Go to content

Oda do przeklinania. Podobno najwięcej przeklinają ekstrawertycy! Czy to na pewno prawda?

Fot. iStock/max-kegfire

Nie wiem jak wy, ale ja tam lubię sobie od czasu do czasu zarzucić soczystą k*rwą. A czasami nawet kilkoma dziennie. Bez owijania w bawełnę przyznam po prostu, że lubię przeklinać. Przeklinanie mnie uspakaja. Dzięki niemu mogę dać upust moim emocjom i znów poczuć się jak zbuntowana nastolatka (śmierć lizusom!). A niekiedy zwyczajnie sprawia mi przyjemność. Bo, jak ci taki babsztyl zajedzie drogę, a ty o mały włos nie skasowałabyś auta, to już chyba lepiej wyrzucić to z siebie, niż doprowadzić takową w złości do płaczu. Wiem, ja też mam czasami gorszy dzień. Ja też raz na jakiś czas czegoś nie zauważę, ale no „na miłość boską!” (żeby nie powiedzieć tego „cudownego” słowa na „k”) za jeżdżenie z telefonem w ręku powinno się wsadzać za kratki! Ok, samej zdarzyło mi się kiedyś napisać sms’a lub dwa, ale to były nagłe wypadki – powiedzmy.

Wracając jednak do mej przywary ciągłego przeklinania, muszę wam się przyznać, że żywot takiej osoby wcale nie jest łatwy. A już szczególnie ciężko jest wtedy, kiedy idzie się na 8/10 godzin do pracy z gromadką małych krasnali, które co chwila robią coś takiego, że brzydkie słowa same cisną ci się na język. Gwoli wyjaśnienia mowa tutaj o przedszkolu. I żebyście wzięły mnie tutaj za jakąś w najlepszym razie „nieczułą kobietę, która minęła się z powołaniem”, dodam od razu, że kocham dzieci. Wszyyyystkie dzieci. I szczerze?Myślę, że one mnie też. A już najbardziej uwielbiam jak cała dziesiątka wpada nagle na pomysł, żeby zrobić mi tak zwany „grup hug”. Czyli krótko mówiąc: każde po kolei rzuca się na ciebie w radości, ciągnąc za włosy, kopiąc po wszystkim co się da, a co po niektóre łokcie trafiają w twoje najbardziej intymne miejsca. I mówię to całkiem poważnie. Nikt w życiu nie da wam tyle miłości co kilka małych 3-latków. Możecie mi wierzyć. A dla tych, krótkich momentów szczęścia, warto jest trzymać język za zębami.

Ale do rzeczy. Podobno tymi osobami, które przeklinają najwięcej są najczęściej ekstrawertycy (możecie sobie wyobrazić, ile razy w życiu użyłam już tej wymówki). Istnieją nawet dowody na to, że przeklinanie w pracy nie tylko motywuje do działania, ale też poprawia relacje między współpracownikami. W końcu dobrze jest się czasem przekonać, że kumpel przy biurku obok to nie maszyna. Bo już mogłabyś przysiąc, że widziałyście gdzieś, wychodzący z nogawki, kabel od zasilania… No ale cóż, najwidoczniej musiało ci się przewidzieć. Z kolei inne badania mówią o tym, że obrzucanie się mięsem uśmierza drzemiący w nas ból. Bo jak coś komuś bardzo leży na sercu to i pewne, że jak sobie przeklnie to od razu mu będzie lepiej. Jakby się nad tym dobrze zastanowić to z dwojga złego lepsze to niż kieliszek wódki. Czyż nie?

W zasadzie przeklinanie to temat, który interesuje dziś psychologów podejrzanie często. Swoje trzy grosze miał też do dorzucenia nawet sam Zygmunt Freud, który stwierdził kiedyś, że „człowiek, który pierwszy cisnął obelgę zamiast kamienia, był twórcą cywilizacji”! Chwała ci dziadku Freud!

Mogłabym tu oczywiście mnożyć korzyści płynące z tej niebywałej poezji, jaką jest sztuka używania wulgaryzmów, ale niestety (niestety dla mnie) dziś mamy 17 grudnia. A to oznacza, że dopadł nas ten „najgorszy z możliwych” czas w roku, jakim jest Dzień bez Przekleństw. I „kij z tego”, że jest sobota, a ja chciałam wybrać się jeszcze po świąteczne zakupy. Siedzę uziemiona w domu i przeglądam ostatnie prezenty w internecie. Bo przecież jak tylko postawię stopę na zewnątrz, to już wy dobrze wiecie, co mnie strzeli. Choinki, ozdóbki, świeczuszki (jedyne w sowim rodzaju oczywiście) i cały ten kordon wygłodniałych świątecznych prezentów, ludzi. No przecież jasna sprawa, że pierwsza k*rwa pójdzie od razu przy zapalaniu auta – bo zimno. BARDZO zimno. A druga zaraz potem, gdy tylko pomyślę o parkowaniu – bo miejsca mało. BARDZO mało, żeby nie powiedzieć „ni chu.ja”.

Ale jeśli wy nie macie, aż takich problemów z przeklinaniem jak ja. To proszę bardzo, droga wolna! Ja zostaję tutaj w mojej oazie spokoju. Gdzie nic nie zmusi mnie do tego, by pobrudzić sobie usta. No chyba, że ten sąsiad na dole znowu zacznie wiercić o 11 wieczorem. To wtedy nie obiecuję, że wytrzymam do tej ostatniej godziny!