Go to content

Trwanie w destrukcyjnej sytuacji prowadzi do choroby. Co powstrzymuje nas przed zmianą?

Trwanie w destrukcyjnej sytuacji
Fot. iStock / lolostock

W życiu każdej z nas przychodzi w końcu taki moment, w którym jedyne co jesteśmy w stanie powiedzieć to: „No nie. No po prostu k*rwa no nie. Dłużej tego nie zniosę!”. Kiedy chciałybyśmy rzucić wszystko w cholerę i wreszcie zmienić coś w swoim życiu. Ale, gdy tylko zamierzamy zrobić pierwszy krok, napotykamy na niewidzialny opór. Na szklaną ścianę, która nie pozwala nam iść dalej. Dlaczego więc, widząc jak inni z powodzeniem biorą życie za rogi, nam samym tak ciężko jest dokonać zmiany? Co sprawia, że choć tak bardzo mamy tego wszystkiego dosyć wolimy trwać w sytuacji, która nas unieszczęśliwia?

Problem polega na tym, że „rzucanie czegoś”, jak gdybyśmy mieli trzasnąć drzwiami i odciąć się od niewygodnej prawdy w naszym życiu, sprawdza się tylko w filmach. Zdaniem Alana Bernsteina – amerykańskiego psychoterapeuty i współautora książki „Daruj sobie. Przewodnik dla tych, którzy nie potrafią przestać” – „sztuka świadomego wychodzenia z sytuacji jest czymś, czego trzeba się nauczyć”. Zmiana wymaga od nas wysiłku i czasu, przezwyciężenia wewnętrznych blokad. A ludziom paradoksalnie łatwiej jest męczyć się w czymś, co dobrze znają, niż ruszyć w nieznane i wsiąść na uczuciowy rollercoaster. Emocjonalnie jesteśmy bowiem zaprogramowani na wytrwałość. Dlatego nawet gdy upadamy, czujemy wewnętrzny przymus, żeby się podnieść i iść dalej. Nie poddawać się.

Nie jest to też tylko kwestia naszej woli, ponieważ nasz umysł posługuje się niezliczoną ilością sztuczek, by zachować status quo. Warto je sobie uświadomić, bo tylko wtedy będziemy w stanie się od nich uwolnić. Oto kilka z nich:

Pułapka utopionych kosztów

Sprawa rozchodzi się o to, że za żadne skarby nie możemy przegrać. Ludzie nienawidzą przegrywać i dlatego bez końca inwestujemy nasze zasoby w coś, co już dawno przestało przynosić korzyści.

Prosty przykład: Załóżmy, że kilka lat temu kupiłaś sobie wymarzony samochód. Auto ma już co prawda swoje lata, ale za to jaką duszę! I w dodatku nadal świetnie się je prowadzi. Z czasem samochód coraz częściej zaczyna się psuć. Niby zadajesz sobie sprawę, że kolejne naprawy na niewiele się tu zdadzą, ale mimo to kolejny raz skręcasz w stronę mechanika, zamiast sprzedać samochód, póki jeszcze masz na to jakąś szansę. Włożyłaś już bowiem w to auto tyle serca, wysiłku i pieniędzy, że ciężko ci pogodzić się z faktem, że to wszystko na nic.

Ten sam mechanizm jest odpowiedzialny za to, że mimo iż jesteśmy nieszczęśliwe, uparcie tkwimy w długoletnim związku albo latami chodzimy do pracy, której nigdy się nam nie podobała.

Eskalacja zaangażowania

A skoro już o pracy mowa, to prawdopodobnie każda z nas ma choć jedną taką znajomą, której szef okropnie ją traktował. Skupiał się wyłącznie na jej błędach, źle się do niej odnosił i miał do niej negatywne nastawienie. Dziewczyna przez cały ten czas dzielnie się trzymała i nie odchodziła z pracy nawet, gdy robiło się coraz gorzej. Wierzyła, że w prędzej czy później doceni jej starania i choć raz spojrzy na nią łaskawie. Im bardziej opryskliwy stawał się jej szef, tym bardziej ona się starała. Nasz umysł ma bowiem tendencję do eskalacji zaangażowania, w sytuacji która zdaje się być zupełnie beznadziejna.

Wzmacnianie sporadyczne

Nic jednak nie karmi naszej wytrwałości tak jak „wzmacnianie sporadyczne”. Jeśli teraz szef, o którym przed chwilą była mowa, choć raz potraktowałby tę dziewczynę z życzliwością lub zaoferował jej podwyżkę, dziewczyna prawdopodobnie, nigdy nie odeszłaby z pracy. Wciąż dawała by z siebie 100% nawinie wierząc, że los jeszcze kiedyś się do niej uśmiechnie.
Ta sama zasada sprawdza się w naszych związkach. Wystarczy, że partner, który miesiącami źle nas traktował, choć raz zrobi dla nas coś dobrego, a zaraz damy mu kolejną szansę. A następną. I następną…Związując nas tym samym, ze sobą na długie lata. Nawiasem mówiąc zbyt długie.

Zjawisko „prawie wygranej”

Ten mechanizm najlepiej uwidacznia się w środowisku hazardzistów i tam też postanowiono go zbadać. Okazuje się bowiem, że grającym w „jednorękiego bandytę”, zdarza się odczuwać niemal takie samo szczęście w przypadku wylosowania 3. wisienek, co 4. – oznaczających wygraną. 3. oznacza więc „prawie wygraną” i w zupełności wystarcza do tego, by hazardziści zechcieli grać dalej i tracić kolejne pieniądze. Uwierzyli, że wygrana czeka na nich tuż za rogiem.

Zjawisko to nie ogranicza się jednak. tylko do gier pieniężnych. My także na co dzień zadowalamy się prawię wygraną. Wierzymy, że drobna zmiana czyjegoś zachowania, przybliża nas do upragnionego celu. W rzeczywistości, jednak „prawie wygrana” jest wyłącznie „prawie wygraną” i nie musi oznaczać niczego innego.

A zarówno w życiu, jak i w grze powinniśmy wiedzieć kiedy przestać. Trwanie w sytuacji, która nas unieszczęśliwia może bowiem prowadzić do choroby, a nawet do śmierci. Moment, w którym ludzie zaczynają chorować, bo tkwią w czymś, co ich zżera, to prawdopodobnie ostatni dzwonek, aby coś zmienić.

Pamiętaj, że masz tylko jedno życie i dlatego powinnaś przeżyć je najpiękniej, jak tylko możesz.


Źródło: wysokieobcasy.pl