Go to content

„Chcę mieć mamę, która będzie mnie kochać taką jaka jestem, która będzie dla mnie oparciem, której mogę ufać. Czy to możliwe?”

Fot. istock/Martin Dimitrov

Mamo,

Kiedy wyprowadziłam się z domu, zaczęłam bardziej poznawać siebie. Dopiero teraz czuję, jak dojrzewam i mam odwagę stawić czoła przeszłości, która w dalszym ciągu jest ze mną na co dzień i wyciska piętno na to w jaki sposób się dziś czuję. Nareszcie potrafię sama przed sobą przyznać, że nie jestem szczęśliwa. Owszem bywam szczęśliwa, ale to nie to samo co bycie szczęśliwą. Stan taki pogłębił się po odejściu Mateusza.

Jego sytuacja rodzinna bardzo przypominała mi sytuację, kiedy, gdy ja miałam osiem lat, odszedł od nas tata. Z każdym odchodzącym z mojego życia mężczyzną czuję podobne emocje. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego czuję tak ogromną pustkę w życiu, które przecież jest wypełnione przyjaciółmi, znajomymi, wyjazdami, sportem i pracą? Dlaczego coraz częściej nie chce mi się wstać z łóżka rano, a jak wstaję, to snuję się po mieszkaniu, nie wiem co mam ze sobą zrobić, chce mi się płakać, mam zmienne nastroje? Czasem wręcz chce mi się nie istnieć. Tak, zdarzały mi się myśli samobójcze… Chciałam zrozumieć ten stan. Bieganie pomagało na chwilę, do następnego poranka, gdy znowu trzeba było sobie uświadomić, że jestem sama. Przypadkowi mężczyźni dawali ulgę, ale na moment. Po każdym spotkaniu z nimi czułam się jeszcze gorzej. Szczególnie wtedy, kiedy oddawałam im to, co miałam najcenniejsze – siebie. Myślałam, że w ten sposób zatrzymam ich przy sobie, że mnie pokochają, zaopiekują się mną i będą się o mnie troszczyć. Jednak to były złudne nadzieje. Przez ten rok wypalałam się każdego dnia. Czułam, że już zawsze będzie tak samo i nic dobrego mnie w życiu nie spotka. Przyszłość malowała się w czarnych barwach, co jeszcze bardziej mnie przerażało i intensywniej kazało mi szukać mężczyzny, obojętnie jakiego. Ważne, aby był obok.

Mówisz, że z dzieciństwa pamiętam tylko złe wydarzenia związane z tobą, a nie z tatą. Wiem, że kiedy on odszedł, twój świat się zawalił, że było ci ciężko, że starałaś się dobrze mnie samej wychować. Nic jednak nie usprawiedliwia wielu przykrych sytuacji. Nigdy nie zapomnę, jak krzyczałaś, że mam wynosić się do ojca, że nie chcesz mnie więcej widzieć, że masz mnie dosyć. Najgorsze było, jak wyrzucałaś mnie z domu tak, jak stałam, czasem w samej piżamie, zamykałaś drzwi i kazałaś mi jechać do taty. Jak dziecko dziewięcio-, dziesiącio-letnie mogło się wówczas czuć? Nie było wówczas telefonów komórkowych, abym mogła zadzwonić po niego. Mogłam tylko stać i płakać, prosić abyś mnie wpuściła do domu lub przeczekać u sąsiadów, aż się uspokoisz.

Czemu ja byłam winna?! Czułam się strasznie samotna, opuszczona, niekochana. Teraz czuję się podobnie, kiedy zostaję sama. Moje poczucie bezpieczeństwa zostało zachwiane, a przecież tak bardzo potrzebowałam stabilizacji, pewności i akceptacji. Nienawidziłam, kiedy kazałaś mi wypytywać tatę o różne rzeczy. Wówczas nauczyłam się kłamać patrząc Ci w oczy. Czy wiesz w jakiej sytuacji mnie wówczas stawiałaś? Małemu dziecku kazałaś wybierać, stawać po jednej ze stron, kiedy doskonale wiesz, że wówczas byliście oboje dla mnie całym światem. To tak jakbyś się mnie zapytała: to obciąć ci prawą czy lewą rękę? Tata nigdy nie wplątywał mnie w takie sytuacje.

