Go to content

Nigdy nie wiesz na kogo trafisz w autobusie…

Fot. Flickr / CC BY

Nie wierzę w pecha przyniesionego przez czarne koty, piątki 13-go, czy przechodzenie pod drabinami. Na widok kominiarza nie łapię się za guzik i nie spluwam przez lewę ramię. Rude nie oznacza dla mnie „fałszywe”, a z ludźmi głoszącymi teorie spiskowe jest mi zdecydowanie nie po drodze…

Jednak, jak wiecie, istnieje takie niespisane prawo w przyrodzie, że przeciwieństwa się przyciągają… Znacie to? Wsiadacie do autobusu, wyjmujecie książkę (tę, „komunikacyjną”, do czytania w drodze właśnie), a kiedy na następnym przystanku kierowca otwiera drzwi, pojawia się w nich ON. Albo ONA. Istota płci wszystko jedno jakiej, która ma tylko jeden cel: przekonać jak najwięcej osób do jedynej słusznej racji. Do swojej racji. A racja ta może dotyczyć: inwazji kosmitów, katastrof lotniczych z udziałem głów państwa, nadchodzącej zagłady, najazdu Hunów, ostatniej reklamy soków „Tymbark”, sześciolatków w szkole, dziewięćdziesięciolatków na ławce w parku, piosenek na festiwalu Eurowizja, kobiet w sejmie i ogólnej sytuacji społeczno-politycznej w kraju i na świecie.

Tak, czy siak, wiesz dobrze, że gdy takie indywiduum nie daj Boże złapie z tobą kontakt wzrokowy, to umarł w butach. Zostałeś wybrany.

Ja zostałam wybrana wczoraj rano, wracając z przychodni po rutynowym badaniu kontrolnym i to nawet bez kontaktu wzrokowego. Spokojnie, nie spodziewając się ataku, stanęłam przy oknie i wyciągnęłam ulubiony tygodnik, otwierając go na stronie z felietonem ulubionego autora. – Oj – usłyszałam dwie sekundy później, tuż za prawym uchem – Sprzedają jeszcze takie szmatławce? Niech pani się nie ogłupia. Młoda osoba powinna mieć swój rozum.

Niewysoka pani w średnim wieku i w czerwonym palcie mruga do mnie porozumiewawczo: ona mi teraz wszystko wytłumaczy.

Uśmiechnąć się grzecznie w milczeniu czy nie zareagować wcale? Wybieram to drugie, bo wewnętrznie zaczyna mną telepać. Spokój, tylko spokój. Przechodziłaś przez to nie raz, dasz radę i tym razem. Kontynuuję lekturę, niewzruszona na zewnątrz, a w myślach liczę ile to jeszcze przystanków. – Niech pani nie udaje – pada za chwilę – Jeszcze nie jest za późno. Ja mam tutaj taką książkę, gdzie jest wszystko napisane, wytłumaczone… Jak oni nami sterują, proszę pani.

Oj, niedobrze. Trafił mi się typ: misjonarz. Nadal nie mówię nic, ale kątem oka łapię radosne spojrzenia współpasażerów. Wyglądają, jakby się cieszyli, że mają taką urozmaiconą podróż. Milczeć, przesiąść się, grzecznie poprosić o zaprzestanie ofensywy?… Czytałam gdzieś, że w takich sytuacjach należy bezwzględnie zachować spokój, żeby nie prowokować i nie pogorszyć sytuacji. W końcu nigdy nic nie wiadomo…

– Im zależy na tym, żeby pani w to wszystko wierzyła. Te kolorowe zdjęcia, te reklamy. Oni chcą panią kupić! – moja prześladowczyni już prawie krzyczy, stoi też teraz zdecydowanie bliżej niż na początku naszej wspólnej podróży. Kolejny raz mój brak asertywności daje mi się we znaki. Jeszcze jakieś 20 minut jazdy. Przez ten czas wiele się może wydarzyć.

– Ma pani rację – mówię więc tak przekonująco, jak tylko potrafię – Im nie można ufać. Manipulują nami jak się da. Ostentacyjnie składam ulubiony tygodnik i wrzucam go do torby. – A w ogóle, chrzanić to wszystko! Naprawdę jestem zbulwersowana.

Nieświadomie wywołuję reakcję, której się zupełnie nie spodziewałam. Pani w czerwonym palcie otwiera szeroko usta, i jeszcze szerzej, szaro-niebieskie oczy.
– Tak pani myśli?… – jej niepewne pytanie dodaje mi skrzydeł.

– Oczywiście – płynę dalej – Ja uważam, że to w ogóle skandal, to co oni robią, proszę pani, tak po prostu nie można! Trzeba coś z tym zrobić, bo inaczej będzie coraz gorzej! Ja mam nawet kilka pomysłów, żeby im w końcu pokazać!

Czerwony paltocik ucieka gdzie pieprz rośnie, czyli na drugi koniec autobusu, kryjąc się za plecami pokaźnego jegomościa ze skórzaną teczką.

– Niech pan uważa – słyszę jej teatralny szept – To jakaś wariatka. Nigdy nie wiadomo na kogo się trafi w takim autobusie…