Go to content

„Zajęło mi 10 lat, żeby zrozumieć, że to naprawdę miłość. Teraz nadrabiamy stracony czas”

fot. Eerik/istock

Moja Bratnia Duszyczko, piszę do Ciebie list, aby przypomnieć Ci naszą wspólną historię miłosną. Choć była to droga wyboista, to wiem, że wybrałabym ją ponownie za każdym razem. Różne decyzje już podejmowałam w swoim życiu, ale tej jednej jedynej nigdy nie pożałuję, bo kocham Cię nad życie!

List przyszedł do naszej redakcji w odpowiedzi na konkurs: „Do utraty tchu, pomimo, na chwilę, na zawsze. Każdy kocha inaczej, ale zawsze mocno… #ListMiłosny

Miłość potrafi uskrzydlać, dla miłości można zwariować, dla miłości można porzucić wszelkie swoje zasady. Miłość to ciepłe słońce w sercu, szeroki uśmiech na twarzy i radość, jaka przepełnia i rozpiera nas od wewnątrz. Miłość to dawka przeróżnych, skrajnych emocji, tych pozytywnych, kiedy jest nam dobrze u boku drugiej osoby i tych negatywnych, kiedy jest nam smutno i źle, gdy tej osoby w naszym życiu zabraknie. Miłość potrafi być silna i mocna jak narkotyk, potrafi uzależniać, dawać jednocześnie wyrzut niepohamowanej adrenaliny i endorfiny, jak i spokój oraz ukojenie. Miłość różne ma oblicza, jej początek jest dla każdej pary
unikatowy. Jedno, co łączy wszystkie pary, to uczucie całkowitej euforii i ognia, jaki odczuwają z chwilą połączenia się dwóch ludzi w jedność. A jak zaczęła się nasza miłość? Można powiedzieć, że bardzo zwyczajnie, lecz to, co potem się wydarzyło, nie można już było zaliczyć w kategorii „banalne”.

Poznaliśmy się, gdy byliśmy jeszcze dziećmi – nastolatkami, w gimnazjum. Z dwóch różnych miejscowości, z dwóch różnych klas, których łączyła najpierw tylko ta sama szkoła i poza tym nic więcej. Pierwszy raz nie spotkaliśmy się w bibliotece, na świetlicy czy na korytarzu, tylko na dodatkowych lekcjach przygotowujących wybranych uczniów do konkursu z języka niemieckiego. W zasadzie, to możemy podziękować naszej wspólnej nauczycielce, która wybrała nas na konkurs. Gdyby nie ona, być może nigdy nie zwrócilibyśmy na siebie uwagi. Jednak na tym spotkaniu nie zamieniliśmy ze sobą nawet jednego słowa.

Na drugi dzień idąc korytarzem nagle usłyszałam, że ktoś powiedział „Cześć”. Oderwałam wzrok od książki i zdziwiona rozglądałam się, czy to było faktycznie do mnie. Zobaczyłam, że niedaleko mnie stoi ten chłopak ze wczorajszego spotkania i to On się do mnie odezwał. Moja pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy to: „Dlaczego się przywitał? Przecież się praktycznie nie znamy”. No, ale z grzeczności Mu odpowiedziałam. Kolejnego dnia powtórka z rozrywki. I tak przez następne dni, tygodnie mówiliśmy sobie „Cześć”. Stał się to taki swoisty codzienny rytuał. Spodobało mi się to.

Jednak pewnego razu na samym powitaniu się nie zakończyło. Podszedł do mnie i zagadał. Zaczęło się od rozmowy o konkursie, a potem temat się pogłębił, bo okazało się, że mamy podobne spojrzenie na świat. Od tej pory, gdzie byśmy się nie spotkali, czy to na korytarzu, na świetlicy, na przystanku autobusowym, na szkolnym boisku, to zawsze parę zdań ze sobą zamieniliśmy. Stał się moim kolegą i cieszyłam się, gdy tylko wypatrzyłam Go gdzieś w tłumie uczniów. To była pierwsza, tak szczera i dobra osoba, jaką mogłam w życiu spotkać (nie licząc rodziny). Różnie bywało z dogadywaniem się z innymi rówieśnikami, a z Nim to było takie proste i oczywiste.

Czułam pewną nić porozumienia. Nigdy nie pokłóciliśmy się, nigdy mnie nie zawiódł, a zawsze rozśmieszył. Moje koleżanki widziały tę naszą niecodzienną relację i mi mówiły, że On się w Tobie kocha, a ja odrzucałam te myśli. Nigdy nie miałam chłopaka, nie wiedziałam, jak to jest, gdy człowiek jest zakochany i czym tak naprawdę jest miłość.

