Go to content

Magdalena Zawadzka: Gucia ominęło tyle pięknych chwil związanych z Jaśka rozwojem, tyle lat jego życia

fot. Maciej Kłoś

„Nie dostawałam tego, o czym marzyłam, ponieważ moich rodziców nie było na to stać. Przez całe dzieciństwo marzyłam o lalce, która mówi „mama”, otwiera i zamyka oczy i ma długie włosy, które mogłabym czesać. Rodzice  powiedzieli mi w sposób bardzo delikatny, ale stanowczy, że  nie mogą mi kupić takiego prezentu, bo nie mają na to pieniędzy. Jeżeli dziecku się to powie szczerze i z miłością, wyjaśni się mu sytuację, to dziecko doskonale ją zrozumie.  Pamiętam, że ja zrozumiałam i nigdy nawet nie wspominałam, że chciałabym taką lalkę dostać. ” – mówi w wyjątkowej rozmowie z Krystyną Pytlakowską, tylko dla magazynu OH!ME – Magdalena Zawadzka. Niezapomniana Basieńka w „Panu Wołodyjowskim”.

Jak obchodzono Święta w Twoim domu, gdy byłaś dzieckiem?

Święta to była niespodzianką, na którą się czekało. Najpierw narastał nastrój, który nie był podsycany tym, że tak jak teraz od miesiąca Mikołaj chodzi po centrach handlowych, nie było wcześniejszych Wigilii w różnych miejscach. Dzisiaj często się spotykamy wcześniej  w instytucjach, w teatrach, żeby uczcić wigilijny wieczór. Kiedy byłam mała, nie było takiego zwyczaju, czekało się na to wielkie święto, z  napięciem, z taką nieprawdopodobną  ciekawością do ostatniej chwili i  dopiero po Wigilii rozpoczynał się dalszy ciąg świąt Bożego Narodzenia. Ubraną choinkę widziałam dopiero w wigilijny wieczór. Wnosiło się drzewko do pokoju, zamykało drzwi i tato albo mama je ubierali, Przeważnie tata, pan domu i potem Gustaw w naszym w domu  kontynuował ten zwyczaj już dla syna . Jasiowi choinka objawiała się światełkami i pięknym zapachem dopiero ,jak się  już ściemniało.  Otwieraliśmy drzwi do pokoju, gdzie  pod choinką  leżały prezenty.

Wierzyłaś w świętego Mikołaja?

Jako dziecko wierzyłam, ale nigdy nie pojawiał się ktoś przebrany za Mikołaja. Także w naszym domu, kiedy urodził się syn, Mikołaj nie przychodził osobiście, był tajemnicą. Jasiek  tylko śnił o Mikołaju, że go widzi.

Jesteśmy przy dzieciństwie. Pamiętam swoje rozczarowanie, kiedy dostałam pod choinkę misia koloru brązowego a nie czarnego, jakiego miała moja koleżanka. Marzyłaś o jakimś prezencie?

Nie dostawałam tego, o czym marzyłam, ponieważ moich rodziców nie było na to stać. Przez całe dzieciństwo marzyłam o lalce, która mówi „mama”, otwiera i zamyka oczy i ma długie włosy, które mogłabym czesać. Rodzice  powiedzieli mi w sposób bardzo delikatny, ale stanowczy, że  nie mogą mi kupić takiego prezentu, bo nie mają na to pieniędzy. Jeżeli dziecku się to powie szczerze i z miłością, wyjaśni się mu sytuację, to dziecko doskonale ją zrozumie.  Pamiętam, że ja zrozumiałam i nigdy nawet nie wspominałam, że chciałabym taką lalkę dostać. Zresztą jak na owe czasy dostawałam prezenty bardzo ekskluzywne, bo na przykład kolorową papierową torbę, w której było dwadzieścia pomarańczy. Mój tata pracujący w Polskiej Żegludze Morskiej, kupował je od marynarzy wracających z zagranicznych rejsów.

To było już po wojnie?

Tak, to było w  Szczecinie. Przez kilka lat tam mieszkałam tam z rodzicami, bo nie mieli  wstępu do Warszawy, ponieważ oboje byli w AK a tata walczył w powstaniu. Kiedy po wojnie ojciec wrócił z Londynu z armii armii generała Andersa , miał bardzo złą kartę jak na lata 50. Ale nie chodzi o historyczne szczegóły tylko o to, że dostałam coś, co było rarytasem. Zabawek było niewiele, miałam  pluszowego misia , lalkę o imieniu Wojtek i mnóstwo drewnianych klocków . Pamiętam , że jak dostałam globus, to myślałam, że oszaleję ze szczęścia. Zawsze bardzo lubiłam podróżować palcem po mapie. Marzyłam o dalekich krajach.

To ci zostało do dzisiaj i dlatego tak dużo podróżujesz?

Oczywiście. Wcześniej  znałam te kraje  z  cudownych książek Arkadego Fidlera, Centkiewiczów, Curwooda, Londona. To były książki mojego dzieciństwa,  które pochłaniałam i uwielbiałam . Jak miałam dziesięć lat dostałam rower. To było coś, o czym nawet nie marzyłam. Te prezenty były z trudem przez rodziców wyszukiwane, zdobywane, na pewno ich kosztowały sporo pieniędzy i  wyrzeczeń . Ale na to wszystko się czekało i to wszystko było magiczne. Jeden wielki czar.

Kto w twoim domu dzieciństwa zasiadał do kolacji wigilijnej?

Najbliższa rodzina:- dziadkowie, rodzice, ciocie. natomiast po kolacji przychodzili przyjaciele, ale  już  tylko na herbatę z ciastem i  na kolędy. Tradycyjnie śpiewało się kolędy, a potem szło się na pasterkę. Towarzystwo bliskich osób jest czymś nieporównywalnym z niczym innym.

 Co przeniosłaś z tradycji wigilijnych Twoich rodziców do własnego domu?
Właściwie wszystko. A nasze wigilie były tradycyjne podwójne, bo mój mąż Gustaw przenosił do nich również zwyczaje krakowskie. Tylko że w Krakowie po wigilii- o ile dobrze pamiętam- wychodziło się na rynek. W Warszawie Wigilię więc spędzaliśmy przeważnie w domu. Pierwszy dzień świąt należał do rodziny,  a drugi do przyjaciół. Szliśmy do nich, albo oni do nas. W wigilię moja mama   przychodziła wcześniej, żeby mi pomóc w przygotowaniu kolacji wigilijnej. Genialnie smażyła karpia. A Gustaw zajmował się trunkami, słodyczami ,    towarzysząc nam w kuchni , i rozbawiając nas żartami . Zresztą nie angażowałam go do żadnych robót kuchennych, wystarczyło, że we dwoje robiliśmy zakupy. Tuz przed kolacją wigilijną  przychodził z prezentami elegancko ubrany tata.  Oboje z mama przywiązywali dużą wagę do eleganckiego wyglądu. Zasiadaliśmy do stołu i jedliśmy te wszystkie wspaniale potrawy, tylko że Jaś nie był w stanie nic przełknąć dopóki nie rozpakował prezentów. Cały czas miał oko na to, co leży w paczuszkach pod choinką i śledził je z wielkim napięciem. A prezenty były na miarę naszych możliwości. Wyszukiwaliśmy je w sklepach z wielkim trudem, ciesząc się ze wszystkiego, co mogliśmy zdobyć. Najlepiej jednak było, gdy jechaliśmy przed świętami na występy zagraniczne, a tam w sklepach można było poszaleć. No i panował wystrój świąteczny ulic, którego w Polsce jeszcze nie było. A my cieszyliśmy się ze wszystkiego, co przynosiło dobry nastrój.

Ciekawe, co Twój mąż Gustaw kupował Ci w prezencie pod choinkę?
Czasem takie rzeczy, które mnie zaskakiwały. Na przykład przepiękne botki, w tamtych czasach rarytas. Do głowy mi nie przyszło, że to Gustaw kupił je dwa miesiące wcześniej w Szwajcarii. Podziękowałam więc za nie mamie, która zrobiła wielkie oczy ze zdziwienia.

