Go to content

Dagmara Skalska: „„To, co się jeszcze nie wydarzyło, można zmienić”. To ty kreujesz swoje życie! Dzisiaj zasiewasz ziarna tego, co wyrośnie za rok, dwa lata”

Foto: Małgorzata Ziębińska

Twoje serce i ciało mówią: „Idź w to, przestań kalkulować, zastanawiać się, rozważać za a nawet przeciw”. Tymczasem ty jednak analizujesz, rozmyślasz… I w efekcie – nie robisz nic. Ile razy to ci się zdarzyło, ile przeszkód postawiłaś na swojej drodze? Dlaczego tak trudno było ci zaufać intuicji, która krzyczała: „Bierz, co ci życie podsuwa”? Dagmara Skalska mówi o tym, jak ważne jest wsłuchanie się w potrzeby naszego serca, jak istotne kierowanie się rozumem, tam, gdzie nim powinniśmy się kierować, a gdzie słuchać intuicji. To trudne, ale nie niemożliwe. Każdy może się tego nauczyć. A warto! 

Po co nam właściwie rozum?

Ciekawe pytanie w kontekście mojej najnowszej książki i tego, że często odczuwamy pokusę kompletnego wyłączenia naszej głowy, myślimy w sentymentalny sposób, że dobrze by było działać tylko na poziomie emocji. Jednak rozum jest nam potrzebny, przydaje się w przestrzeni własnego rozwoju, chociażby po to, by wyciągnąć wnioski, zobaczyć przyczynę i skutek, przeanalizować, co mnie doprowadziło do punktu, w którym jestem.

Myślę, że nie rozum jest tu problemem, tylko fakt, że nie umiemy go w dobry dla siebie sposób używać, stąd kłopot.

Często nieświadomie, przez nasz rozum, narzucamy sobie wiele ograniczeń.

Tak, i myślę, że bardzo często staramy się rozwiązać problemy z przestrzeni serca poprzez rozum, a tam trzeba poczuć, zaufać sobie, a nie analizować i racjonalizować. Właśnie to jest jednym z powodów naszych napięć i problemów w relacji z innymi ludźmi.

Poza tym próbujemy za pomocą intelektu przewidywać przyszłość, a przecież intelekt do tego nie służy, bo jest narzędziem obrabiającym dane, które dostaje. Tymczasem przyszłość jest niewiadoma, brak w niej jakichkolwiek danych, więc mózg wysyła do nas tylko error, bo nie jest w stanie niczego wypracować.

Te przykłady niewłaściwego użycia naszej głowy powodują natłok myśli, ich gonitwę. Wszystko to sprawia, że mamy wątpliwości, oczekiwania. Gdyby zacząć używać intelektu z korzyścią dla nas samych, uczynilibyśmy z niego przyjaciela.

Buddyzm opiera się na logice, mówi, żeby widzieć rzeczy takimi, jakimi są, czyli nie zaciemniać swojej sytuacji, nie budować fikcji, nie oceniać pod wpływem emocji, tylko osiągnąć stan przejrzystej i uspokojonej świadomości. Trochę tak jakbyśmy przyglądali się sobie i życiu z pozycji obserwatora.

Podsumowując: Jeśli używamy rozumu, gdzie jest potrzebny, jeśli używamy serca tam, gdzie powinniśmy się nim kierować, czyli w relacji, we wsłuchaniu się w intuicję, w obraniu kierunku, poczuciu sensu, jeśli zaczynamy każdego z narzędzi używać zgodnie z jego przeznaczeniem, to wtedy w naszym życiu pojawia się porządek, ład i harmonia.

Bardzo często rozum zagłusza naszą intuicję, bo my napompowani przekonaniami nie słuchamy tego, co jest w nas, co jest zbiorem naszych doświadczeń.

