Go to content

„Arzu, znaczy marzenie… była moją fantazją i niezaspokojonym dotąd snem”. Fragmenty powieści Baku, Moskwa, Warszawa

Baku, Moskwa, Warszawa
Fot. iStock

Arzu

Arzu, czyli po naszemu „marzenie”, faktycznie była moją fantazją i niezaspokojonym dotąd snem. Miała długie czarne włosy opadające aż do pośladków, gęste, wywinięte ku niebu rzęsy, brązowe niczym żyzny torf oczy, a także mocne brwi, jak zarysy Kaukazu na widnokręgu – tam, gdzie fantasmagorie chmur zbiegają się z ziemią. Pod jej szkolnym fartuszkiem zakwitły całkiem dorosłe piersi, które kiedyś miały zachwycić tego jednego, jedynego mężczyznę, choć już wtedy czekały niecierpliwie na jego pierwszy dotyk.

Wcale nie uważałem dziewczyn za płeć przeciwną – wręcz odwrotnie. Reagowałem na nie spontanicznie, a czasem wyjątkowo żywiołowo jak na moją codzienną nieśmiałość. Upatrzoną wybrankę obdarzałem uśmiechem, iskrzyłem żartem, a bywało, że wykonywałem coś w rodzaju godowego tańca, osaczając ją gęstym ściegiem zniewalających spojrzeń. To była mimo wszystko subtelna gra, w której nie odwracałem od ofiary sidlącego wzroku, mającego hipnotyzować albo choć skupić na mnie całą uwagę. Jako pasjonat rysowania ludzkich postaci wiedziałem już, że na płótnie za pomocą portretowanych oczu można wszystko wyrazić; jako młody romantyk podejrzewałem zaś, że w życiu można nimi także wszystkiego dokonać, zanim dojdzie do pierwszego dotyku.

Teraz zapadłem się w sobie, jak gdyby oczarowanie odebrało mi nie tylko uśmiech, mowę i rozum, lecz także całą moc. Poczułem się pusty w środku, gdyż moje serce zwaliło się w otchłań; stwardniało w ciężką kulę, która opadła w lędźwie, rozrywając po drodze wszystko, co napotkało. Ucichłem i zbladłem. Przymknąłem oczy. Najchętniej zaszyłbym się w miejscu, z którego bezkarnie mógłbym się na nią gapić, albo rozpłynął w zapach i owionął sobą po nieskończoność. Tak właśnie czułem, o ile można to oddać słowami.

Nie uszło to jej uwagi, ale, co dziwne, nie spojrzała na mnie z wyższością czy pogardą, lecz z jej oczu popłynęło w moim kierunku dobro, ciepło, milczące porozumienie i akceptacja. Jej przyzwalający uśmiech odebrał mi resztki pewności siebie.

Arzu była w szkole nowa. Przyjęto ją do ósmej klasy bez specjalnych ceregieli. Widocznie rodzice wiedzieli, jak należało to załatwić. Teraz rozglądała się po sali, szukając dla siebie ławki, i wcale nie omijała mnie wzrokiem, jak powietrze, wręcz przeciwnie.

Przez dwa dni, odkąd ją poznałem, milczałem, nie jadłem i w ogóle zachowywałem się tak, by nie robić żadnych zbytecznych ruchów. Mama, podejrzewając, że mi dolega zimowa niemoc, zwyczajna, gdy z gór spada fen – wywołujący nerwy i agresję, a czasem nawet falę samobójstw – przygotowała moją ulubioną potrawę. Tym razem uczyniła to bez zwykłego droczenia się, a nawet pytania, pragnąc zrobić mi miłą niespodziankę. Ja jednak usiadłem przy stole jak nieswój, pogrzebałem widelcem w jedzeniu bez cienia uśmiechu, wydłubując z mięsa kilka pestek granatu, po czym wstałem i bez słowa odszedłem od stołu. Nie zatrzymywała mnie, wpierw zdziwiona, potem na pewno zła, a na końcu – jak mi innym razem wyznała – mimo iż nie była religijna, pomodliła się w duchu do Allaha, aby wrócił mi rozum.

