Go to content

„Krzyczałam do męża, że nie jesteśmy ludźmi, bo jaki człowiek zrobiłby to, co my… Każda z nas zrobiła rzecz niewybaczalną, porzuciła swoje dziecko”

Fot. iStock / Tal Guterman

– Oddałam ją tylko dlatego, że nie stać mnie było na aborcję. Nigdy nie chciałam mieć dzieci, dlatego się zawsze zabezpieczałam i robię to nadal. Niestety, czasem się tak zdarza, że mimo to ciąża i tak się przytrafi. I mi się przytrafiła. Zorientowałam się dość szybko, ale o zabiegu nie było mowy. Nie miałam na to pieniędzy. Za to od razu wiedziałam, że nie chcę tego dziecka. Nie, nie przeżyłam żadnej traumy, miałam i mam kochających rodziców, nikt mnie nigdy nie zgwałcił. Po prostu taka już jestem, nie wiem dlaczego. Nie lubię dzieci, drażnią mnie i denerwują, działają na mnie alergicznie. 

Agnieszka ma 32 lata i otwarcie opowiada o tym, jak oddała swoją córkę

– Dla mnie to nie była i nie jest córka, tylko człowiek, który zasługuje na coś, czego ja mu nigdy dam. Więc chyba lepiej, że trafiła do rodziny, która czekała na nią kilka lat. Wiem o tych ludziach tyle, ile mi potrzeba. Normalni są, bardzo pragnęli mieć dziecko. Niestety los bywa przewrotny i czasem daje nie tym, co trzeba. Oni bezpłodni, ale marzący o pełnej rodzinie i  ja, mogąca posiadać dzieci, chociaż od zawsze wiedziałam, że ich nie chcę. I mieć nie będę. Ale tak, jak już wspomniałam, przytrafiło się mimo ochrony. Mój partner podzielał moją decyzję, bo też nigdy nie chciał zostać ojcem. Jak tylko odebrałam wyniki potwierdzające, że za 9 miesięcy urodzę, oznajmiłam rodzicom, że oddam to dziecko. Nie rozumieli, chcieli je zabrać do siebie, kombinowali. Jakby nie rozumiejąc, że ja nie proszę nikogo o pomoc, nie chcę porady. Bo już zdecydowałam i takie mam prawo. Tylko ja i mój partner.

Oczywiście były awantury i płacz.  Nie tyle nad człowiekiem, który rozwijał się w moim brzuchu, co nad tym, że ludzie nie dadzą mi żyć. I oczywiście pewnie tak by było, gdybym sobie na to pozwoliła. Dlatego zawsze szczerze odpowiadam, gdy ktoś pyta, czy jestem „surogatką”. Mówię wprost, że jestem kobietą, która oddała dziecko do adopcji, bo go nie kochałam i nie kocham. I oddałam tę dziewczynkę, bo jej nie chciałam.

Moja mama codziennie mi powtarzała, że jak tylko poczuję zapach jej skóry, że jak ją tylko zobaczę po porodzie, to instynkt macierzyński zrobi swoje. A ja owszem, dbałam o tę ciąże, chodziłam regularnie do lekarza, nie piłam, nie dźwigałam.  Ale doskonale też wiedziałam, że cud, jakiego byli pewni moi rodzice, po prostu nie nastąpi. I nie nastąpił. Zresztą już wcześniej byłam, gdzie trzeba poinformować, że będzie dziecko do adopcji, żeby już szukali domu. Zadbałam o to, żeby nie tułało się po domach dziecka, żeby miało rodzinę. Skrzywdziłabym je, gdybym  słuchała opinii tych wszystkich, którzy wiedzą lepiej za mnie. Nie umiałabym tego dziecka kochać, bo czuję do niego tylko niechęć. I ono też by to czuło i rozwijało w przekonaniu, że jest wrzodem na moim tyłku. Tak, wiem, jak to zabrzmiało i dokładnie tak, jak chciałam. Taka jestem, dla siebie zwyczajna, bo od zawsze dla kogoś obok obrzydliwa, oburzająca, pozbawiona uczuć. Bo jak oddać swoje dziecko? Mówić, że od razu się tego było pewnym, nie chcieć go. Dla mnie to jest po prostu człowiek, którego nie chciałam w swoim życiu.

Dbałam o siebie w ciąży, gdy jedyną opcją było urodzić i zrzec się praw. Nie, nie płacze za nią w nocy, nie myślę, do kogo jest podobna. Wiem o niej tyle, ile chcę. Bo to ja ją „tu sprowadziłam”, więc  wypadałoby zadbać, żeby miała dobre życie. Wiem, że jest bezpieczna i szczęśliwa, reszta mnie nie interesuje. Niedawno zrobiłam zabieg, po którym już nigdy mi się coś takiego nie przydarzy. Antykoncepcja i uwaga mnie zawiodły. Nie chcę już więcej rodzić i oddawać. Ani usuwać. Nie chodzi o mój komfort psychiczny, ja inna nie będę, zawsze musiałabym tak robić. To nie wina tego dzieciaka, że miało pecha. Bo kobieta, która go urodziła, nie ma instynktu matki.

