Go to content

„Po co mam walczyć o równouprawnienie, skoro każą mi wtedy zajmować się domem? Ja jestem zmęczony. Nie ma mowy!”

fot. Inside Creative House/iStock

Domowe obowiązki. Przedmiot sporów, przepychanek, a nawet domowych wojen. Kto na kogo je „zwala”? Kto ich unika jak ognia? A kto chowa się za wygodnym dla własnej płci modelem rodziny, w której to facet jest od przynoszenia pieniędzy… ? Czy w naszych rodzinach dalej rządzą stereotypy? Czy to wina wychowania, a może ogólnej społecznej przychylności dla tradycyjnego modelu rodziny? Jak wychowujemy w tym obszarze nasze dzieci? Czy od małego wpajamy im obowiązkowość i partnerstwo czy może narzucamy patriarchalny stereotyp? Jakimi ludźmi chcemy, aby się nasi synowie i córki stali w przyszłości?

Te i inne kwestie rozwinę z trzema zaprzyjaźnionymi, wspaniałymi kobietami, których głosy – jak wiecie – bardzo sobie cenię…

Marcin Michał Wysocki: Dorota, tylko szczerze, kto u Ciebie sprząta, kto gotuje, kto pierze i prasuje?

Dorota Sadowska: Byłam wychowana z poczuciem, że każdy ma jakieś obowiązki w domu. Już w szkole podstawowej właściwie gotowałam całe obiady, sprzątałam w domu. Przyznaję, że zawsze starałam się wymiksować z prac ogródkowych. Do dziś nie jest to moja pasja :).

Teraz jestem po rozwodzie, mieszkam z dwójką nastolatków. Mając syna i córkę staram się, aby w życiu dorosłym nie byli ułomni w podstawowych sprawach. Na pewno nie jestem typem matki, która wyręcza dzieci we wszystkim. Najczęściej to ja rozdzielam prace. Sprzątają wszyscy, każdy musi coś zrobić. Od dobrych paru lat nie tykam nawet palcem niczego w ich pokojach.

Jeśli chodzi o gotowanie obiadów, to pewnie ja najczęściej wykonuję tę pracę, ale mamy takie dni, kiedy dzieciaki mają mi przygotować listę produktów, które potrzebują i w tym dniu jedno z nich gotuje dla rodziny. Same wybierają potrawy, które nieraz są niespodzianką. I jest to duża radocha dla wszystkich. Śniadania i kolacje często robią sobie sami, bez problemu.

Przyznaję, że zawsze walczyłam z stereotypami płci, nigdy nie byłam za tradycyjnym podziałem ról. Partnerstwo wymaga rozmowy, szacunku do drugiej osoby oraz zrozumienia jej potrzeb. Znam kobiety, które świetnie się odnajdują w roli Matki Polki. I bardzo dobrze, jeśli je to satysfakcjonuje.

Mnie to nigdy nie wystarczało, miałam potrzeby realizacji na wielu polach.

Marcin Michał Wysocki: OK, rozumiem w jaki sposób funkcjonuje Twoja rodzina w tym aspekcie, ale powiedz, czy w związku z mężczyzną stawiałabyś te kwestie na ostrzu noża, walczyłabyś o partnerski podział obowiązków, czy możesz sobie wyobrazić, że temat odpuszczasz – powiedzmy – dla miłości?

Dorota Sadowska: Ja mam dużą potrzebę sprawiedliwości, generalnie. Nie uznaję relacji pan i władca –podwładny. Na pewno bym nie odpuściła. Cały czas bym próbowała egzekwować, tłumaczyć. I tak, jak kiedyś miałam zapędy do bycia górą w związku, tak teraz absolutnie już pragnę partnerstwa. Na wszystkich poziomach. Szanujmy innych, ale szanujmy też siebie.

Jeśli miłość jest z obu stron, to ciężko mi wyobrazić sobie, że nie jesteś w stanie dogadać się z partnerem w takiej kwestii. Rozmowa jest podstawą. A jeśli bierzemy wersję, że jednak partner idzie w zaparte, to ja bym miała właśnie duże poczucie niesprawiedliwości, wykorzystywania, niezrozumienia, niezaopiekowania. To dobrze nie rokuje….

