Go to content

Dwadzieścia lat różnicy i jej rodzice, jego przyjaciele… Rysiek znał ją od jej pierwszego dnia życia

ból głowy
Fot. Pixabay / Foundry / CC0 Public Domain
Kiedy Rysiek spojrzał na Lilkę inaczej? Pamięta doskonale. Kończył 40 lat, robił imprezę dla najbliższych znajomych. Pawła z Marzeną też zaprosił. Oczywiście, że tak. Paweł był jak brat, choć niespokrewniony. Poznali się w liceum. Cała trójka. Przyjaźń silna przetrwała ponad 20 lat. Był jego świadkiem na ślubie, który Paweł brał na szybkiego, bo Marzena była w ciąży. Szybko zaprosili do swojego życia dorosłość. Wielu wróżyło im rozwód. A tu proszę, wszystkim stuknęła czterdziestka, a oni w przeciwieństwie do innych małżeństw (w tym i Ryśka) trwali z obrączkami na serdecznym palcu.
Rysiek imprezę robił w lokalu. Na 20 osób. Dobra kolacja, trunki, muzyka. Wchodził w kolejną dekadę swojego życia z przytupem. Nawet nie spodziewał się jak mocnym. Z byłą żoną utrzymywał poprawne stosunki. Podobnie jak Paweł i Marzena mieli jedną córkę, ale nie dwudziestoletnią. Ich latorośl przyszła na świat, gdy studia były skończone, kredyt na mieszkanie wzięty, a i ślub zawarty po długim namyśle. Po kilku latach jednak okazało się, że namyślanie się było za długie jednak, bo gdy Zosia miała 7 lat, rozstał się z żoną. Z córką kontakt miał częsty i naprawdę dobry. Miewał romanse, ale bardziej dla zaspokojenia potrzeb fizycznych niż dla uczucia. Był mimo to szczęśliwy. Finansowo pewny siebie, niezależny. Wyglądał dobrze, dbał o siebie. Nie jakoś przesadnie, ale siłownia, fryzjer, raz ma kwartał kosmetyczka. Dobre jakościowo ubrania, buty i perfumy. Czy marzył o kobiecie? Tak, ale nie szukał na siłę. Wiedział, że z bagażem doświadczeń będzie trudniej. Więc nie czekał na tę wyjątkową. Brał to, co życie przynosiło.
Pawła i Marzenę na jego czterdziestkę przywiozła Lilka, ich dwudziestoletnia córka, przez którą to szybciej wylądowali przed ołtarzem dając się związać węzłem małżeńskim. Sama też jechała na imprezę ze swoimi znajomymi. Studentka architektury, odważna, pyskata i oryginalnie się nosząca. Rysiek znał ją od jej pierwszego dnia życia. Opiekował się nią wiele razy, gdy Marzena biegła na uczelnię.
Wszyscy skończyli architekturę. Lilka też poszła w ślady rodziców, bo już jako trzylatka genialnie rysowała. Dla Ryśka była zawsze dzieckiem przyjaciół. Tego dnia jednak, gdy wpadła zdyszana dać mu buziaka urodzinowego i przywożąc rodziców, tak nonszalancko ubrana w za duży czarny i prążkowany męski garnitur, biały obcisły top, i pomarańczowe szpilki, które pasowały do jej aktualnie długich rudych włosów, zrobiła na nim wrażenie. Piorunujące. Nie jako Lili. Jako kobieta. Zganił się za tę myśl i skupił na imprezie. Jednak obraz rudowłosej młodej dziewczyny długo nie dawał mu spokoju.
Przez ułamek sekundy widział biust opięty topem, szczupłą talię, włosy spływające po twarzy i te oczy przenikliwe. I usta lekko rozchylone w uśmiechu. Tak się nie patrzy na córkę najlepszego kumpla. Tak się spogląda na młodą atrakcyjną kobietę.
Nie szukał okazji do spotkania. Nie kusił losu, Lilka sama do niego przyszła. Zgłosiła się na konkurs projektowy. Chciała porady, a tata z mamą byli zajęci jakimś dużym zleceniem. Poza tym głupio jej było ich prosić. Przyszła więc do Ryśka. Zawsze mówiła do niego po imieniu, bo on tak sobie życzył. Jako student nie czuł się wujkiem. Lili przywykła i tak już zostało.
Obiecał pomóc przy konkursie. Był profesjonalny. Zachowywał pozory, choć w środku aż się gotował. Kryzys wieku średniego, cholera? – myślał. Poszedł nawet raz ze znajomymi do klubu. Młode ciała odkryte i nic. Na żadną nie patrzył jak na Lilkę. Niektóre dziewczęta nawet same wpychały mu numer telefonu do kieszeni. Mógłby upojnie zakończyć ten wieczór i choć kandydatki były naprawdę śliczne, nie skorzystał z okazji. I to nie ze strachu. Podobały mu się, owszem, ale nie miały tego czegoś. Lilka miała. Tak fajnie gryzła ołówek i marszczyła nos, gdy coś obmyślała. Mówiła szybko, była energiczna i bardzo szczera. Riposty miała inteligentne, w punkt. Lubiła Ryśka. Czuła się przy nim komfortowo. Nie wyśmiewał jej szalonych pomysłów. Potrafił nadać im formę, czasem doradzić inne rozwiązanie. Miał spore doświadczenie jako architekt. I to poczucie humoru. Z nikim się tak nie śmiała do rozpuku.
Kończyli projekt. Była z niego dumna. Z projektu oczywiście. Ryśkowi była wdzięczna. Tyle czasu jej poświęcił. Wspaniale się przy tym bawili. Kilka tygodni bardzo ich zbliżyło. Rysiek hamował się co i rusz, choć po nocach śnił o córce najlepszego przyjaciela. A Lilka? Nieświadoma jak na niego działa, swobodna i beztroska, najpierw widziała w nim prawie wujka. Ale pewnego dnia bez najmniejszego powodu zobaczyła faceta. Faceta z poczuciem humoru, inteligentnym żartem, świetnego architekta. Cholernie przystojnego (ta broda i szpakowate włosy), zawsze dobrze ubranego i zadbanego. Rysiek był szalony i poważny, beztroski, i profesjonalny, dojrzały, i młodzieńczy. Tak inny od infantylnych kumpli z roku.
To ona pierwsza chciała go pocałować. Odchylił się, bo przecież tak nie wolno. Dwadzieścia lat różnicy i jej rodzice, jego przyjaciele. Zrozumiała i wyszła z biura. Wróciła po tygodniu ciesząc się, że jej projekt przeszedł do kolejnego etapu konkursu. Chciała go dotknąć, ale on trzymał dystans. Bronił się przed tym, co w nich płonęło, a co mogłoby wywołać nie lada pożar dookoła.
Ciąg dalszy nastąpi…