Maria jest przed 40-ką, choć wygląda na zmęczoną

W domu piątka dzieci, obecnie pracuje tylko mąż. Zabezpieczali się często, ale czasem, nie ukrywa, zdarzało się zapomnieć. To dom, w którym czuć miłość. I biedę, która wyłazi z każdego kąta i kończy na dziecięcej, umorusanej czekoladą buzi.  – Nie ma dnia, żebym nie myślała. To już 3 lata, jak nie przespałam spokojnie nocy. I to uczucie ciągłego obrzydzenia. Do siebie. Wiem, bida aż piszczy, na głowę nam zaraz dach spadnie, pożarł był w ubiegłym roku, bez niczego zostaliśmy. I jeszcze nam się seksu chce i to bez ostrożności. No co ja pani powiem, jak inaczej nie myślę. Już ostatnio mężowi mówiłam, jak najmłodszego urodziłam, że to koniec. Dwoje ciężko chorych, długów, że strach to liczyć. Jak zobaczyłam, że zaszłam, myślałam, że się powieszę. A mąż mówi, czy ja oszalałam? Bo co z resztą dzieci, co one winne głupocie naszej. Usunąć nawet nie myślałam, a gdzie niby i skąd pieniądze. I chodziłam struta taka i sąsiadki córka podpowiedziała, że można oddać. Podpisać dokumenty i dać dziecku szczęście na jakie zasługuje. A którego u nas nigdy nie zazna. Taki wybór, dla dobra obu stron. Tak, ludzie potem gadali za plecami, że bieda nic nie tłumaczy, że jak Bóg dał dziecko to i na dziecko da. Ja już nie mam sił tego tłumaczyć, nie chcę. Chociaż jeden nasz dzieciak życie będzie miał. Bo co my mu tu możemy zaoferować. Wstyd, głód i ciągły żal. Jakoś tak jak brzuch rósł, to nie myślałam. Nastawieni byliśmy, że zaraz po urodzeniu podpiszemy, co trzeba. Że tak będzie najlepiej. Ale w ten dzień, gdy mi ją pokazali pierwszy raz. Serce mi pękło, bo nie czułam już nic oprócz żalu.

Mąż tam był, wspierał, nie namawiał, bo też było mu ciężko. Powiedział tylko, że im szybciej wrócimy do domu, tym lepiej. Nie płakałam, nie poszłam się pożegnać. Po prostu po formalnościach pojechaliśmy do dzieci. Wszędzie widziałam jej oczy, wydawało mi się, że słyszę, jak płacze. I ten wieczór, gdy pod prysznicem dotarło do mnie tak głęboko, że ją straciłam. Bo dotknęłam pustego brzucha i myślałam, że zwariowałam. Krzyczałam do męża, że nie jesteśmy ludźmi, bo jaki człowiek zrobiłby to, co my. Codziennie się zastanawiam, jak jej jest u innych rodziców. Kim będzie w przyszłości i czy nam wybaczy, jak się dowie. O ile się dowie… Będzie chciała z nami rozmawiać. Ja nie wiem, czy bym z taką matką chciała. Najważniejsze, żeby nigdy nie zaznała krzywdy. Stworzyła dom i była innym rodzicem, niż my. Raz synek zapytał, gdzie dzidzia z brzucha, a mąż odpowiedział, że u Bozi. Nie protestowałam, może się kiedyś przyznam, może przyjdzie czas na rozmowę. Wstydzę się, aż mnie dławi. Mąż nic nie mówi, czasem to się tak zachowuje, jakby nic się nie stało, a córki – tej oddanej, nigdy nie było. Ale słyszę go czasem w nocy, w łazience albo za chałupą. Jak wyje, jak usiłuje zagryźć wargami ból. Albo patrzy tępo w ścianę, drżą mu ręce. Wiem, że też o małej myśli, że się obwinia. Ludzie mnie czasem klepią po plecach, mówią, że nie nasza wina, bo to los podły. Że lepiej tak, niż te co w beczce zakopują. A ja zawsze odpowiadam, że nie czuję się gorsza od nich. Ale lepsza też nie. Bo czym ja się różnie od tej co wyskrobała czy zostawiła w reklamówce i nawet nie wie, czy przeżyło. Niczym. Każda z nas zrobiła rzecz niewybaczalną… porzuciła swoje dziecko.

Wysłuchała: Anika Zadylak