Cóż, dzisiaj żyjemy w kulcie intelektu. Zobacz, wszystko się zaczęło w epoce oświecenia, kiedy to, co intuicyjne, emocjonalne, niesprawdzalne naukowo zostało wyparte , ośmieszone i palone na stosie. Zagłuszono głos intuicji, przestano ufać emocjom, wyśmiano metafizykę i duchowość. Kartezjusz swoim słynnym powiedzeniem: „Myślę, więc jestem”, utożsamił bycie, istnienie, życie z myśleniem. My dzisiaj jesteśmy potomkami takiego podejścia i dlatego tak bardzo ufamy temu, co podsuwa nam nasza głowa, a nie serce.

Mędrca szkiełka i oko…

Tak, przecie od dzieciństwa jesteśmy wychowywani w kulcie rozumu. W szkole ćwiczymy czytanie i pisanie, wiec aktywujemy od początku tę półkulę naszego mózgu, która analizuje, racjonalizuje, każe się kierować rozumem. I kiedy chcesz z tym zerwać pojawia się trudność, bo w wieku 30-, czy 40-tu lat nie stwierdzisz nagle: „dobra wyłączam głowę i zaczynam słuchać tylko swojej intuicji”. Przede wszystkim nie zrobisz tego, bo jej nie ufasz, nie masz z nią kontaktu, zbyt rzadko podejmowałaś decyzję pod jej wpływem, więc jak masz uwierzyć, że ona poprowadzi cię we właściwym kierunku. Dlatego trzeba się tym zająć od podstaw, trzeba zbudować w sobie nowy nawyk słuchania intuicji, powiedzieć sobie: „podejmuję ryzyko zaufania sobie i zobaczymy, co się wydarzy”.

Zacząć należy od mniejszych decyzji. Mój przyjaciel buddysta mówi, że na początku testował przestrzeń. Chcąc opierać się na intuicji mówił: „chcę znaleźć dobrą nieruchomość”, bo akurat w tej branży pracował. Następnego dnia sprawdzał ogłoszenia, pojawiało się nowe on jechał obejrzeć nieruchomość i ta okazywała się być niezwykłą okazją . W ten sprytny sposób przekonywał swój intelekt, że intuicja działa! (śmiech) W końcu krok po kroczku nabierał coraz większego zaufania do swojej intuicji. Żeby ten intuicyjny świat lepiej poznać nauczyć się po nim poruszać napisałam książkę „Pokochaj swoje serce”.

Foto: Małgorzata Ziębińska

Foto: Małgorzata Ziębińska

My się jednak tego obawiamy. Przecież łatwiej nam zaufać komuś innemu, kto nam powie, co mamy czuć, jak się zachowywać, niż własnej intuicji.

To prawda, nie ufamy sobie, ale zawsze możemy to zmienić. Jak się buduje zaufanie? Pewnie najłatwiej to prześledzić na przykładzie związku, w jaki sposób budujemy zaufanie do naszego partnera? To się wydarza stopniowo. To proces. Dzień po dniu otwieramy się coraz bardziej, rozluźniamy się w czyimś towarzystwie, ufamy, że możemy na kogoś liczyć. Zaufanie do siebie buduje się podobnie. Obserwujemy siebie, poznajemy, pozwalamy sobie działać i sprawdzamy jakie są skutki – czy mamy już dosyć mądrości by dobrze wybierać. Jeśli nie? Zdobywamy wiedzę. Zaczynamy samodzielnie wybierać.

To oczywiste, że jeśli od niepamiętnych czasów słucham innych, którzy mówią mi co mam robić, każdą decyzję konsultuję z mamą lub z przyjaciółką i robię tak jak ona chce to tracę zaufanie do samej siebie. W procesie budowania zaufania do siebie nie da się przeskoczyć etapu w którym odważamy się wziąć odpowiedzialność za swoje życie i zacząć samodzielnie wybierać, nauczyć się kierować swoim wewnętrznym głosem. Ale kiedy zacznę krok po kroku samodzielnie decydować, zacznę sobie ufać, bo zobaczę, że to mnie prowadzi w dobrym kierunku, że jestem szczęśliwsza, że świat się nie skończył tylko dlatego, że sama podjęłam decyzję, że potrafię sobie w różnych sytuacjach radzić.