Nasza znajomość trwała i biegła swoim rytmem, dopóki nie została wystawiona na próbę. On jest rok starszy, a więc rok wcześniej ukończył szkołę i po tym wszystkim kontakt się urwał. Nie wiem, czy nie mieliśmy wystarczająco odwagi, żeby się odezwać poza szkołą albo może nie sądziliśmy, że ta relacja coś faktycznie znaczy. Nie mniej jednak odczułam pustkę w sercu, gdyż zniknął mój kompan rozmów. Nie było już Jego uśmiechu, nie miałam z kim dzielić się swoimi przemyśleniami. Nagle zabrakło mi kogoś, kto codziennie poprawiał mi humor. Zastanawiałam się, czy On tak samo tęskni. Po czasie stwierdziłam, że na pewno dawno o mnie zapomniał. Nadszedł czas wyboru szkoły średniej i wahałam się, gdzie iść: liceum czy technikum. Koniec końców wybór padł na technikum. Byłam gotowa poznać nowych ludzi, zmienić trochę otoczenie, lecz nie do końca udało się to zrealizować, gdyż pojawił się On – tak, ten z gimnazjum. Pewnego razu szłam jak zwykle zatłoczonym korytarzem, ponieważ to bardzo duża szkoła i wypatrzyłam jakby znajomą twarz. Nie dowierzałam trochę, ale widziałam jak ta osoba na mój widok się uśmiecha. Dotarło do mnie, że to On. Podeszłam do Niego i powiedziałam Mu, że znowu wybraliśmy tę samą szkołę. W jednej chwili powróciły wspomnienia tamtych chwil z gimnazjum i radość, że jednak On o mnie nie zapomniał. Można było zauważyć w Jego oczach błysk, a więc spotkanie mnie było i dla Niego również miłą niespodzianką.

W technikum już nie tylko rozmawialiśmy na korytarzu, ale też dużo pisaliśmy ze sobą. Znajomość przeszła na dalszy etap – przyjaźni. Wystarczyło zobaczyć codziennie Jego uśmiech, a moje serce biło jak szalone, motylki w brzuchu wariowały i szczęście miałam wypisane na twarzy. Jeszcze nigdy nie czułam tylu pozytywnych i silnych emocji związanych z jedną osobą. Miała w sobie tyle ciepła, dobroci, spokoju i dobrej energii, że chciało się z Nią spędzać coraz to więcej czasu. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, zawsze temat sam się nakręcał i co dziwne, zawsze w pewnych kwestiach znajdowaliśmy porozumienie. Jednak nadal nie było mowy o poważnym związku i miłości. Wciąż łatwiej mi było, gdy był tylko moim przyjacielem. Trudno mi określić, co On mógł wtedy czuć. Choć wiele wskazywało na to, że chciał być dla mnie kimś więcej.

Gdy znalazł sobie dziewczynę, nie rozpaczałam, w końcu był tylko moim przyjacielem. Ale po pewnym czasie, gdy zaczął dodawać wspólnie zdjęcia z dziewczyną, jakoś mnie to w ogóle nie ucieszyło. Nie była to może typowa zazdrość, choć odrobinę zabolało mnie, że muszę się z Nim teraz dzielić. To, co poczułam, dało mi tak faktycznie pierwszy raz do myślenia, czy tylko czuję przyjaźń wobec Niego. Ale nic z tym faktem nie zrobiłam. Nie chciałam Mu takich rzeczy mówić, a już tym bardziej niszczyć Jego trwającej wtedy miłości, wobec mojego bardzo niepewnego uczucia. Po pierwsze nie miałam też czasu pakować się w związek, ponieważ liczyła
się dla mnie wtedy tylko nauka, zdobywanie dobrych ocen i osiągnięcie jakiegoś sensownego wykształcenia, a po drugie choć prawie byłam dorosła, to wciąż wewnętrznie czułam się małym dzieckiem, które nie jest gotowe na tak potężne uczucie i zmianę dotychczasowego stylu życia. W końcu miłość to dwie osoby, a życie w pojedynkę rządzi się swoimi prawami. Jednak ich związek nie trwał długo, Jego dziewczyna nie zaakceptowała naszej przyjaźni i szukała podtekstów, w tym, że ze sobą tak często i intensywnie piszemy.

Rzeczywiście, gdyby się przyjrzeć jako obserwator z boku, to nasze wiadomości od jakiegoś czasu czysto przyjacielskie nie były, wręcz przeciwnie, w nich skrywało się głębsze uczucie. Nie było w nich może słowa „Kocham Cię”, ale komplementy, miłe słowa, zachwyt drugą osobą, które nie wiadomo było pod jaką etykietkę przypiąć: „przyjaźni” czy „miłości”. I tak balansowaliśmy na cienkiej linii
pomiędzy jednym, a drugim uczuciem. Czułam, że coś jest na rzeczy i On także, to czuł. Dłużej nie dało się tego ukryć, to samo z nas wypływało. Gdyby może nie moja zbytnia ostrożność do lokowania uczuć w drugiej osobie, brak pewności i zawahania, to stworzylibyśmy parę. Niestety nadal sądziłam, że to nie ten jedyny, a ten prawdziwy wybranek serca wciąż gdzieś czeka na mnie i nasze drogi się skrzyżują, prędzej czy później.

Wiedziałam, że jako przyjaciel jest cudownym człowiekiem i ma piękną duszę, jednak nie chciałam ryzykować tak wspaniałej przyjaźni dla chwilowego uczucia, które może być przelotne i sprawić, że później możemy się znienawidzić. Akurat przemawiało przeze mnie moje pesymistyczne nastawienie. