Go to content

„Kontrolowałam, rozliczałam, byłam wredna. Byłam niewolnikiem”. Jak można stracić prawdziwe życie zostając szefową     

fot. skynesher/iStock

Jakiś gość kiedyś na imprezie do mnie podszedł i mówi „hej dawaj koks!”. Nie wiedziałam o co mu chodzi. „No dawaj, przecież widać, że jesteś koksownik”. Nie rozumiałam o co chodzi. Nic nigdy nie brałam. Dopiero kiedy miałam spotkanie z człowiekiem na innym, wymagającym stanowisku, zobaczyłam jego na wpół przymknięte oczy, nieprzytomne ze zmęczenia, że ledwo kojarzy co mówię, wtedy zrozumiałam. Tak wyglądamy, jak koksownicy.

Zapraszamy na kolejny odcinek cyklu #PracującaDziewczyna!

Przez lata stanowiska najwyższe, menadżerskie, były zarezerwowane tylko dla mężczyzn. Dzisiaj i my możemy się cieszyć władzą. I jak nam z tym?

Na początku super. Wszyscy gratulują, esemesy i telefony się urywają, rodzina puchnie z dumy. Już pojawiają się plany, co się kupi, gdzie zainwestuje, gdzie pojedzie, ile zaoszczędzi, gdzie wyśle się dzieci do szkół i na jakie kursy. Potem, już gdy emocje opadną, rodzina zauważa, że jest nas coraz mniej i nie chodzi tu o wagę, bo waga nam idzie, ale w górę. Obowiązkowe lunche i kolacje robią swoje. Do tego trzeba znaleźć czas na jakiś fitness lub siłkę, bo wejście na dietę to słaba wizja. No chyba, że upór na dietę pudełkową, ale już nie raz widziałam zapał i potem rozdawanie jej innym pracownikom. Tak, więc z tym „im więcej ciebie tym mniej” jak śpiewała Natalia Kukulska, to więcej w obwodzie, a mniej w domu i dla rodziny. Delegacje, wyjazdy, spotkania. Zaczynamy być gościem w domu, a concierge w hotelu ma z nami bliższy kontakt niż mąż. Zmienia się nam też nastrój. Brakuje czasu na wszystko, już nie mówiąc o wspólnej kolacji czy seksie. Generalnie padamy lub zaczynamy cierpieć na obniżenie libida. Oczywiście krzyczymy, że to wina partnera, ale tak naprawdę jesteśmy złe same na siebie. Nie tak miało być.

Na stanowiskach jesteśmy równe z mężczyznami. Zaczynamy też z nimi konkurować i udowadniać swoje, do upadłego. Tutaj zaczyna się ring, na który wchodzimy, nadziewając na swoje rączki rękawice bokserskie i walimy, ile się da, aż osiągniemy cel. W pracy nie ma przyjaźni, bo nawet gdy chcemy być fajne i równe, a w sumie tak naprawdę udowodnić wszystkim i sobie, że nic się nie zmieniło, to się zmieniło. Wydajemy polecenia, rozliczamy i kontrolujemy. W ten sposób walczymy o swoje przetrwanie na tym stanowisku, o premię i o potwierdzenie w centrali, że dobrze w nas zainwestowali. Sentymenty i wrażliwość, skrupuły lądują w śmietniku.

Jesteśmy w energii męskiej

Z kobiet ciepłych, miłych i empatycznych stajemy się ciężkie. Prawimy kazania, pouczamy, nauczamy, szkolimy, wymagamy, patrzymy na ręce. Nie lubimy większych grup w pracy tzw. kółek różańcowych. Obawiamy się, że mogą coś powiedzieć przeciwko nam, oceniać, wyśmiewać. Gdy się takie zawiązują, to już myślimy, jak je rozbić, aby nie było przewagi w firmie. Aby ktoś nie nadszarpnął naszego autorytetu. Stanowisko jest fajne, ale utrzymanie się na tej gałęzi, na której zawsze wiatr najmocniej wieje, to sztuka.

Sztuka manipulacji, kłamstw, przekupstwa, patrzenia na człowieka jak na przedmiot, robota, który ma wykonać zadanie i przynieść to, co najlepsze dla nas. Który zapracuje na nasz sukces. Jeśli się nie sprawdzi, to do wymiany. Jego pobudki osobiste i problemy nie są sprawą firmy. Z tą „ciężkością” to nie tylko w zachowaniu, ale też i w poruszaniu się.

Kiedyś zwróciłam uwagę, jak idzie moja szefowa. Jeszcze jej nie było widać, a już słychać. Ciężki krok jak konia pociągowego. Jak tarpan. Jakby nosiła wory cementu na plecach. Po latach ktoś mi powiedział to samo. „To ty szłaś? Boże, jak ciężko chodzisz”. Gdzieś z tymi funkcjami i sukcesami zmienił mi się krok z lekkiego i tanecznego, na krok konia pociągowego. Tak, ciągnęłam niezły kawał odpowiedzialności na swoich barkach. Tańczyć też przestałam umieć. Zmienia się nam także twarz. Tężeje od zaciskania szczęk ze stresu, oczy ze zmęczenia są na wpół domknięte.

Jakiś gość kiedyś na imprezie do mnie podszedł i mówi „hej dawaj koks!”. Nie wiedziałam o co mu chodzi. „No dawaj, przecież widać, że jesteś koksownik”. Nie rozumiałam, o co chodzi. Nic nigdy nie brałam. Dopiero kiedy miałam spotkanie z człowiekiem na innym, wymagającym stanowisku, zobaczyłam jego na wpół przymknięte oczy, nieprzytomne ze zmęczenia, że ledwo kojarzy co mówię, wtedy zrozumiałam. Tak wyglądamy, jak koksownicy.

