Go to content

Pomóżmy Ewie uratować dom dla 12 dzieci. One już zbyt wiele wycierpiały: były przypalane, bite, zaniedbywane…

Mają czas tylko do końca lutego, żeby kupić dom, w którym mieszkają od sześciu lat. Dwanaścioro dzieci potrzebuje jeszcze 280 tys. złotych, by móc dalej w spokoju mieszkać ze swoją ciocią, Ewą Rzepą, w Rodzinnym Domu Dziecka w Żyrardowie. Trafiły do niej po interwencji policji, najczęściej z domów z problemami alkoholowymi i pełnych przemocy. To są dzieci, które były podtapiane, przypalane, maltretowane, zaniedbywane. Ewa nie jest w stanie sama zgromadzić takiej kwoty. Dlatego zdecydowała się założyć zbiórkę. Dzięki Małgorzacie Ohme i „DDTVN” udało się już zebrać ponad połowę potrzebnych pieniędzy. Na 280 tys. mamy czas do końca lutego!

Osoby, które chcą pomóc, wszystkie niezbędne informacje znajdą na stronie zrzutki = TUTAJ.

Ewa, jak się czujecie po pierwszych dniach od ogłoszenia zbiórki w „DDTVN”?

– Jak w bajce! Albo lepiej, jak w równoległej rzeczywistości, jakimś Matrixie. Czasem proszę dzieci, żeby mnie uszczypnęły i powiedziały, że to się dzieje, że nasze marzenie ma szansę się spełnić.

Jak sobie radzisz z dwanaściorgiem dzieci?

– Mnie się kiedyś wydawało, że trójka moich biologicznych to był hardcore (śmiech). Dziś żyję z notesem w ręku i to pomaga.

Jak to w ogóle się stało, że zaczęłaś sześć lat temu pomagać dzieciom?

– Inspiracja przyszła z domu. W latach 80-tych przychodziło do domu mojej mamy dużo moich kolegów i koleżanek, którzy chcieli z porozmawiać z nią o wszystkim. Dlatego, kiedy sama zostałam mamą, mój dom wyglądał podobnie. Znajomi dzieci (a mam trójkę dziś już dorosłych) zawsze mówili: „Pani Ewo, u pani jest tak super!”. Przychodzili niby tylko na nocowanie, a zostawali w piżamach do godziny piętnastej następnego dnia. W soboty zawsze było u nas gwarnie, głośno, przyjemnie.

W sercu miałam więc taki pomysł, by zająć się kiedyś pomaganiem dzieciom. Ale kiedy jeszcze pracowałam w firmie ubezpieczeniowej, wydawało mi się, że nie znajdę czasu. Skończyłam jednak kurs na opiekuna i czekałam na odpowiedni moment. Po czterdziestce rozwiodłam się, a kiedy dwa razy znalazłam się na OIOM-ie z powodu kłopotów z sercem, postanowiłam trochę wyhamować. Akurat wtedy w pogotowiu opiekuńczym pojawiła się mała, 8-letnia, dziewczynka. Od niej wszystko się zaczęło. Dla niej po 25 latach odeszłam z korporacji, w której byłam odpowiedzialna za tzw. cyferki.

 

Mówiłaś, że wzorem pomagania była dla ciebie mama.

– Opowiem jedną najważniejszą historię. W latach 80. moja mama prowadziła sklep z pasmanterią i tam trafiła do niej na praktyki 15-letnia dziewczyna, która w zasadzie tułała się po różnych miejscach, pomieszkiwała u znajomych. Wtedy nie było jeszcze instytucji rodzinnych domów dziecka i dlatego mama spytała mnie, czy ona mogłaby zamieszkać u nas, razem ze mną w pokoju, bo nie ma się gdzie podziać. Itak się stało.

Ile z wami została?

– Na zawsze. Iwona jest moją siostrą. Zostałam chrzestną jej dziecka, ona mojego. Łączy nas bardzo silna więź, jesteśmy po prostu rodziną.