Cały czas jednak powtarzam, że znajdzie się dużo kobiet, którym to nie przeszkadza. A czasami wręcz dzięki temu czują się potrzebne. Jeśli zależy Ci na drugim człowieku to wsłuchujesz się w jego potrzeby…

Marcin Michał Wysocki: Zgadzam się z Tobą. Mnie to przekonuje. Dziękuję.

Teraz porozmawiam na ten temat z Lidią – moją wydawczynią. Poza kwestiami, które opisałem we wstępie do felietonu, mam do Ciebie także indywidualne pytanie: jak było z domowymi obowiązkami w Twoim małżeństwie i innych relacjach? Czy za każdym razem podział ról był identyczny? A jak to się przekłada na Twoich synów?

Lidia Nagiecka: W ogóle nie uznaję czegoś takiego jak podział ról. Uważam, że najszczęśliwszym układem jest taki, kiedy każdy zajmuje się tym, co umie najlepiej. Potrafię gotować i chętnie to robię, więc z przyjemnością karmię rodzinę i przyjaciół. Nie robię tego jednak z poczucia obowiązku. Zarówno moi synowie, jak i partner doskonale radzą sobie w kuchni i jestem absolutnie spokojna, że nie umarliby z głodu pozostawieni samym sobie.

Faktem jest, że prace domowe pochłaniają sporo czasu i w sytuacji, kiedy nie posiadamy służby musimy je w sensowny sposób pomiędzy siebie dzielić.

Uniknęłam szczęśliwie roli „kury domowej”, wzywanej do podania kanapki, czy zmycia naczyń. Wymagało to sporo pracy. Nawyki wyniesione z domu głęboko pokutują i czasami trzeba było wytłumaczyć partnerowi, że już nie mieszka z mamą :). Synów udało mi się wychować na całkowicie samoobsługowe jednostki. Potrafią zadbać zarówno o siebie, jak i o swoje otoczenie. Przejmują część obowiązków domowych i już nawet odzwyczaili się od myślenia „w czym ci pomóc”, co sugeruje, że wszystkie około domowe prace są powinnością kobiety, a oni, „ludzkie pany” mogą w porywie serca wspomóc niewiastę.

To właśnie w moim odczuciu jest istotą sprawy. Uświadomienie domownikom, że nikomu nie pomagają, a jedynie wykonują konieczne czynności wynikające z codziennego funkcjonowania w rodzinie.

Swoją drogą ciekawa jestem, co należało do Twoich obowiązków domowych, kiedy byłeś nastolatkiem, mieszkającym z rodzicami.

Marcin Michał Wysocki: My, w mojej rodzinie, także byliśmy (i jesteśmy) „w sytuacji, gdy nie posiadamy służby”, hahaha. Dlatego, mimo przewodniej roli babci Stasi, która krzepko dzierżyła stery domostwa, a także mojej małoletniej kariery sportowej, pochłaniającej mnóstwo czasu każdego dnia (przepływałem do 9km dziennie w wieku 9 lat, plus dalekie dojazdy i szkoła), odkurzałem dywany i trzepałem je od czasu do czasu, chodziłem do piwnicy po przetwory czy ziemniaki, sprzątałem swój pokój (miałem papużki, które śmieciły jak diabli, więc de facto odkurzałem go codziennie), wyrzucałem śmieci i wieszałem mokre firanki (czego nie cierpiałem, bo były wielkie i liczne). Nie mam pojęcia, czy to dużo, ale w sumie miałem swój skromny wkład w życie domu – czego nie można powiedzieć o moich starszych, hahaha, którzy byli zajęci swoją karierą zawodową w 100%, dlatego kwatermistrzostwo w pewnym sensie dzieliłem z babcią. Z czasem przejąłem od niej zakupy, gdy były już dla niej zbyt uciążliwe. A potem stopniowo, zgodnie z upływającym czasem, przejmowałem w domu wszystkie funkcje gospodarskie. Gdy ukochanej Stasi zabrakło, a rodzice, z racji wieku i braku sił (a także nawyku, hahaha), nie mogli już zająć się ani pracami domowymi, ani ogrodem, którego się dorobiliśmy, korzystałem oczywiście z pomocy różnych specjalistów. Szczególnie w kwestii prasowania :).