Po odejściu taty, pamiętam jak poczułaś się wolna. Wiem, nie byłaś z nim szczęśliwa, bo wielokrotnie mi się z tego zwierzałaś. Chciałaś nadrobić czas. A ja z tobą chodziłam po imprezach, bo nie miałaś mnie z kim zostawić. Pamiętam liczne spotkania, spanie pod stołem lub w pokoju obok, głośną muzykę, alkohol, zapach papierosów i przewijających się facetów. Pamiętam imprezy u nas w domu, gdzie puszczałaś głośno muzykę do późnych godzin nocnych. A ja starałam się zasnąć. Wówczas nie zawsze słyszałaś jak cię wołałam, gdy potrzebowałam ciebie obok. Czułam wtedy, że ci po prostu przeszkadzam w zabawie. Zamiast spędzić ten czas razem, wspólnie zrozumieć tą sytuację, przeżyć „żałobę” waszego małżeństwa, wolałaś się bawić. Nie mogę też zapomnieć tych nocnych wyjazdów poza miasto za ojcem, aby nakryć go po raz kolejny na zdradzie. To nie było dla mnie nic przyjemnego. Powinnaś zaoszczędzić mi takich obrazów. Czy dziecko powinno być świadkiem takich scen i być wplątywane w takie intrygi? Nie!!! To była tylko i wyłącznie wasza sprawa. Nie chciałam widzieć taty w takim świetle, w jakim go stawiałaś. Pozostawiałaś w mojej głowie obraz taty, który odszedł od nas, gdy tak naprawdę on odszedł tylko od ciebie, był dorosłym człowiekiem, i miał swoje powody by tak zrobić. Ale ty go chciałaś zniszczyć w moich oczach, zrobić z niego potwora.

Z dzieciństwem kojarzy mi się jeszcze ciągnięcie mnie za włosy, szczególnie podczas odrabiania lekcji oraz bicie pasem harcerskim. Nie wiem, czy na to zasłużyłam, a nawet jeśli, to przez użycie przemocy fizycznej w stosunku do mniejszej bezbronnej osoby pokazywałaś, jaka byłaś bezsilna. Myślę, że doskonale pamiętasz, jak po każdym biciu mnie pasem potem błagałam cię o przebaczenie. Teraz widzę, że to nie ja byłam złym, krnąbrnym dzieckiem, ale to ty po prostu na mnie wyrzucałaś swoją złość, którą miałaś do siebie, jak i do taty. To ja obrywałam za niego. Za bardzo ci przypomniałam jego i jego rodzinę. Tak strasznie wtedy chciałam zmienić siebie, aby być podobną do ciebie, żebyś mnie pokochała. Jak miałam zbudować poczucie własnej wartości, kiedy mówiłaś, że jestem gruba. Pamiętam, jak się ze mnie wyśmiewałaś, drwiłaś, czy to przy mnie czy tak, żebym dobrze słyszała w obecności rodziny, znajomych lub obcych ludzi. A jak się obrażałam (a miałam powód), to mówiłaś, że to na żarty i że nie mam poczucia humoru.

Na jakich żartach?! To było celowe ubliżanie i poniżanie mnie! Do dzisiejszego dnia w głowie słyszę twoje słowa, że sobie w życiu nie poradzę, że nadaje się tylko do nauki i do niczego innego, że jak będą taka gruba czy tak wyglądać to nikt mnie nie będzie lubił, nie mówiąc już o pokochaniu. Nic dziwnego, że potem zamykałam się w swoim pokoju, z którego nie chciałam wychodzić, nie chciałam poznawać nowych ludzi, zajadałam i uczyłam się. Nic dziwnego, że miałam swój świat, i chodziłam ze skwaszoną miną, i jak to mówiłaś: byłam naburmuszona. A jaka miałam być? Radosna? Gdy cały czas bliska osoba mnie krytykuje i wyśmiewa?! Nie potrafiłaś mnie nauczyć, że ludzi ceni się za ich zachowanie a nie za wygląd, który był dla ciebie najważniejszy. Mówiłaś, że jak będę źle wyglądać, to będziesz wstydzić się ze mną iść na ulicy. W ten sposób jeszcze bardziej zamykałam się w sobie i nienawidziłam siebie.