Ja sama niedawno wyszłam ponownie za mąż, a decyzję podjęłam intuicyjnie. Zaufałam swojemu sercu – zajęło mi to 10 sekund. Dlaczego? Bo poczułam dokładnie to samo, co 10 lat temu, kiedy wychodziłam za mąż za Tomka. Mój związek z Tomkiem był cudowny, pełny, szczęśliwy. Miałam więc zaufanie do wewnętrznego głosu, który mówił „zrób to”. Ponieważ już raz była to najlepsza decyzja w moim życiu teraz gdy poczułam dokładnie to samo, usłyszałam ten sam głos, nie wahałam się ani chwili, zaufałam temu, wiedziałam, że zaprowadzi mnie to we właściwym kierunku, bo już raz tak się zdarzyło. Zaufanie, którym obdarzam samą siebie, jest jednak procesem, nie dzieje się z dnia na dzień.

Jeśli wyjdę z założenia, że jestem wolna, mam wpływ na swoje myśli, mam wpływ na swoje życie, od moich decyzji zależy, jak moje życie będzie się układać, to zacznę siebie słuchać. Mój nauczyciel Lama Ole Nydahl pięknie mówi: „To, co się jeszcze nie wydarzyło, można zmienić”. To ty kreujesz swoje życie! Ważne jednak byśmy pamiętali, że intuicję można usłyszeć tylko w ciszy. Aby podjąć mądrą decyzję potrzebuję spokoju. Mój umysł powinien być przejrzysty. Nie chodzi o decyzje podejmowane impulsywnie pod wpływem endorfinowego haju. Trzeba być uważnym bo można się tutaj pomylić.

Ja zawsze to robię kiedy jestem po medytacji, kiedy mój umysł jest spokojny, a moje ciało rozluźnione – wtedy wiem, co mam robić. Nic nie jest zaciemnione emocjami, gniewem, niechęcią czy euforią.

Dlatego najpierw należy nauczyć się uzyskiwania przejrzystości umysłu, umysłu, który nie jest targany emocjami, chwilowymi zachciankami.

Dla każdego osiągnięcie takiego stanu jest możliwe?

Oczywiście. Ja to przechodzę z dziewczynami biorącymi udział w moich warsztatach, na pięciodniowym detoksie umysłu. Wprowadzamy się w głębokie stany rozluźnienia, uspokojenia, medytacji. Jest to bardzo poruszające… Uczestniczki w trakcie takich sesji docierają do swojego wnętrza. Chcę zaznaczyć, że nie ma to nic wspólnego z hipnozą czy tego rodzaju procesami. To zupełnie bezpieczny proces (używam metod oddechowych, praktyki z ciałem, relaksacji, medytacji) Pamiętam jak po jednej z takich sesji poprosiłam uczestniczki by napisały, co jest dla nich wartością, to co najgłębsze w nich co stanowi ich tożsamość – płakały. Usłyszałam ostatnio po wspólnej sesji od jednej z uczestniczek warsztatów, która ma 60 lat: „Dagmara, płaczę ze wzruszenia, bo dotarłam do czegoś takiego w sobie, czego nigdy nie widziałam”. I to jest właśnie prawda. Master Yang (mój drugi nauczyciel, prawdziwy wojownik Shaolin) mówi, że płaczemy, gdy docieramy do tego co jest prawdą, dotyka nas głęboko. Większość ludzi nie osiąga takich stanów na co dzień.

Żyjemy szybko i płytko… Płytko na poziomie emocjonalnym, często po prostu zaspokajamy własne zachcianki.