Lidia Nagiecka: Obowiązki domowe mają jeszcze jedno oblicze. A jest nim reakcja otoczenia na kobiety wykonujące tak zwane „prace męskie”. Przy moich zdolnościach w tym zakresie…

Marcin Michał Wysocki: Znanych! Wpisaliśmy Ci to nawet w poniższym biogramie 🙂

Lidia Nagiecka: …często spotykam się z niedowierzaniem na wieść, że nie mam żadnego problemu z obsługą wiertarki, kosiarki czy piły tarczowej. Co ciekawe, dziwią się głównie kobiety. Mężczyźni przyjmują postawę zakłopotanego chłopca, który boi się gorzej wypaść. Włącza im się tryb rywalizacji. W skrajnych przypadkach (zwykle, kiedy sami niewiele potrafią) przyklejają takiej kobiecie łatkę „babochłopa”, który bierze się za coś, co do niego nie należy :).

Marcin Michał Wysocki: Grono najbliższych podziwia Twoje umiejętności, a resztą się nie przejmuj :). Masz wyjątkowe zdolności. Pamiętam, jak koledze chciałaś osobiście przerobić wóz na campera :). OK, tyle prywaty. Dziękuję za Twoje zdanie.

Teraz o to samo spytam naszą Panią Psycholog :). Ula, jak powinno być w relacji z podziałem obowiązków? Czy istnieje coś takiego jak „sprawiedliwy” układ?

Urszula Lajfert: Oj.. Zadałeś mi, Marcinie, pytania, na które nie mam jednoznacznych odpowiedzi. Jak powinno być z podziałem obowiązków? To zależy od wielu czynników, m. in. kulturowych, społecznych, religijnych, rodzinnych i jak zwykle indywidualnych.

Przytoczę tutaj dwa przykłady. Pisząc ten felieton, akurat przyszedł mi do głowy przykład mojej przewodniczki z wakacji w Grecji. Polka, zakochała się w Greku. Opuściła kraj. Została jego żoną i zamieszkała na wyspie. Opowiadała, że tam podział obowiązków jest od razu narzucony i nie podlega żadnym zmianom, dyskusjom. Np. kobieta całkowicie zajmuje się domem i robi w nim wszystko. Wyrzuca śmieci, odkurza, gotuje, nakrywa i zbiera naczynia ze stołu, zmywa po każdym posiłku, wychowuje dzieci. I uwaga, to ona robi remont i np. maluje ściany 2 razy w roku. Kiedy ukochany mąż budzi się rano, jej obowiązkiem jest od razu, wraz z uśmiechem na ustach, podać mu kawę. I jak to ona, nasza przewodniczka, z lekkim zawstydzeniem jednak bardzo szczerze dodała, że nie ma mowy o tym, żeby nie kochać się z mężczyzną, kiedy on ma na to chęć. To jej obowiązek i tyle…

Marcin Michał Wysocki: Aż mi cierpnie skóra na takie traktowanie słabszych.

Urszula Lajfert: No, tak, ale z kolei zadaniem każdego mężczyzny jest praca i zarabianie na dom. Jak widać tam podział jest dość klarowny, jasny, itd. Śmiało możemy powiedzieć, że w Polsce jest obecnie jednak trochę inaczej.

Marcin Michał Wysocki: Mimo, że nie jestem religijny, chciałbym powiedzieć w tym miejscu „no, i dzięki Bogu”, jednak obawiam się, że to nie jest cała prawda.

Po pierwsze, są regiony Polski, gdzie statystycznie model rodzinny zapewne niewiele odbiega od opisanego przez Ciebie, greckiego przykładu. Taki, powiedzmy Górny Śląsk, Podkarpacie czy Lubelszczyzna – gdzie powszechne niskie wykształcenie, zamknięcie na zmiany itp., pomagają na utrwalanie dominującego, siermiężnego układu w rodzinie.  Po drugie, w XXI w. facet już dawno przestał przynosić do domu pieniądze, a jeśli już to niekoniecznie jako jedyny żywiciel…

Urszula Lajfert: Wracając do tematu, nie mogę pominąć tego iż, często ten nasz rodzinny podział – jakikolwiek jest – bywa płynny, ruchomy. Załóżmy, że do tej pory, to kobieta gotowała każdy posiłek w domu. I nagle złamała rękę, gips i czeka ją rehabilitacja, itd. W takim przypadku musi nastąpić zmiana…

Marcin Michał Wysocki: Moim zdaniem, w rodzinie tzw. tradycyjnej, w sukurs przyjdą wówczas inne kobiety – babka, matka czy siostra. Chłop, co najwyżej, zje na stołówce, a już na pewno nie widzę go gotującego całej rodzinie, czy piorącego i prasującego. Prędzej mi tu kaktus wyrośnie!