W filmie, który nagrano dla „DDTVN” widać, że śpisz w pokoju z najmłodszymi dziewczynkami na piętrowym łóżku. Czy ty masz swoje miejsce, takie tylko dla siebie? Czy czasem odpoczywasz?

– Odpoczywam w samochodzie. Kiedy odwożę dzieci na zajęcia koszykówki, piłki nożnej czy na terapię, wtedy mam chwilę. Chociaż jak dziecko jest ze mną sam na sam, to zawsze próbuje skorzystać z okazji, by nacieszyć się kontaktem. Wtedy mówię: „Dominik, proszę, pięć minut milczymy, muszę się zrestartować, a potem możemy pogadać”. Dzieci kochają też przychodzić do mnie wieczorami. Pozwalam im na to, bo wiem, że potrzebują bliskości. Czasem na podłodze w moim pokoju zbiera się potężna gromadka.
Odpoczywam wtedy, kiedy jeżdżę do moich biologicznych dzieci, które dziś mieszkają już osobno i są w pełni samodzielne. W sobotę byłam przez dwie godziny u córek i tam naładowałam akumulatory. Dzieci bardzo mnie wspierają, syn był tzw. rodziną pomocową dla mojej pieczy zastępczej.

Jakie dzieci trafiają pod twoje skrzydła?

– Niektóre pochodzą z domów zamożnych, inne nie. Większość rodziców tych dzieci nie ma odebranych praw rodzicielskich, dlatego nie mogę o nich opowiadać ze szczegółami ani pokazywać ich twarzy. Część dzieci ma FASD, jeden chłopiec porażenie ruchowe i umysłowe. Ale w zasadzie każde dziecko, które doświadczyło nieodpowiedniej opieki rodziców, przychodzi z traumami. Niedawno jeden chłopczyk wrócił z urlopowania w swojej rodzinie i potwornie krzyczał, bo w taki sposób tam się wszyscy porozumiewają. Poprosiłam go, żeby nie krzyczał, a on powiedział: „Ja krzyczę, bo jestem chory. Bo moja mama piła alkohol, kiedy była ze mną w ciąży”. W takich sytuacjach staram się tłumaczyć, mówiąc: „Ale przecież możesz nad sobą pracować, możesz się postarać”.

 

Czy dzieci pomagają w prowadzeniu domu?

– Tak. Do obowiązków moich i chłopców należy sprzątanie podwórka. Dominik karmi naszą sunię Dianę i zawsze dba o to, by była w misce woda. Czasem budzę się i dzieci mówią: „Ciociu, a my posprzątaliśmy salon”. A czasem budzę się i jest taki bałagan, że nie wiem, w co mam ręce włożyć. Dziewczyny uczą się gotować. Chcę je przygotować do samodzianego życia. Pomagamy sobie.

Myślałam, że żyjecie według ustalonego ściśle grafiku: w poniedziałki pranie, we wtorki prasowanie, w środy wymiana pościeli…

– Nie ma grafiku. Na początku miałam takie zakusy, by prowadzić ten dom jak korporację. Potem pomyślałam sobie, że tabele dobrze funkcjonują, ale w pracy. U nas w domu są zasady, ale nie chcę, byśmy żyli według tabelki. Dlatego staram się mieć do nich miękkie podejście. One przeżyły już tak wiele, że muszą w końcu poczuć, że są dziećmi, a nie trybikami w machinie. Jak się bawią, że budują sobie baszty z krzeseł i koców, to nie krzyczę: „Biegiem, posprzątajcie”. Jak chcą się bawić w to jutro, to przecież posprzątają pojutrze.

Są sytuacje, w których jesteś wyjątkowo dumna z tego, co udało ci się zrobić?