To wszystko przenosi się na dom. Na mężczyznę i na dziecko

Zaczynamy przenosić nasze problemy z pracy do domu. Żeby się chociaż wygadać. Często nie znajdujemy zrozumienia. Więc już nic nie mówimy i trzymamy emocje w sobie. Zarządzanie przenosimy także na grunt domowy. Wydajemy polecenia, rozliczamy, kontrolujemy, sprawdzamy, bo przecież nieufność z pracy przechodzi nam na dom. Wtedy stajemy się prezesem w domu. Przestajemy widzieć, że już jeden prezes jest, czyli nasz mężczyzna. Atmosfera zaczyna gęstnieć. On słabo znosi nasze zarządzanie i konkurowanie z nim,  zaczynają się awantury. Nie wygra z tobą, bo znasz wszystkie chwyty. Skoro w pracy wygrywasz, to tutaj też.

Tracisz z czasem jakikolwiek szacunek do mężczyzn, hierarchii. Twoje musi być na wierzchu. Zaczynasz wchodzić w rolę mężczyzny: kupujesz, planujesz, zarządzasz i patrzysz aby było według twojego planu. Głos innych jest kwileniem piskląt, który nie ma dla ciebie znaczenia. Z resztą i tak słyszysz, rozumiesz i robisz to, co ty chcesz. Reszta jest nieistotna. Ten czas kariery i wszystko – wiedzenia jest twój.

Doradzasz także i poza domem. Rodzinie, przyjaciołom

Obojętnie czy ktoś cię prosił, czy nie. Nikt nie ma prawa powiedzieć, że nie potrzebuje twoich rad, niektórzy się ciebie nawet boją. I dobrze. Boją się w pracy, niech się boją i poza.  Rodzina przeżywa stres, kiedy wracasz do domu, bo wszystko wypatrzysz. Jesteś jak „test białej rękawiczki” szukasz zaczepki, aby się wyładować. Rozliczysz ze wszystkiego nawet matkę i ojca. Jaki jest dom, co w nim jest. A zresztą, co oni tam wiedzą. Słowa „człowiek”  i „szacunek” nie mają znaczenia. Masz jednego boga, to jest twój szef i właściciel. Płaci i wymaga, a ty jesteś posłuszna. Ma dostęp do ciebie przez całą dobę. Na wakacjach też, bo po co ci wakacje? Odpoczywasz według wizji szefa w pracy. Jesteś super luksusowym niewolnikiem. Mówi się, że ludzie którzy pracują w korpo, byli w poprzednim życiu w obozie koncentracyjnym. Coś w tym jest. Robienie wszystkiego, aby przeżyć. Tworzenie getta. Człowiek człowiekowi.

Z czasem czujesz coraz większe zmęczenie, nawet wypłata nie przynosi już radości. Pustkę, stres i nerwy odreagowujesz zakupami, wycieczkami. Tylko to działa na pięć minut. Chwila radości, aby znowu popaść w stres i bezsens życia. Jest i tak, że najbliżsi się odsuwają, bo nie ma z tobą kontaktu. Coraz mniej się widzi i czuje. Zaczynasz być outsiderem. Jesteś sama ze swoimi problemami i emocjami. Zaczynasz się wypalać zawodowo i uczuciowo. Nie ma nikogo, kto cię przytuli i szczerze z tobą porozmawia. Zaczynasz szukać pomocy u psychoterapeutów, szukasz terapii. Gdzieś się pogubiłaś. Tylko kiedy? Bo nie pamiętasz.

Świetny pracownik staje się kaleką emocjonalną

Ludzie zaczynają być z tobą dla pieniędzy i interesów. Słowo „bezinteresowny” staje się mitem. A przecież tak kiedyś było pięknie. Dom pełen śmiechu i radości jest teraz pusty i cichy, a partner grozi rozwodem. Po co nam to? Gdzie są granice? Dlaczego tak się zapominamy i oddajemy w całości? Zmiana partnera? Nawet jeśli pojawi się najlepszy model, to też odejdzie, bo nie wytrzyma. Z drugim facetem w spódnicy. Z naszą ciężkością i zarządzaniem. Nawet życie w złotej klatce nie będzie go satysfakcjonować. Wszystko ma swoją cenę, a największą i najwyższą płacisz ty. Bo tracisz siebie.

Agnieszka W Sioła, Fundacja Projekt Szczęście oraz Inkubator Sukcesu, to autorskie inicjatywy fundatorki Fundacji. Na co dzień pisze na swoim funpagu Agnieszka W Sioła Fundacja Projekt Szczęście o potrzebach kobiet i ich drodze do odzyskania siebie, prawdzie, autentyczności, kobiecości i miłości. Dla Oh Me o świecie intymnym i delikatności wnętrza kobiecego, a także o życiu i o pracy w korporacjach. O tym jak praca dla innych, często ponad nasze siły, wpływa na nasze ciało i życie. Tworzy projekty, które pomagają ludziom dotrzeć do swojej świadomości, akceptacji aby zrozumieć swój cel życiowej podróży. Tworzy przestrzeń szczególnie dla tych, którzy po wyjściu z korpo chcą odzyskać siebie i żyć na swoich warunkach szczęścia. Jej projekty są szczególnym miejscem dla ludzi, bez względu na wiek, którzy po różnych związkach, relacjach i tych rodzinnych, i z pracą i z domem pragną ponownie doświadczyć szczęścia znaleźć swoje nowe miejsce na Ziemi.

Gromadzi wokół siebie szlachetnych i doświadczonych przez życie ludzi, którzy chcą się dzielić swoją wiedzą i kompetencjami dla dobra innych, dając unikatowe wartości i szczodrość swojego doświadczenia.

Agnieszka W. Sioła