— Mam nadzieję, że to miłość — usłyszałem tylko jej ciche westchnienie, które wydała, sprzątając ze stołu to, co pozostawiłem.

— Arzu — powiedziałem cicho.

Pomyślałem, że być może zbyt cicho, jednak ona od razu zwróciła ku mnie zaciekawione oczy, jakby oczekiwała moich słów. Mimo że w głowie wielokrotnie ćwiczyłem tę rozmowę, to nagle poczułem, że kompletnie nie jestem do niej przygotowany. „Nie udźwignę tego spojrzenia. Kurczę, przecież nie mogę tak stać bez słowa, jak bęcwał” – rozmyślałem, podczas gdy strach ściskał kleszczami niemocy mięśnie i paraliżował gardło.

— Tak, Sadiq? Bo ty jesteś Sadiq, prawda? — zapytała życzliwie, a właściwie zarzuciła mnie pytaniami, od razu przepraszająco dodając: — Jeszcze nie wszystkich kojarzę po imieniu.

Pokiwałem głową bez słowa, ocierając wnętrza dłoni o spodnie. Arzu mogła zapytać na przykład: „O co chodzi?” – co by mnie jeszcze bardziej zatkało, gdyż miałem kompletną pustkę w głowie, jednak jakimś cudem po raz kolejny zdawała się wyciągać do mnie rękę. Tak samo jak wtedy, gdy mój wpatrzony wzrok odwzajemniła uśmiechem.

Dziewczyna nagle zmieniła temat, jakby udawała, że to nie ja ją zaczepiłem.

— Uczysz się tu od pierwszej klasy?

Ponownie skinąłem głową, rozumiejąc, że przedłużające się milczenie wygląda szczególnie głupio. Zawisło między nami dziwne napięcie, a może raczej podekscytowanie, które rozładowywała jej gadatliwość.

— To moja trzecia szkoła… — kontynuowała. — W pierwszej uczyłam się dwa lata, a w kolejnej pięć. Mam nadzieję, że tutaj, z wami, uda mi się dotrwać już do końca podstawówki. — Uśmiechnęła się szeroko.

Patrzyłem na nią jak na aktorkę w finałowej scenie filmu pod tytułem: „Odezwij się, baranie, natychmiast albo rozpłyń w powietrzu ze wstydu”.

— Byłoby fajnie — wykrztusiłem w końcu, biorąc powietrze pierwszy raz od dłuższej chwili.

— Gdzie się wybierasz potem? — zagadnęła, sięgając po torbę.

— To znaczy?

Nie wiedziałem, czy pyta o to, co będę robił zaraz po dużej przerwie, po matematyce czy może w ogóle po szkole. Moje myśli pędziły jak szalone w różnych kierunkach, nie zdążając do żadnej konkluzji.

— Idziesz do szkoły średniej?

— Ach, tak. — Ulżyło mi, choć żadna z opcji odpowiedzi nie była krępująca. Tak czy inaczej zinterpretowała to jak potwierdzenie.

— A do jakiej?

Przedłużająca się rozmowa powoli mnie uspokajała.

— Lubię rysować. Będę zdawał do plastyka.

— Ja także! — rzuciła tonem nastolatki, która z podnieceniem odkryła, że jej przyjaciółka jedzie na tę samą wycieczkę.

— Rysujesz? — spytałem, pomału odzyskując równowagę umysłu.

— Tak, ale ostatnio uwielbiam malować olejnymi. Tata kupił mi farby. Lubię martwą naturę i uczę się szkicować postaci. To jednak bardzo trudne, żeby ująć czyjąś twarz, tak aby była do siebie podobna. A co ciebie interesuje?

Chwilę milczałem, jakbym się wahał, czy wyjawić jej jakąś wielką tajemnicę, aż w końcu rzekłem:

— Portrety.

— Ach, to fantastyczne! Pokażesz mi jakiś?

Uśmiechnąłem się po raz pierwszy podczas tej rozmowy i pokiwałem głową.