Tak. Mam chwilową radość, bo spełniłam swoją zachciankę, mam partnera, osiągnęłam sukces, coś sobie kupiłam. Mam coraz więcej zewnętrznych potrzeb, które zaspokajam i coraz bardziej jestem pusta w środku. To mi nigdy nie da prawdziwego szczęścia. Wróciłam kilka dni temu z kursu medytacyjnego z Karmapą XVII (duchowy nauczyciel buddyzmu tybetańskiego) jedno zdanie wyjątkowo zapadło mi w pamięć: „Próba osiągnięcia trwałego szczęścia w oparciu o chwilową radość przypomina próbę siadania na hologramowym krześle. Zawsze upadniesz” O tym mówi buddyzm: jeżeli pary w związku potrzebują coraz więcej zewnętrznych podniet, to w pewnym momencie wypali się ich wewnętrzny żar, nie ma innej drogi. Jeżeli chcę poczuć głębokie stany, dotrzeć do prawdy, usłyszeć swoją intuicję, mieć poczucie głębokiego sensu w życiu, mieć stabilny związek, to muszę zacząć kierować swój wzrok, uwagę do wewnątrz, a nie na zewnątrz.

A co z życiem zgodnym ze swoimi wartościami? Często mówimy, że ważna jest dla nas rodzina, a najwięcej czasu i energii poświęcamy pracy…

Właśnie! Dlaczego ludzie nie mają życiowej energii? Bo żyjąc w niezgodzie ze swoimi wartościami, żyją w konflikcie, który pochłania ich energię. Nie mam siły by wstać rano, bo nie chcę iść do pracy, która nie realizuje moich wartości. Jeżeli żyję w zgodzie ze swoimi wartościami, to budzę się z uczuciem radości, z rozbudzonym umysłem, z chęcią do działania. A jeśli jest odwrotnie, to każdy dzień jest męką, walką, bo muszę się z czymś zmagać, robić coś, czego kompletnie nie czuję.

Dodatkowo zakładamy maski, które dają nam iluzję szczęśliwego życia.

Chcemy być kimś innym niż jesteśmy w rzeczywistości. Staramy się, nadwyrężamy nasze siły, bo nieustannie musimy udawać kogoś, kim nie jesteśmy albo, bo nie lubimy siebie za to, kim jesteśmy. A przecież możliwości, z którymi się urodziłam są dzisiaj moim największym potencjałem. I jeśli ich mądrze ich użyję, będą stanowić moją wielką wartość. Popatrz na moim przykładzie – jestem osobą ekstrawertyczną, gdy wchodzę do jakiegoś pokoju od razu się mnie zauważa – taka jest moja energia. I teraz mogę z tego uczynić przekleństwo dla innych, bo męczę ludzi swoją osobą, jest mnie za dużo, narzucam się itd. a mogę tego użyć w twórczy sposób, czyli robić spotkania, warsztaty i dzięki swojej energii przyciągać do siebie ludzi i dzielić się swoją widzą i doświadczeniem. Użyłam swoich umiejętności w odpowiedni sposób.

Porzućmy w końcu myśl, że ja muszę być inna, że muszę być lepszą wersją siebie, że muszę coś zmieniać. W pierwszej kolejności powinnam usiąść i pomyśleć, jakie ja mam właściwości teraz, kim ja jestem, kiedy przestaję udawać, kiedy przebywam sama ze sobą i ściągam te wszystkie maski. Czy ja jestem osobą, która chce być w centrum zdarzeń, czy może wole domowe zacisze i spokój. Tomek było filozofem, był introwertykiem, ja byłam tą rakietą, która niosła jego przekaz. Jeśli zrozumiemy, kim jesteśmy znajdziemy osobę, która będzie nas dopełniać, stworzymy cudowny związek.

