Nie spodoba się – nie biegaj

Tak pomyśl: „dobra, co mi szkodzi, no wyjdę, najwyżej, jak będzie źle, to już nie pójdę, ale żeby nie było, że nie spróbowałam”. Naprawdę – to skutkuje. Tylko jest jedno małe „ale – endorfiny i duma z siebie samej, jak już wrócisz do domu, wyciągną cię kolejny i kolejny raz. Obiecuję!

Biegaj jak najmniej

Jak to? No tak to. Jeśli nie ruszałaś się przez baaardzooo długi czas, to nie ma co się łudzić, że nagle siłą własne woli lekko pobiegniesz do parku. No nie pobiegniesz. Nie ma się co łudzić. Pamiętam, jak ja nieomal ducha nie wyzionęłam… Dramat pierwszego razu i kolejnego i jeszcze następnego. Dlatego więcej maszeruj, podbiegaj sobie powolutku jakieś odcinki – od lampy do lampy, albo z zegarkiem – 3 minut idź, jedną biegnij. To działa. I tak też traci się kalorie. I co więcej – ci którzy biegają – spojrzą z podziwem, bo to jest sensowne rozpoczęcie biegania i szansa na kontynuację.

Pomyśl, gdzie chcesz biegać

Wbrew pozorom to BARDZO ważne. Bo co – wyjdziesz przed blok, dom… I po chodniku, wzdłuż ulicy? A czy ty wiesz, czy do parku lub lasu dasz radę domaszerować? Dlatego pomyśl o miejscu, w którym chciałabyś pobiegać. Podjedź tam nawet autem – a co, nie ma w tym nic złego – naprawdę! A ulubione miejsce jeszcze bardziej sprzyja aktywności.

Znajdź kompana

Nikt tak nie mobilizuje do wyjścia, jak dobry kompan do biegania. Na mnie pies zerka tęskniącymi za ruchem oczami. Ale biegam też z przyjaciółkami – zamiast kawy. Nawet jak wyjść mi się nie chce, to myśl, że w końcu ktoś tam na mnie czeka… Ktoś komu też nie chciało się wyjść z domu… Ale pomyślał podobnie jak ty. I tempo konwersacyjne jest moim ulubionym, biegać i rozmawiać – bezcenne.

Ustal jakiś cel

To pomaga. Nie, że od razu już dzisiaj. Ale może gdzieś jest organizowany jakiś bieg charytatywny na 5 kilometrów – tak, spokojnie tyle przebiegniesz – uwierz mi. Może z okazji 3 Maja jakieś rodzinne biegi w okolicy się odbywają. Poszukaj. Nie po to, żeby się ścigać, ale żeby dobrze się bawić, bo takie bieganie to świetna okazja do zabawy, do uśmiechu, do spędzenia czasu z rodziną. I ta duma, jak odbierasz medal. A jak chcesz, umów się z koleżankami, znajdźcie sobie bieg na 5 kilometrów – za dwa miesiące przebiegniecie go bez zadyszki, a na metę wspólnie wpadniecie z uśmiechami na twarzy. Polecam.

To jak? Ja się już dziś umówiłam z przyjaciółką po 20-tej. A wy? Wychodzicie?