— To może spotkajmy się dzisiaj po lekcjach — zaproponowała niespodziewanie. — Ja przyniosę kilka swoich rysunków, a ty mi pokażesz twoje, dobrze?

— A gdzie się spotkamy? — zapytałem mechanicznie, nie wierząc własnym słowom i swojemu szczęściu.

— W parku o trzeciej?

— Jasne — odpowiedziałem i, wierzcie mi, ledwie powstrzymałem się od skakania z radości pod chmury. Byłem umówiony z Arzu! Jak to się mogło stać? To niemożliwe, to wprost nierealne! „Jestem najszczęśliwszym człowiekiem, który chodzi po ziemi” — wykrzyknąłem… w głowie.

Gdy usiedliśmy w parku, niedaleko fontanny, Arzu położyła na ławce teczkę z rysunkami, a następnie wyjęła z paczuszki kruche ciasteczka z rodzynkami, które upiekła w niedzielę. „Są o smaku przepysznym” – oceniłem je w duchu, wstydząc się podzielić tą opinią z dziewczyną.

— Moi rodzice przyjechali tu w poszukiwaniu pracy. Wiesz, jak jest… — powiedziała i ugryzła ciastko.

Pokiwałem tylko głową, bo usta miałem już pełne słodkiej masy.

— Tata znalazł robotę przy piaskowaniu kratownic do wież wiertniczych — dodała, gdy przestała żuć. — Nie jest to wymarzone zajęcie, ale jak mówi tato, w porównaniu z pracą w jałowej ziemi na górskich przełęczach, skąd pochodzimy, to raj.

Na chwilę zamilkła.

— A co robi twój ojciec?

—  Jest aptekarzem — odpowiedziałem cicho.

— To cudownie. Ratuje ludzi.

— Tak myślisz? — zdziwiłem się.

— No pewnie. Ludzie przychodzą najpierw do niego, bo do lekarza trudno się dostać. I nie każdego na to stać.

— Faktycznie — potwierdziłem. — Nie pomyślałem o nim w ten sposób…

Kolejnym ciastkiem zagryzłem tę refleksję i zadumałem się.

— A po co my jesteśmy? — spytałem po chwili i dodałem pod wpływem jej pytającego wzroku: — Artyści po co są? — Przypomniałem sobie przykrą rozmowę z przyjacielem na „wieży widokowej”.

— Jak to po co? — Uśmiechnęła się do mnie szeroko, jakbym był dzieckiem specjalnej troski. — Dajemy ludziom radość, uniesienia… — mówiła z pasją. — Dzięki plastykom ludzie pracują w pięknych fabrykach i biurach; dzięki architektom żyją w estetycznych domach; aktorzy dają im radość i głębokie przeżycia, a muzycy wlewają w serca otuchę…

— Pokażesz mi swoje prace? — przerwałem jej uspokojony, że po prostu nie umiałem Miszy wytłumaczyć, jak bardzo się mylił.

— Wstydzę się, bo ty na pewno lepiej rysujesz ode mnie. Ja dopiero…

— Dawaj — przerwałem jej ze śmiechem i sięgnąłem po teczkę, którą przyniosła. Nie protestowała. — Na pewno są doskonałe, tylko tak się droczysz.

Otworzyłem wieczko i zacząłem wyciągać rysunek po rysunku, bacznie im się przyglądając. Niektóre odkładałem na bok, a inne wsuwałem z powrotem pod pozostałe. Kątem oka widziałem, jak Arzu obserwowała mnie, obgryzając skórki.

— No i co? — spytała w końcu niecierpliwym tonem.

— Cóż. — Wydąłem usta. Miałem zamiar sobie podworować. — Te tutaj… — Wskazałem na odłożoną kupkę. — Są… Jak by to powiedzieć…?

— No, mów! — wybuchnęła z napięcia.

— Doskonałe! — rzuciłem ze śmiechem.

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

— A tamte?

Pokazała ręką na kilka odłożonych kartek.

— Tamte? — Uśmiechałem się do niej oczami, ustami, całym ciałem. — Tamte wymagają dopracowania, ale są równie świetne. Pomogę ci. Popracujemy nad detalami, zgadzasz się?