– Tysiące. Codziennie. Drobnych. Jest jedna dziewczynka, która kiedy przyjechała do mnie, to przyznaję, że pierwsze tygodnie budziłam się w środku nocy i zastanawiałam się, czy nie mam nad sobą nożyczek. A teraz ona jest zupełnie inną osobą. Pomaga, przytula się, mówi, że kocha. Kiedy wieczorem siadam na fotelu, by napić się herbaty, nagle na kolanach i oparciu mam pięcioro dzieci. Rozmawiamy i to są najcudniejsze chwile. Mam poczucie, że dzieci wiedzą, że ja skoczyłabym dla nich w ogień.

Wybacz, ale muszę spytać o pieniądze, dlatego że niektórzy twierdzą, że opiekując się dziećmi w tzw. pieczy zastępczej można nieźle zarobić. Podobno na jedno dziecko dostaje się w Polsce ponad 2 tysiące złotych.

– Nie gniewam się na to pytanie i wszystko chętnie wyjaśnię. Niektórzy piszą nawet, że rodzinne domy zastępcze to jest dobry biznes. Zawsze wtedy mam ochotę odpisać: „To ja zapraszam. Chętnie panią/pana przywitamy w tym biznesie”. Bo w Polsce brakuje rodzinnych domów dziecka. Na jedno dziecko dostaję miesięcznie 1131 złotych. Większość moich podopiecznych potrzebuje leczenia, a wizyta u psychiatry kosztuje 120-350 złotych, więc rachunek jest tu prosty. Niewiele, a czasem nic nam nie zostaje.

 

 

W tym momencie do zebrania pełnej sumy na wykup domu brakuje mniej więcej połowy kwoty, czyli 280 tysięcy złotych. Jak chcesz zabezpieczyć status tego miejsca? Kto go będzie dziedziczył?

– Cały czas rozmawiam na ten temat z prawnikiem i notariuszem. Właśnie zakładam fundację. Dom będzie należał więc do fundacji, w której statusie zapiszemy, że mogą w nim mieszkać te konkretne dzieci, które teraz się w nim wychowują. Ustanowimy też zarządcę, który po mojej śmierci będzie tym budynkiem zarządzał. Chciałabym, by dzieci były jego współwłaścicielami, ale w większości przypadków jest to na razie niemożliwe ze względu na ich nieunormowaną sytuację dotyczącą praw rodzicielskich. Cały czas zastanawiamy się, jak zabezpieczyć wszystkie dzieci i z pewnością tak będzie.

Tym bardziej, że w domu są trzy nastolatki i chciałabym, by one mogły z nami zostać po 18. roku życia. To dla mnie bardzo ważne, ponieważ wiem, co z nimi zazwyczaj dzieje się, kiedy stają się dorosłe. Dostają parę groszy i być może na rok możliwość korzystania z mieszkania tzw. treningowego, choć to bardzo rzadkie. Jak chłopak czy dziewczyna ma niską samoocenę, to przy pierwszej porażce poddaje się i wraca do rodziców, gdzie są narkotyki i alkohol. A ja bym chciała, żeby dzieci wraz z ukończeniem szkoły, nie musiały bać się przyszłości. By miały dalej wsparcie i były blisko. Dlatego chcę, by w tym naszym domu powstały trzy oddzielne mieszkania dla tych, co skończą 18 rok życia.

Zrobię wszystko, byśmy jako rodzina mogli zostać w tym miejscu. Ja nie lubię tej nazwy: rodzinny dom dziecka. Ludzie też nie bardzo wiedzą, na czym to polega. Jak przyjeżdżają do nas ze słodyczami czy paczkami z używaną odzieżą, zdarza im się pytać, do której godziny pracuje tu pani dyrektor. Wtedy uśmiecham się, bo to ja jestem dyrektorką, sprzątaczką, kucharką i przytulaczką. Daję dzieciom siebie, miłość i bezpieczeństwo. Wiem, że to duże słowa, ale mają swoją wartość.

Osoby, które chcą pomóc, wszystkie niezbędne informacje znajdą na stronie zrzuti = TUTAJ.