Go to content

„Życie po rozwodzie jest pełne lęku, niepokoju i obaw. Jak ja sobie teraz sama poradzę?”

Fot. iStock/Martin Dimitrov

Zobaczyłam, że mój poprzedni list przeczytało wiele kobiet i postanowiłam napisać do nich następny. Nie podam w nim złotych rad, ale podzielę się doświadczeniem, że każdy lęk kiedyś mija, a każda próba poznawania siebie samej, nawet ta z pozoru nieudana prowadzi nas w końcu do sukcesu.
Życie po rozwodzie jest pełne lęku, niepokoju i obaw. – Jak ja sobie teraz sama poradzę?- myślałam całymi dniami i nocami. – Co zrobię.

Gdyby kilka lat temu ktoś mi powiedział, że będę chciała sprzedać dom, na pewno bym mu nie uwierzyła. Po rozwodzie dom to było jedyne miejsce, w którym moje poczucie bezpieczeństwa resztkami tchnień dawało o sobie znać.

Zamykałam za sobą drzwi i oprócz lęku i smutku, który mi wtedy towarzyszył, odnajdywałam jeszcze skrawki normalnej codzienności. Pamiętam, myślałam, że jestem w stanie zrobić wiele, żeby tylko ten dom zatrzymać.

Miałam plan, że przestanę podróżować, robić zakupy, a może nawet jeść, żeby w chwili podziału majątku móc spłacić byłego męża i mieć w zamian mój bezpieczny dom.

Dzisiaj myślę, że kiedy po wielu latach ktoś od nas odchodzi, tracimy nie tylko tę osobę i siebie,  jaką znamy, ale przede wszystkim właśnie poczucie bezpieczeństwa. Od tamtej pory minęło kilka lat.  Ja doświadczyłam, że jestem w stanie powoli, pokonać każdy lęk i strach, żeby znowu, jak kiedyś, pięknie i spokojnie żyć. Nie po to, żeby byłemu mężowi, czy innym coś udowodnić, ale po to, żeby wstawać  rano i cieszyć się pogodą za oknem, kubkiem ulubionej herbaty, przeczytaną książką,   spotkaniem czy małym sukcesem w pracy.

Moje życie po rozwodzie przypominało życie dziecka, które uczy się chodzić. Tylko moje chodzenie to było poznawanie siebie. Dowiadywanie się co lubię, a czego nie. Próbowanie, doświadczanie i uczenie się niezależności. Często płakałam razem z deszczem. Innym razem wpadałam w czarne dziury tak głębokie, że nie było z nich widać nic, ale zawsze wtedy ze wszystkich sił starałam się znaleźć małe światełko, które nadawało mi kierunek.

Potem robiłam plan i powoli krok po kroku do niego zmierzałam. Czasem z sukcesem innym razem nie, ale to działanie nadawało życiu sens i smak.

I tak trafiłam do pewnej szkoły w Krakowie, która rozwijała nie moje kompetencje, ale pasje. Uczestniczyłam w różnych warsztatach. Malowałam, próbowałam jogi, tai chi i tańca.

Podróżowałam.

To wszystko nie było łatwe i proste, ale zrobiłam to. A kiedy nadszedł dnień, że nasz dom stał się mój, ja miałam już w sobie pewność, że taki dom, czyli jego klimat, duszę i ciepło mogę, stworzyć gdziekolwiek tylko zechcę. Bo bezpieczeństwo to nie mury, ale poczucie, że poradzimy sobie w różnych życiowych sytuacjach.

Dzisiaj podjęłam decyzję, że sprzedaję mój ukochany dom. Za kilka dni odbieram klucze do mieszkania z niewielki balkonem w cudownej okolicy. I wiem, że stworzę w nim piękne i bezpieczne miejsce. Pełne ciepła, klimatu i mnie.

Nauczyłam się, że każdy kryzys i upadek to rozwój. Musimy tylko podjąć taką decyzję, a potem wypatrywać słońca na horyzoncie i nie bać się doświadczać burzy i deszczu w życiu.

Każdy deszcz przestaje przecież kiedyś padać, a powietrze po nim jest czyste i rześkie, więc moknijcie, schnijcie i stawiajcie pierwsze kroki. Warto.

Ślę Wam wiele dobre myśli…

Maja