Go to content

Z pamiętnika odchudzającej się dziennikarki…

Fot. iStock / Milkos

Ile razy można zaczynać od początku? Pewnie tyle, ilekroć natknie się człowiek na nową kolekcję strojów kąpielowych, czy wakacyjnych ofert last minute… Zawsze przypada na ten sam okres. Właśnie teraz.

Motywacji: zero

Kilogramów: 20  za dużo

Powodów do radości: za mało

Samopoczucie: nie najgorsze – patrząc na powyższe.

Każda z nas ma taką parę spodni, która z niebywałą precyzją, namacalnie i bezlitośnie obnaża kondycję naszego ciała po zimie. U mnie to niebieska para chino. Fason, który pasuje na każde grube dupsko, tym bardziej boli świadomość wystających boczków z formy…  Do tego pasek. Dwie dziurki przed zapięciem – spoko. Jedna dziurka – alarm. Tak więc i w tym roku alarm odpalony, decyzja zapadła – odchudzam się. Ale wydarzyło się coś więcej, bo decyzję tę podjęłam z lekkim nerwem, zwyczajnie się wkurzyłam. Na siebie. Rozumiem, że trudniej, bo dawno po czterdziestce, rozumiem, że bez motywacji, bo dla siebie samej o wiele gorzej (tak, jestem szczera ze sobą), wszystko rozumiem… Mam dużo empatii dla siebie. Ale świadomość, że za chwilę zostanę z tymi kilogramami na starość, zamiast fajnego faceta sprawia, że robi mi się słabo.

Przekopałam internet w poszukiwaniu diet, cudów, innych zaklinaczy rzeczywistości i z poczuciem, że to znowu na chwilę – postanowiłam przyjrzeć się pudełkom. Tak, diecie pudełkowej, na którą zawsze wydawało mi się, że szkoda pieniędzy. A potem z kartką w ręku podliczyłam swoje wydatki na zakupy, co to by się zdrowo i lekko zacząć odżywiać, przynajmniej na początek, czyli zgodnie z regułą ŻM, i … policzyłam raz jeszcze. Dużo tego. A jak sobie przypomniałam, że każdą moją dietę szlag trafiał, ponieważ nigdy na czas nie ogarniałam zakupów, przygotowania posiłków, zapominania, w rezultacie – w pełni rozgrzeszona, bo przecież głodna w ciągu dnia – podjadałam wieczorami, o pudełkach pomyślałam po raz drugi. Zamówiłam pudełka z trzech firm, bo co jak co, ale jeśli trzeba wydać kasę i głodować – to smacznie. Wywiesiłam zakupiony dwa lata temu piękny strój kąpielowy w który nie zmieściłam się już dwa razy na przynętę, pożegnałam cukry proste, wybrałam i powitałam JĄ – dietę pudełkową firmy www.lightbox.pl, którą odbieram spod samych drzwi mieszkania. Zacisnęłam zęby i pomyślałam, że jeżeli teraz o siebie nie zawalczę, to ja i moich 20 kilogramów więcej zostaną ze mną już do końca życia. Po tygodniu totalnie wygodnej konsumpcji (to uczucie, kiedy wchodzisz każdego dnia do sklepu i nie musisz kupować dla siebie niczego, poza wodą – bezcenne), z czystym sumieniem mogę napisać o najważniejszych jej zaletach. 🙂

ZALETY MOJEJ DIETY PUDEŁKOWEJ LIGHTBOX:

– totalnie dopasowana do mnie, moich preferencji smakowych, bo sympatyczna Pani dietetyk dzwoni i pyta nie tylko o moje samopoczucie;

– odkrywam zupełnie nowe potrawy, smaki, których do tej pory nigdy sama nie ugotowałabym sobie, ponieważ moje dzieci lubią zupełnie co innego, a gotowanie na dwa fronty to już mega logistyka i wydatek,

– różnorodność potraw, warzyw,

– nieprawdopodobna wygoda. Pudełka towarzyszą mi dosłownie wszędzie i jedyne czego pilnuję to godzin jedzenia,

– nie spędzam w kuchni wieczorów, bo gotowanie sobie samej na cały kolejny dzień uważam za horror,

– nie chodzę głodna, nie podżeram;

– do śniadania, obiadu i kolacji zawsze mam dołączoną zdrową herbatkę – szczerze? To uwielbiam równie bardzo, bo to ułatwia życie w równym stopniuJ

I co najważniejsze – to nie jest tania opcja na odchudzanie i dlatego prędzej sobie brwi spalę, niż zmarnuję każdy jeden utracony kilogram mojego pudełkowego wysiłku!

 

Fot. Materiały prasowe

Fot. Materiały prasowe

Tak, wiem, że to dopiero wierzchołek góry lodowej, że za chwilę będę musiała dołączyć do diety aktywność fizyczną ale po tygodniu jedzenia z pudełek, czuję się przede wszystkim – lekko. Naprawdę zaczyna działać. Pamiętajcie jednak, żeby przy wyborze firmy dietetycznej sprawdzić, jacy ludzie stoją na warcie naszych kilogramów, jak się nazywa dietetyk, szef kuchni i czy są to kompetentne osoby, co bez trudu da się sprawdzić w necie. Dobrze jest spróbować smaków, ustalić preferencje z dietetykiem. Ja tak zrobiłam. Dietetyczka LightBox ustaliła ze mną moje preferencje, wspólnie omówiłyśmy wszystkie za i przeciw, następnie po tygodniu skonsultowałyśmy raz jeszcze wybraną opcję. Grzechem byłoby nie wspomnieć, że wybrana przeze mnie firma ma rekomendacje Instytutu Żywności i Żywienia. Przypadek? Nie sądzę… – jak mawia Mariolka 😉

Trzymajcie za mnie kciuki, a jeśli zechcenie przyłączyć się do moich zmagań z odchudzaniem, napisać o swoich sprawdzonych pomysłach – będę wdzięczna za każde słowo otuchy!

Tu moje dietetyczne odkrycie: http://www.lightbox.pl/#diets

Wasza A 🙂

Fot. Materiały prasowe

Fot. Materiały prasowe


Artykuł powstałe we współpracy z LightBox