A kiedy już wiem, kim jestem, przestaję grać, udawać wszystkie role, powinnam odpowiedzieć sobie na pytanie: co chcę dać światu i innym ludziom. Gdy już znajdę odpowiedź, postawić kolejne: czy moje życie dzisiaj stwarza mi ku temu możliwości?. Czy żyję w zgodzie z tymi wartościami? Jeśli nadrzędną wartością jest dla mnie bliskość i chcę ją pomnażać wśród ludzi a jestem w rodzinie, gdzie tej bliskości nie ma, bo ciągle się kłócimy i nie mamy dla siebie czasu, to gdzie ta wartość jest? Co z tego, że mam rodzinę? Albo dzieci? Spytaj siebie, co realizuję w relacji z dzieckiem? Potrzebę opiekowania? Bliskość? Miłość? Akceptację? Często zdarza się, że mam dziecko, a jednak nie realizuje swojej wartości. Może chcę pomnażać miłość, a tymczasem tylko krzyczę na swoje dziecko jestem nadkrytyczna, zauważam tylko jego słabości i się frustruję.

Tę samą wartość można realizować w różnych obszarach. Dla kogoś wartość będzie stanowić dzielenie się z innymi, pomaganie – tę samą wartość mogę realizować jako ksiądz, nauczyciel, rodzic. Kiedy to zrozumiemy, przestaniemy się ograniczać, myśleć, że jest tylko jeden sposób na nasze życie, że gdy przykładowo nie mam partnera, to nie mogę się zrealizować, bo to nieprawda. Bardzo często kobiety są nieszczęśliwe, gdy nie mogą mieć dzieci, ale gdy odnajdą wiodącą wartość, zdadzą sobie sprawę, że mogą ją realizować w innym obszarze, świadomość tego jest bardzo uwalniająca.

Gdy to wszystko w sobie uporządkujemy, pozwolimy swojemu sercu dojść do głosu, będziemy wiedzieć, kim ja jestem i jakie są moje wartości. Tego nie da się ogarnąć i nazwać rozumem. Nie da się tego wymyślić.

Na moich warsztatach proszę dziewczyny, kiedy są wyciszone, by wypisały na kartkach swoje wartości, a następnie, by ułożyły je w kolejności tak, by ta od nich była im najbliższa, a najdalej znajdowała się ta, która jest najmniej ważna. Następnie z tych wszystkich wartości mają wybrać trzy, bez których nie wyobrażają sobie życia, a na końcu zostawić tylko jedną. I tego wyboru nie da się zrobić intelektualnie. One biorą te kartki i zaczynają płakać, bo czują, że właśnie bez tej jednej wartości, tego stanu w ich życiu nie dałaby sobie rady. Ktoś pisze, że bez bliskości, ktoś inny, że bez spokoju ich życie nie miałoby sensy. To jest moment, kiedy ich życie układa się na nowo.

To się dzieje z poziomu serca?

Oczywiście, bo mój rozum nie spowoduje, że będę płakać, że zrobi mi się cieplej w całym ciele, że popłynie energia, że poczuję skurcz, radość w swoim ciele.

Tak samo jest w związku, gdy spotykamy kogoś, do kogo czujemy miłość, to jest pozaintelektualna relacja. Po prostu staję koło tej osoby i robi mi się cieplej i czuję wibrację, przepływającą energię i intuicja mi mówi „tak”. To są momenty, kiedy buduje się związek. A nie wtedy, gdy kalkulujemy przed jakimś randkowym portalem z kim mi się bardziej opłaca być, spotkać, kogo poznać. To tak nie działa.

Wybierasz jak w markecie.

Tak – zestaw cech, gdzie mi się bardziej opłaca. I jeśli to jest czysta kalkulacja, wyłączamy intuicję i serce, to wiadomo już na początku, że w tym związku zabraknie żaru i ognia. Co oczywiście nie znaczy, że na tym portalu randkowym nie spotkam takiej osoby, bo mogę ją poznać, ale przed randka powinnam się uspokoić i otworzyć serce.