Urszula Lajfert: Inny przykład. Często np. urodzenie dziecka zmienia cały dotychczas ustalony sposób funkcjonowania pary. Zatem czy da się ustalić coś raz, na zawsze?!

Marcin Michał Wysocki: Hmm, wydaje mi się, że stajemy się więźniami stereotypów i nawet tak ekstremalne sytuacje niczego nie zmieniają – w ogóle albo na trwałe. Szczególnie, gdy przynoszą nam (mężczyznom) korzyści. Po co mam walczyć o równouprawnienie, skoro każą mi wtedy zajmować się domem? Ja jestem zmęczony. Nie ma mowy. Przecież, to się nie trzyma kupy!

Urszula Lajfert: Wracając do Twojego drugiego pytania Marcinie… Nie wiem, czy możliwy jest układ sprawiedliwy. Moje zdanie jest takie, że nie ma sprawiedliwości na świecie w ogóle i dotyczy to również omawianego przez nas tematu. Ale można zrobić tak, aby jednak te obowiązki nie powodowały w nas poczucia pokrzywdzenia czy też wykorzystania. Trzeba rozmawiać, ustalać, otwarcie mówić co i kiedy mi pasuje, a kiedy nie pasuje. Co lubię A czego nie, itd.

Marcin Michał Wysocki: Miałem taki „układ” na studiach – kumpel mył naszą wspólną łazienkę. Tak, robił to wybornie, jednak ja musiałem zajmować się całą resztą domu, bo on tego „nie lubił”…

Urszula Lajfert: Często słyszę w gabinecie jak partnerzy zarzucają sobie nawzajem, jak to robią więcej. I czasem po takiej wspólnej otwartej rozmowie u mnie okazuje się, że wielu rzeczy wzajemnie u siebie nie widzą, bo są ograniczeni do własnej perspektywy. Nie maja innej, nie znają szczegółów. Jak partner zaczyna mówić co i kiedy on robi, druga strona bywa zaskoczona. Choć się zdarza i tak, że faktycznie ktoś robi więcej i zaczyna się dyskusja o tym, dlaczego tak się dzieje. Ciekawe, ile jesteśmy w stanie zrobić, aby utrzymać przy sobie partnera. Np. z obawy, że odejdzie robimy dużo więcej niż on.

Podsumowując, każdy układ jest inny, zmienny, czasem odgórnie narzucony i tu pozostaje nam tylko akceptacja. A czasem mając na tyle dużo wolności, otwartości i bliskości spokojnie możemy układać po swojemu podział obowiązków w naszych relacjach.

Marcin Michał Wysocki: Dziękuję Wam za rozmowę.

***

Dorota Sadowska: kobieta wielu talentów i profesji. Menedżer, właściciel, a przede wszystkim matka dwojga, dobrze ułożonych nastolatków. Miłośniczka ambitnej literatury i alternatywnej muzyki, która nie zawaha się dostać na koncert ulubionego zespołu na kraniec świata.

Lidia Nagiecka twórczyni jednego z pierwszych w Polsce wydawnictw książek audio www.qesagency.pl.Od niedawna również wydawca publikacji papierowych. Na co dzień zapracowana, matka dwóch synów. Jeden dorosły, a drugi wysoki😊. „Złota rączka”, miłośniczka podróży i wszelkiej aktywności sportowej.

Urszula Lajfert psycholog, certyfikowana psychoterapeutka i www.psychoprzemiana.pl. W ciagu kilkunastu lat pracy zawodowej, ukończyła taką liczbę studiów, kursów i szkoleń, że szkoda czasu na ich przytaczanie. Zdecydowanie woli Ulę od Urszuli😊. Od wielu lat związana prywatnie i osobiście z rozwojem wewnętrznym. Zainteresowana człowiekiem, jako całością.