Mówiłaś, że lepiej dogadujesz się z moimi koleżankami, bo są fajniejsze. Zawsze powtarzałaś, że chcesz być moja przyjaciółką, i tak też się zachowywałaś: jak nastolatka, jak podlotek. W trudnych chwilach chciałaś, abym była twoim oparciem, wypłakiwałaś się mi, mówiłaś jak jest, chciałaś, abym cię pocieszała. Wówczas role się odwracały: to ja stawałam się dorosłą, a ty dzieckiem. To ja musiałam zaspokajać twoje emocjonalne potrzeby. A tak nie powinno być. Ja potrzebowałam i nadal potrzebuje Matki, a nie kolejnej przyjaciółki. Niejednokrotnie oskarżałaś mnie, że tata i kolejni mężczyźni zostawiali ciebie przeze mnie, że przeze mnie się z nimi kłóciłaś. W ten sposób po raz kolejny utwierdzałaś we mnie poczucie winy. Zaczęłam być winna tego, że ty jesteś nieszczęśliwa, że tak ci się ułożyło życie, że mogłabyś być gdzie indziej i z kimś innym. Pamiętaj, że nikt nie jest winny za życie jakie prowadzisz, nikt nie jest za nie odpowiedzialny, tylko ty sama.

Czy pamiętasz jak niedawno zareagowałeś na informację, że myślę o tym, aby zapisać się na zajęcia boksu. Nie zapytałaś skąd to zainteresowanie. Nie zachęciłaś, nie powiedziałaś: spróbuj, może ci się spodoba. Tylko od razu zapytałaś: o po co ci to? A po to, że taką mam ochotę, że chcę spróbować, że tego potrzebuję. Przypomniały mi się wówczas sytuacje z młodości: kiedy chciałam nosić aparat na zęby, słyszałam: „A po co ci to? Ja z ojcem mamy krzywe zęby, Ty też możesz takie mieć”. Albo jak chciałam chodzić na lekcje śpiewu, mówiłaś, że to mi nie będzie w życiu potrzebne. W ten sposób ograniczyłaś mi możliwość rozwoju, odnalezienie siebie w innych dziedzinach, których ty sama nie zgłębiłaś. Nie pamiętam, abyśmy razem poszły do kina czy teatru. Nie podsuwałaś mi ciekawych książek do czytania, nie widziałaś potrzeby, abym się rozwijała kulturalnie. Miałam się uczyć i poznawać tylko to co jest mi potrzebne na przyszłość. Na resztę szkoda było tracić czasu. Sama się nie rozwijałaś, tkwiłaś w tym samym schemacie, nigdy nie miałaś hobby, no oprócz chodzenia po sklepach i picia. To nie rozwija. To niszczy.

Mimo, że już jestem dorosła i mieszkam daleko od ciebie w dalszym ciągu czuję się przez ciebie kontrolowana. Nie lubię, jak pytasz: gdzie byłam, z kim i co robiłam. Zadajesz te pytania w taki sposób, który doprowadza mnie do szału. A pamiętasz jak kiedyś przypadkiem wpadł ci mój pamiętnik w ręce, i akurat otworzył się na stronie gdzie pisałam o tobie. Czy nie było ci wstyd „szpiegować” i czytać tak osobiste rzeczy? Byłam z tobą szczera, nie miałam przed tobą tajemnic, dobrze się uczyłam, nie miałaś ze mną problemów wychowawczych. Zatem skąd ta ciekawość. Nie rozumiem. Ja bym nie potrafiła czytać czegoś, co nie jest dla mnie przeznaczone. W ten sposób nie szanowałaś mojej prywatności oraz odrębności. Tak samo jak wchodziłaś do mnie pokoju bez pukania. Nie mogłam nigdy czuć się swobodnie, a przez to pewnie. Mam wrażenie, że jestem tylko po to i tylko dlatego mnie wychowałaś, aby się mną chwalić. Jak jak wydarzy się coś złego lub nie po twojej myśli to należy siedzieć cicho, i nikomu nic nie mówić. Nie zgodzę się z tym. Mam prawo do błędów, i nie będę tego ukrywać przed światem. Takie jest życie. Nikt nie żyje moim życiem, i nie obchodzi mnie ocena innych ludzi. Obchodzi mnie tylko, co ja myślę, i nie boję się wyrazić swojego zdania, choćby nawet było „sprzeczne z rzeczywistością”. Nie lubię tego, jak się zachowujesz pod wpływem alkoholu. Wyczuje, że wypiłaś nawet małą jego ilość po twoim głosie. Wówczas wariujesz, stajesz się nie do zniesienia, masz zmienne nastroje, i nie wiadomo czego się można po tobie spodziewać. Robisz też wtedy złe i przykre rzeczy.