— Chciałoby ci się?

— No pewnie! — wyrzuciłem energicznie. — Dla ciebie zrobię wszystko — wypsnęło mi się i zrobiłem się czerwieńszy od dojrzałego owocu wiśni.

Arzu nic nie odpowiedziała. Na jej twarzy wykwitł natychmiast taki sam buraczkowy rumień jak u mnie i przez dłuższą chwilę nie podnosiła wzroku znad trzymanych w ręku obrazków.

Dwa dni później umówiliśmy się na plener. Wpadłem na prosty, acz niewątpliwie błyskotliwy pomysł, jak zdobyć wizerunek ukochanej dziewczyny, bo przecież nikt wtedy nie nosił w kieszeni swoich fotografii ani tym bardziej nie rozdawał ich obcym. Zaproponowałem, że na początek narysujemy siebie nawzajem, planując, że powieszę jej portret nad swoim łóżkiem. Los podarował mi dodatkową premię za pomysłowość, gdyż tego dnia przez wiele godzin z rzędu mogłem patrzeć w jej oczy zupełnie bezkarnie. To właśnie wtedy przekonałem się po raz pierwszy w praktyce, że „oczami można zrobić wszystko”.

— A co chciałeś mi powiedzieć wtedy w szkole? — spytała, gdy odprowadzałem ją do domu.

— Ja…? — Nie zrozumiałem.

— Podszedłeś i wypowiedziałeś moje imię.

Spojrzała na mnie badawczo.

— Ach, to…

Nadal nie wiedziałem, co jej powiedzieć. Arzu się nie odzywała, nie wyciągała do mnie po raz kolejny pomocnej ręki ani nie rzucała ratunkowego koła. Wyglądało na to, że tym razem czekała na konkretną odpowiedź.

— Prawdę mówiąc, nic. — Mimowolnie wzruszyłem ramionami. — Chciałem po prostu cię zaczepić, ale w jednej chwili uciekło mi z głowy wszystko, co miałem powiedzieć.

Uśmiechnęła się szeroko.

— Uwielbiam szczerość, Sadiq, i też ci się przyznam w zaufaniu, że czekałam, aż podejdziesz i mnie zagadniesz, bo mnie samej nie wypadało.

Zapanowała cisza. Ucichł cały świat. Nie było słychać przejeżdżających aut ani ptaków, ani własnych myśli. Gdy dotarliśmy pod jej dom, zaproponowała:

— Zgodzisz się na wymianę? Ja ci dam mój rysunek, a ty mi swój?

Cholera, co miałem zrobić?

Fragment książki „Baku, Moskwa, Warszawa”

Baku, Moskwa, Warszawa

Marcin Michał Wysocki

Fot. Materiały prasowe

Baku, Moskwa, Warszawa, to powieść obyczajowa; historia życia młodego Azera, artysty plastyka, który kierując się w życiu dwiema najważniejszymi dla siebie wartościami: potrzebą wolności oraz pragnieniem miłości, staje się wiecznym imigrantem. Jego losy są opowiedziane z perspektywy osoby dorosłej, sześćdziesięcioparoletniej, przytaczającej najważniejsze zdarzenia ze swojego życia, pod kątem tych dwóch imperatywów, które nim kierowały. W ten sposób zaznajamiamy się ze skróconą historią Azerbejdżanu i kulturą tego egzotycznego kraju, także kulinarną; codziennym życiem w powojennym Baku, jak również losami chłopców z różnych republik radzieckich, wcielanych siłą do Armii Czerwonej.

Zasmakujemy studenckiej rzeczywistości w Moskwie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku oraz poznamy obraz ówczesnej bohemy, prezentującej swoje prace na stołecznym Arbacie. Sadik, bo tak ma na imię główny bohater i narrator tej opowieści, przechodzi różne perypetie życiowe, które wiodą go ostatecznie do wymarzonej Polski, w której osiada w okresie przemian ustrojowych bloku wschodniego.

Premiera już 10 maja 2020.

Kup dobrego ebooka na: dobry-audiobook.pl/baku-moskwa-warszawa