Myślał o Tobie bez przerwy i cieszył się, że Cię zaskoczy.
Nie wymagałam myślenia o mnie nieustannie, ale należał do mężczyzn bardzo troskliwych, dbających o dom, który kochał i szanował. Często podkreślał, że stworzyliśmy mu, ja i Jasiek, taki prawdziwy dom, o którym wcześniej mógł tylko marzyć. Nigdy nie dopytywałam , na czym polegały jego marzenia, ale zgadywałam, że były podobne do moich. Ja też kocham dom i z natury jestem domatorką, chociaż tak dużo podróżowałam po świecie i tak dużo pracowałam. Bo domator nie oznacza siedzenia na kanapie. Domator to miłość do domu i troska o niego.

Ważne też, z jakim uczuciem się do tego domu wraca.
Z jakim uczuciem się wraca i do jakiego stopnia się o nim myśli. A ja zawsze pragnęłam, żeby był piękniejszy, wygodniejszy i ciepły. Natomiast fakt, że dużo pracowałam, był dla mnie czymś normalnym. Nadal zresztą pracuję – obecnie w trzech spektaklach: „Uciekinierki” i „Kwartet” w teatrze Ateneum na scenie „Scena 20”. Natomiast gościnnie gram w spektaklu „Deprawator” w Teatrze Polskim. Praca sprawia mi dużo radości, lecz dopiero teraz naprawdę wiem, do jakiego stopnia ma sens, nie tylko dla mnie, ale dla ludzi. Spotyka mnie tyle dobra!

Obchodziłaś 55-lecie pracy.
W tym roku dostałam też trzy  prestiżowe nagrody. Wśród nich Wielką nagrodę Dwóch Teatrów za całokształt mojej działalności zawodowej dla teatrów Polskiego Radia i Teatru Telewizji. Drugą – nagrodę specjalną VIP2022  również za całokształt. A trzecią –  nagrodę Międzynarodowego Festiwalu Filmów 16. edycji Grand OFF za najlepsze niezależne krótkie filmy świata.

archiwum prywatne

 I to są Twoje piękne prezenty pod choinkę. Lepszych nie mogłaś sobie wymarzyć.
To naprawdę piękne statuetki. Czuję się jako aktorka doceniona.

Gustaw Holoubek też byłby szczęśliwy, że odnosisz takie sukcesy…
Myślę, że bardzo by się cieszył i byłby wzruszony, tak jak ja cieszyłam się jego sukcesami i życzyłam mu wszystkiego, co najlepsze. Nasze życzenia wigilijne  były proste. Zawsze chodziło w nich o to, żebyśmy byli zdrowi i żyli razem w miłości i zrozumieniu. W ogóle jestem blisko rodziny. Chociaż niestety, te osoby, z  którymi  siadałam  do wigilijnego stołu, już odeszły. Gdy zbliżają się święta, myślę też o tych, których już przy mnie nie ma. Widzę ich w mojej pamięci i wyobraźni, mam ich w swoim sercu.

Ale to nie znaczy, że jesteś smutna.

Oczywiście, że nie. Święta to zawsze coś radosnego i pięknego. I dla mojej rodziny, i dla mnie. Teraz chodzę na wigilię do rodziny  Jaśka. To naturalna kolej rzeczy.

Masz  wnuczki.  Dzieci są bardzo wymagające, trudno znaleźć dla nich odpowiedni prezent.
Zwłaszcza, że wszystko już mają. Moje wnuczki są kochane, traktowane w sposób najpiękniejszy na świecie. Mają bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Może nie dostają wszystkiego, czego zapragną, ale i na to przyjdzie pora.

Przestrzegacie tradycji wigilijnych? Dwanaście potraw i sianko pod obrusem?
Tak. Zastanawiam się tylko, jakim cudem kiedyś pod tymi potrawami stół się nie załamał – tak było ich dużo – i jakim cudem to wszystko kiedyś zjadaliśmy. Teraz mogę tylko popróbować i już czuję się najedzona. A poza tym niektórych dań nie lubię. Nie jadam na przykład klusek z makiem.

A kapustę z grzybami? Ja zawsze bardzo ją lubiłam i przyrządzam na każde święta.
To taka tradycyjna, świąteczna kapustka. No i ryby. Nie przepadam za kompotem wigilijnym, ale ma on sens zdrowotny. Zresztą nigdy się nie objadałam. Zawsze byłam niejadkiem i widząc, co jedzą dorośli, w głowie mi się nie mieściło, że pochłaniają to wszystko bez najmniejszego problemu.