Wiesz, że ten rok był dla mnie bardzo ciężki, pod względem huśtawki emocjonalnej. Nie potrafiłaś dać mi wsparcia wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebowałam – kiedy odeszła moja pierwsza miłość. Wiem, że cieszyłaś się z tego. Już na początku tego związku mówiłaś pewna siebie, że Mateusz i tak mnie zostawi. Wyszło na twoje. Jesteś zadowolona? Czy matka powinna cieszyć się kiedy jej dziecko cierpi i ma złamane serce? Nie chciałaś mnie nawet widzieć wtedy w domu. A ja potrzebowałam wówczas tak bardzo czułości, obecności i troski. Nie tylko zostawił mnie mężczyzna, z którym chciałam założyć rodzinę, ale i raniła mnie moja własna matka. Czuję jak twoje zachowanie w stosunku do mojej osoby oraz twoje słowa wzbudzają we mnie poczucia winy. Jak miałam zbudować związek z mężczyzną, kiedy cały czas słyszałam, że nikt ze mną nie wytrzyma. Nie pomyślałaś, że może poza domem, kiedy nie jestem z tobą zachowuje się inaczej, jestem otwartą, uśmiechnięta osobą. A tylko w twoim towarzystwie „najeżam się”, bo nie wiem czego mogę się po tobie spodziewać: znowu będzie wyśmiewanie, krytyka i obgadywanie.

Już jako dorosła osoba, wiedzę, że twój świat kręci się wokół mężczyzn. Zawsze ktoś musiał być. Nie dawałaś sobie chwili na bycie sama ze sobą. Od tego czy się z kimś spotykałaś zależało twoje samopoczucie. Najbardziej bolało, kiedy nie chciałaś, i dawałaś wyraźnie do zrozumienia, że nie życzysz sobie, abym przyjeżdżała do domu w te dni , bywał u ciebie twój ówczesny kochanek. Mówiłaś, że wtedy nie czujesz się swobodnie we własnym domu. Pomyślałaś, jak ja się wtedy czułam? Znowu jakbyś mnie wyrzuciła z domu, jak byłam mała. A przecież nie przyjeżdżałam co tydzień. Pamiętasz, jak ostatnio oglądałyśmy program, gdzie córka nakryła swojego chłopaka na zdradzie z matką. Nazwałam, że rzeczy po imieniu, a ty powiedziałaś, że to normalnie, że każdy może się kochać, z kim chce. Nie mogłam uwierzyć, co słyszę. Są pewne granice, a ty tych granic nie masz. Nie uważasz, że to jest smutne?

Byłaś pierwszą kobietą, na której się wzorowałam. Ale ten wzorzec był wypaczony. Nauczyłaś mnie jak nie mieć do siebie szacunku, jak dać się pomiatać, jak błagać o „okruch” miłości od mężczyzn, jak dać się wykorzystać. Tak się nie da żyć, i teraz już to wiem. Jak zatem jako dziecko, dla którego wzorem, oknem na świat jest perspektywa jego domu, miałam wyrosnąć na kobietę samodzielną, emocjonalnie niezależną od mężczyzn, kiedy w domu patrzyłam na matkę, która nie szanuje sama siebie. To wszystko wpłynęło na moje postrzeganie siebie, na moje poczucie własnej wartości. Dopiero po wyprowadzce z domu i na terapii, zaczynam budować własną wartość. Nie jest to jeszcze ocena, która mnie satysfakcjonuje, ale nie poddaję się i pracuję nad tym. Jak miałam czuć się wartościową osobą, kiedy od małego czułam się źle, bo też tak byłam traktowana. Z drugiej strony, kiedy patrzę na ciebie teraz już przez inny pryzmat, to wiem, że nie można się nauczyć własnej wartości od osoby, która sama jej nie ma. Tak Mamo, udajesz przed sobą, że kochasz siebie, że jesteś kimś. Ale ja widzę w tobie osobę, która lgnie i łaknie miłości, ciepła, ale nie szuka tego w sobie, ale w świecie zewnętrznym. Tam tego nie znajdziesz. Widzę też, jak rywalizujesz ze mną. Mam wrażenie, że nie chcesz abym była szczęśliwa, szczęśliwsza od ciebie. Zamykasz się na krytykę. Nie potrafisz konstruktywnie porozmawiać. Narzucasz swoje zdanie. Chcesz, abym była w dalszym ciągu od ciebie zależna, żebym przyjęła twój punkt widzenia. Żebym czułam się tak jak ta mała dziewczyna, wyrzucona za drzwi, której losy zależały od ciebie. Wtedy czułaś się silna.

