„Ceremonia kambo” to jeden z najmodniejszych ostatnio sposobów oczyszczania organizmu, usuwania z niego chorób i przywracania harmonii między ciałem a duchem. Koszt ok. 250 zł. Za te dwie i pół stówy uczestnicy ceremonii mogą sobie do woli, za przeproszeniem, rzygać. W towarzystwie innych osób zakochanych w medycynie naturalnej.
Co wyrzygają? To zależy od koloru wymiocin. Potem szaman razem z uczestnikami analizuje zawartość wiaderka i mówi o problemach zdrowotnych uczestnika.
W ostatnich dniach nie ma chyba gazety, portalu czy stacji telewizyjnej czy rozgłośni radiowej, która by nie wspomniała o jadzie amazońskiej żaby wykorzystywanej właśnie do kambo.
Tyle, że owe wzmianki nie dotyczą bynajmniej cudownego działania jadu. Media donoszą o śmierci 30-letniej Haliny T., która najprawdopodobniej zmarła po zażyciu pigułki z jadem żaby.
Moje pytanie jest takie: czy ktoś może mi wytłumaczyć, dlaczego zamożni (wnioskuję po kosztach), młodzi ludzie ryzykują życiem (przed zażyciem jadu podpisuje się oświadczenie, że robią to na własna odpowiedzialność) spotykają się w sobotę wieczorem, by sobie wspólnie porzygać?
Nie rozumiem tego tak samo, jak nie potrafię zrozumieć rodziców małej, zaledwie półrocznej Magdy z Brzeznej, którą rodzice tak długo leczyli według wskazówek lokalnego znachora, że dziecko zmarło. Znachor leczył wysypkę u dziecka nakazując odstawienie karmienia piersią i w zamian kazał podawać dziecku rozwodnione kozie mleko. Dziewczynka zmarła z głodu.
Głód jest dziś modny. Sprawdziłam. Wczasy z głodówką kosztują ok. 2 tys. zł za tydzień. Kurczę, głodna i wściekła na cały świat to ja mogę być w domu, a nie w wypasionym ośrodku. Może jestem dziwna, ale jak mnie ssie w żołądku, to ja się relaksować nie potrafię.
Tak samo nie rozumiem kobiety, której wpis widziałam ostatnio na jednej z parentingowej grup w internecie. Kobieta opisywała, że jej półtoraroczne dziecko ma właśnie krztusiec. Dla przypomnienia, to ta zakaźna choroba, która przed laty dziesiątkowała dzieci. Chore maluchy dusiły się i umierały.
Obecnie krztusiec występuje, ale nie jest już tak śmiertelny. Leczy się go i zapobiega zakażeniom za pomocą specjalnych antybiotyków. Ale mama wspomnianego dziecka lekarstw nie chciała mu podać. Dopytywała koleżanek w grupie, co ma zrobić, by ten wstrętny lekarz wespół z wyrodnym ojcem, uchronili dziecko przed antybiotykiem. To sama chemia. Ona chciała wyleczyć dziecko naturalnie. Ziółkami.
Kurczę, najgorsze jest to, że nikt z całej grupy nie powiedział jej wprost: kobieto, puknij się w łeb i się ogarnij, bo możesz stracić dziecko. Tylko wszyscy wspierali panią w antylekarskiej krucjacie.
Nie jest tak, że neguję medycynę tradycyjną. Pewnie, nie należy byle przeziębienia leczyć antybiotykami, bo mamy później problem z antybiotykoopornością. Lekarze coraz częściej zwracają uwagę na to, że ich zbyt częste stosowanie uodporniło drobnoustroje na działanie lekarstw. Rozumiem ludzi, którzy walczą o możliwość leczenia marihuaną padaczki lekoopornej czy jak były rzecznik SLD Tomasz Kalita o to, by można było za pomocą oleju z konopi leczyć ból w chorobach nowotworowych. I sama też miewam stawiane bański.
Nauka pokazuje, że są niektóre substancje, które dobroczynnie wpływają na organizm. Warto jeść szpinak, brokuły, nieprzetworzoną żywność i unikać tego, co zamiast składnikami odżywczymi nafaszerowane jest różnymi wzmacniaczami smaku i zapachu. Wierzę, że katar świetnie się leczy gorącą kąpielą, wodą z imbirem czy cebulą z miodem. A człowiek jest z pewnością zdrowszy, gdy się wysypia, nie stresuje i się rusza, a nie jak ja dziś – siódmą godzinę gniję przy kompie…
Ale nie łudźmy się, że uda nam się wyleczyć choroby i całe zło świata za pomocą ziółek. Gdyby tak było, to nasi przodkowie żyliby wiecznie, a nie schodzili z tego padołu w wieku 35 lat w najlepszym wypadku.
Wkurza mnie, jak ktoś aplikuje sobie lub co gorsza dzieciom, jakieś podejrzane mieszanki ziółek twierdząc, że to przecież sama natura, że zioła nie zaszkodzą. Jeśli tak nie działają, to po cholerę to bierzesz? I skąd wiesz, co rzeczywiście dali ci do łykania szamani z Azji czy Afryki w ładnie wyglądającym gabinecie medycyny naturalnej. Wierzysz w państwo? Że niby jak by szkodzili, to by ich zamknęli? Naprawdę tak uważasz? To wiedz, że w Polsce nie potrzeba żadnych kwitów, by taką działalność prowadzić. Tak samo, jak możesz jeździć w Bieszczady na psylocybki. Kto ci zabroni żreć halucynogenne grzybki? No i przecież to sama natura. Niektórzy by pewnie rzekli, że zero chemii…;)
Pewnie na koniec powinnam wspomnieć o ruchu antyszczepionkowym. Fakt, przybywa ludzi, którzy rezygnują ze szczepienia swoich dzieci. Robią to jednak z różnych powodów. Są tacy, którzy raz zaszczepili, dziecko bardzo źle zareagowało na szczepionkę, przestraszyli się i nie szczepią. Trudno ich nie rozumieć.
Są też tacy, którzy uważają, że szczepienia zastąpi karmienie piersią, dieta tłuszczowa czy beztłuszczowa, brak glutenu, warzywka z działki. Nie wiem, w jaki sposób żywność miałaby przeciwdziałać zakażeniu tężcem, ale może są jakieś badania naukowe, które to uzasadniają. Nie widziałam.
Rosnąca popularność do alternatywnych metod leczenia z pewnością niepokoi. Ale wydaje mi się też, że jest to w jakimś stopniu skutek słabnącego zaufania do lekarzy. Kto z nas nie spotkał się z takim, który lekceważy pacjentów i leczy tak, że idziemy do niego w ostateczności, jak już brakuje w przychodni numerków. Co zresztą nie jest szczególnie trudne, bo w wielu przychodniach brakuje ich już przed ósmą rano, a w kolejce do specjalisty stoi się kilka miesięcy czy nawet lat.
Może więc warto by było wreszcie przebudować system opieki zwrotnej na taki bardzie sprzyjający pacjentom. Może by wtedy pole do popisu dla różnej maści znachorów, szarlatanów i magików z żabą w ręku było mniejsze.
A tym, którzy eksperymentują z własnym organizmem by znaleźć harmonię trzeba powiedzieć krótko: weźcie się wreszcie do roboty, a nie świrujcie w towarzystwie żab.