Go to content

Żeby mieć to, czego pragniesz, potrzebujesz tylko trzech rzeczy!

Fot. iStock/diego_cervo

– Żeby osiągnąć cel, trzeba ćwiczyć.

– Żeby ćwiczyć – trzeba chcieć.

– Żeby chcieć – trzeba mieć marzenia.

Nie jest to jakaś myśl zaczerpnięta od mądrych tego świata. To jest rozmowa dwóch chłopców przy kuchennym stole jedzących kolację. Moich dwóch synów, którzy chwilę wcześniej skończyli ze mną oglądać jakiś film, w którym bohater osiągnął to, czego chciał, spełnił swoje marzenia i zagrał na skrzypcach w filharmonii, to stało się powodem ich rozmowy.

Otworzyłam oczy ze zdumienia. Serio??? 9-latek z 11-latkiem w 30 sekund ogarnęli całą istotę tego, nad czym my głowimy się długimi latami, gdzie czasami i tak nie jesteśmy w stanie tego zrozumieć. Jak to jest, że dzieci, które dopiero zaczynają wchodzić w swoje życie samodzielnie, widzą więcej niż wielu z nas przed 40-tką rozprawiając się ze swoim życiem, zastanawiając się, dlaczego nie wyszło im to, co zaplanowali?

Jakie to proste.

Najpierw trzeba mieć marzenia

Kim chcieliście zostać będąc dziećmi? A później? Gdy kończyliście szkołę średnią? Pamiętam historię Ani, która marzyła, by iść na AWF, ale rodzice obalili ten pomysł, bo jak to jako 40-latka będzie skakać na jakimś aerobiku. 10 lat później, po depresji, po rzuceniu pracy w korporacji Ania przypomina sobie to marzenie, tak bardzo chce, że zaczyna ćwiczyć. Widzi swój cel, wie, czego w końcu tak naprawdę pragnie i… osiąga to!

Jest Agata, która zawsze marzyła, by mieszkać w Hiszpanii. I kiedy w bardzo trudnym okresie jej życia wraca do niej ta myśl – przepłakuje całą noc z żalu i bólu, że jej życie jest puste, że nie jest takie, jakie miało być. Ale kiedy rano otwiera oczy, czuje moc, bo ma cel, bo ma marzenie i do niego realnie zaczyna dążyć. Bo czemu nie? Bo kto jej zabroni? Kto ją zatrzyma?

Potem trzeba chcieć

Różne są te nasze marzenia. Kiedyś usłyszałam, że są po to, by kolorować nasz świat. No tak, ale samo ich pojawienie się w naszym życiu z czasem może być dla nas bolesne, bo jak marzyć i jednocześnie rozbijać się o szarą rzeczywistość. Już dawno zamieniłam to zdanie na: marzenia są po to, by je realizować. A żeby je realizować trzeba chcieć, a jeśli pójdziemy o krok dalej, to okaże się, że chcemy tylko wtedy, gdy nam naprawdę zależy, gdy ty marzenie jest prawdziwie nasze. Bo tylko o takie marzenie będziemy walczyć, ono zapada w nas głęboko i nawet, gdy o nim zapomnimy – wróci i wtedy żadna siła, nie powstrzyma nas przed jego realizacją. Warto ustawić sobie priorytety, nazwać to, co jest naprawdę ważne, a ważne jest to co nasze, co wypływa z naszego środka, z bebechów, co powoduje, że jakaś dziwna energia wprowadza nasze ciało w dziwne wibracje, powoduje gęsią skórkę i wówczas wiemy, że zadziało się coś bardzo istotnego. Coś czego chcemy, czego pragniemy.

I ćwiczymy

Marzenia są dla nas czymś lekkim, co powinno nas ponieść, dodać skrzydeł – ale to wszystko mity i iluzje, które tak naprawdę ograniczają nas, ograniczają realizację naszych marzeń. Bo – helloooł – aby coś osiągnąć trzeba ćwiczyć – jeny moi synowie już to nawet wiedzą. Aby dotrzeć do celu, o którym marzymy trzeba cholernie ciężkiej pracy. Pracy nas sobą, nad własnymi przekonaniami – to po pierwsze, by otworzyć się na to, czego tak naprawdę MY chcemy, a nie INNI dla nas.

A później krok po kroku ćwiczyć – swoją wolę, swoją pewność. Wizualizować to, po co chcemy sięgnąć. Zrozumieć siebie i wierzyć, że wdrapując się na ten diabelnie wysoki szczyt o nazwie szczęście ważna jest też sama droga.

Mój młodszy syn chce być siatkarzem, ale nie siatkarzem po prostu. Chce grać w reprezentacji Polski, pojechać na Igrzyska Olimpijskie. Bardzo tego chce, więc o 22:00, kiedy już właściwie ciemno na swoim podwórkowym boisku ćwiczy zagrywkę, przez siatkę, żeby trafić do wiadra po drugiej stronie. Wołam go, ale jeszcze nie, jeszcze chwilę. I gdy wpada do domu szczęśliwy: udało się! Trafiłem! Wiem, że choć pewnie marzenia mu się zmienią, to on już wie, jak dążyć do ich realizacji.