To tak widać, kiedy dziewczyny opowiadają o swoich problemach związkowych. Ja im zadaję jedno proste pytanie: „Kochasz go?” i słyszę: „Myślę, że go kocham”. Czujesz różnicę między zdaniem: „myślę, że kocham” a „kocham go”? Ktoś, kto kocha mówi „tak”, nie potrzebuje się zastanawiać, to jest prosty sposób dotarcia do tego, co jest we mnie. Taka jestem, to czuję, to jest mój potencjał i to jest prawdziwe. Nie jestem gorsza przez to, że chcę inaczej niż moje koleżanki czy duża część społeczeństwa. Bo na przykład nie chcę brać udziału w wyścigu szczurów i nie zależy mi na awansie, tylko na tym, żeby siedzieć w kapciach z moją rodzina i przytulać się do męża, zająć się dziećmi. I tak samo, gdy chcę być wolna i niezależna, bo to jest moja wartość. Nie wszystkie musimy chcieć być wolne i niezależne, nie wszystkie musimy osiągnąć sukces zawodowy. Jeśli wszyscy to robią, to znaczy, że w tym jest jakaś nieprawda, bo przecież nie jest tak, że wszyscy chcemy tego samego. Każdy z nas ma swoją ścieżkę, swoje prawdy, pragnienia i wartości. Jeśli nam się wydaje, że mam wartości, jak inni, to znaczy, że uległam jakieś modzie.

Albo presji?

Tak, na warsztatach dziewczyny mają różne wartości, ich układ nigdy się nie powtarza.

Bywa też tak, że nagle budzimy się jak z jakiegoś snu, rozglądamy się wokół i myślimy: „gdzie ja jestem, kim ja jestem, czego chcę”?

To o czym mówisz, to moment przebudzenia, kiedy zaczynam docierać do prawdy. Szczęśliwi, którzy do niej dotarli i mają odwagę tak żyć. Trzeba być nieustraszonym i nie uciekać przed tym, co już mam, nie dramatyzować, że mój los jest przesądzony. Tylko zacząć działać. „Dociąć swojego tygrysta!” — mówi mój nauczyciel.

W momencie, kiedy zaczynam żyć ze świadomością: kim jestem, czego chcę, jakie wartości są dla mnie ważne, okazuje się, ze czynniki zewnętrzne zaczynają się do tego dostosowywać. Zmienia się grono znajomych, pojawiają się różne nowe możliwości pracy, mój związek zaczyna się inaczej układać. Zewnętrzny świat jest odbiciem tego, co dzieje się wewnątrz mnie. Jeśli mam w sobie chaos, to on jest też poza mną. Z drugiej strony, nikt kto jest spokojny i świadomy siebie nie wytrzyma w pokoju, w którym jest bałagan. To jest bardzo dobry test. Bałagan pokazuje, jaki jest stan mojego umysłu.

Pierwszą oznaką, że zaczyna się coś zmieniać w moim wnętrzu jest porządkowanie. Sprzątamy dom, wyrzucamy stare, nieużywane rzeczy. To pokazuje, ze coś się we mnie zmieniło, że jestem gotowa dokonać zmian też na zewnątrz.

Z drugiej strony nie zawsze jest tak łatwo tych zmian dokonać, czasami naprawdę poważne rzeczy stają nam na przeszkodzie.

Zgadza się, ale to nie jest tak, że zmiana nie może nastąpić. Bo gdy nie masz możliwości zmiany czynników zewnętrznych, zawsze możesz zmienić nastawienie do nich. A to już jest bardzo dużo. Masz wybór, nic cię nie ogranicza. Ja sama byłam w takiej sytuacji. Zmarł Tomek, a ja zostałam z ogromnymi długami. Mam te długi, mam kredyt, toczy się sprawa w sądzie, te wszystkie rzeczy są. Nie mogłam się od tego odciąć, bo co bym mogła zrobić? Zmienić nazwisko, uciec na bezludną wyspę? No nie. Więc mogłam wykorzystać drugą rzecz, mogłam zmienić swoje nastawienie do długu, do banku, pogodzić się z tym, że muszę przez to przejść. I dzisiaj już mnie to nie stresuje, nie pochłania mojej energii, robię to, co konieczne i poświęcam energię na budowanie czegoś dobrego. Dzisiaj zasiewasz ziarna tego, co wyrośnie za rok, dwa lata. Warto o tym pamiętać.

POKOCHAJ_SWOJE_MIEKKA_3D