Ale Gustaw miał apetyt i lubił jeść wigilijnego śledzia?
Nie był łakomczuchem, choć miał swoje ulubione dania. Uwielbiał smażonego karpia, chociaż w ogóle nie lubił ryb ani owoców morza. Tylko, że karp to taka tradycyjna potrawa, której nie zastąpi żadna inna. Ja również lubię karpia w różnych postaciach, smażonego i w galarecie. Takiego, jakiego przyrządzała moja mama.

Pamiętasz przepis Twojej mamy na karpia?
Bardzo prosty. Smażyła rybę bez panierki, wyłącznie w jajku i mące. Jej karp był bardzo delikatny. Staram się przyrządzać go podobnie. Ale wróćmy na chwilę do prezentów. Najważniejsze dla mnie były książki. Wychowałam się na bajkach, nie z telewizora czy z telefonu, tylko w wydaniach książkowych, z pięknymi ilustracjami znakomitych artystów, rozwijającymi wyobraźnię. Niektóre jeszcze mam na półkach. Pamiętam, że od razu po kolacji wigilijnej te książki czytałam do późnej nocy. Zachowałam je dla Jasia. A teraz  moje wnuczki czytają te same bajki w ślicznych nowych wydaniach.

Twój syn, Jasio, też tak czytał?
Zaczął czytać późno. Na początku wolał, żebym to ja mu czytała. Ale potem zaskoczył mnie i zaczął czytać poważniejszą, bardzo dobrą literaturę. Zachwycił go na przykład Bułhakow. Ale czytał też „Ludlumy”,  jak ja je nazywam. Nie czytał bajek Andersena, które ja pochłaniałam jednym tchem i które z trudem zdobywałam. Gdy zaczął czytać, od razu wszedł na inne tory, bardziej ambitne. A dzisiaj jest pożeraczem literatury.

Ojciec Jasia byłby z niego bardzo dumny.
Stale o tym myślę, że Gucia ominęło tyle pięknych chwil związanych z Jaśka rozwojem, tyle lat jego życia. I  nie zna swoich wnuczek, które byłyby jego radością.

Wierzysz w to, że Twój mąż gdzieś tam z zaświatów je widzi?
Absolutnie w to wierzę. Inaczej moje życie byłoby bardzo puste. Wiara daje świadomość, że nic się nie kończy.

Jaką planujesz wigilię w tym roku?
Będę ze swoimi dziećmi w wigilię i pierwszy dzień świąt. Ale myślami będę też z moimi widzami.

Wiem, że wszystkim życzysz jak najlepiej.

Tak. Wszystkim życzę szczęśliwego i bezpiecznego życia w zdrowiu i miłości. Te świąteczne życzenia dla wszystkich są także życzeniami dla mojej kochanej rodziny, której największym skarbem są dzieci- moje wnuczki.

Ciekawa jestem, czy synowi będziesz życzyła  dzieląc się z nim opłatkiem czegoś specjalnego?
Tego co zawsze, czyli zdrowia. Kochanowski to docenił w cudownej fraszce: Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz. I to jest motto mojego życia. Nagrałam tę fraszkę jeszcze na początku pandemii i umieściłam ją na mojej oficjalnej stronie Facebooka. Raz na tydzień nagrywam tam wiersze najróżniejszych poetów z różnych epok, bo chcę, żeby wyrażały moje myśli i mój pogląd na wiele spraw. Ja niestety wierszy pisać nie umiem. Jestem jednak szczęśliwa, że tysiące ludzi korzysta z mojego kącika poetyckiego i piszą do mnie przepiękne komentarze. A przede wszystkim chcą słuchać poezji w moim wykonaniu. Nieważne czy ją czytam, czy recytuję. Ważne, że wypowiadam słowa naszych wspaniałych poetów. A jeśli chodzi o Jaśka, to życzę mu, żeby praca nadal była jego pasją i przynosiła mu sukcesy.

Rozmawiała: Krystyna Pytlakowska