Widzę, jak niszczy cię samotność i alkohol. Podsunęłam ci parę książek, ale po przeczytaniu paru stron, mówisz, że ich nie rozumiesz. Może nie chcesz zrozumieć? Wiem, że trudno się teraz przestawić na inne myślenie. Ja nie będę cię zmieniać. Musisz zrobić to sama. Myślisz, że dlaczego nie lubię świąt – wtedy widzę, jak „ciągniesz” mnie na dno. Jeśli ja siebie teraz nie zmienię, to za kilkadziesiąt lat będę się czuć jeszcze gorzej, tak jak ty teraz. Boli mnie tak zarzucasz mi, że mnie nie obchodzisz. Ale skąd mam wiedzieć, że się źle czujesz, skoro mi o tym nie mówisz? Nie jestem jasnowidzem. Jak mam ci pomóc jeśli nie prosisz o pomoc? Wiem, lubisz pokazywać że jesteś dzielna, ale nie zawsze tak trzeba. Jeśli czegoś ode mnie oczekujesz, to mi to powiedz wprost, i nie robisz wyrzuty, że się nie interesuje. Już chyba dawno zauważyłaś, że nie mamy wspólnych tematów, że nie mamy o czym rozmawiać, a jak już dochodzi do dyskusji, to szybko się kończy, to narzucasz mi swoje zdanie. Mam już inne poglądy, bo się rozwijam, a ty w dalszym ciągu pozostajesz tą samą kobietą. Z czasem ta różnica się jeszcze pogłębi, i pozostanie nam jedynie rozmowa o pogodzie lub milczenie. Chyba obie tego nie chcemy.

Z smutkiem muszę przyznać, że nie jesteś dla mnie autorytetem. Nie chcę być taka jak ty. Dopiero teraz widzę, jak bardzo cię naśladowałam, chciałam wyróżniać się z tłumu przez odpowiedni wygląd i zachowanie, być głośnia, krzykliwa, prowokować mężczyzn i chodzić z nimi do łóżka, wykorzystywać swoje ciało, aby ich zdobyć. Robiłam tak przez jakiś czas. I co mi z tego przyszło? Czuję się wypalona, zniszczona emocjonalnie, nie wiem, co jest dobre a co złe, mam trudności z rozróżnianiem prawidłowych zachowań, straciłam szacunek do siebie, dotknęłam dna. Nie chcę żyć jak ty!!! Nie chcę być tobą. Nie chcę nie być szczęśliwa. Ale jak mogłam się inaczej zachowywać, skoro całe życie dawałaś mi taki przykład? Teraz wiem, że to był zły przykład. Lecz nie miałam innych wzorów. Ty byłaś moim światem i zakładałam, że taki świat jest. Jednak są inne rodziny, szczęśliwe, które się szanują, kochają, są dla siebie wsparciem. Taką rodzinę chcę i ja stworzyć, ale nie mogę dopóki nie wyplenię ciebie z siebie. Pamiętaj, że ja już jestem dorosłą kobietą. Kobietą, która chce o sobie decydować, podejmować ryzyko i brać za to odpowiedzialność. Chcę żyć innym życiem niż ty.

Napisałam to co czuję, to co było i jest dla mnie w dalszym ciągu bolesne. Wiem, że już nie zmienię przeszłości, ale w ten sposób nie będzie ona mnie już okaleczać w przyszłości. Chcę mieć mamę, która będzie mnie kochać taką jaka jestem, która będzie dla mnie oparciem, której mogę ufać, i która będzie stanowiła dla mnie wzór. Czy to możliwe? To zależy już od ciebie.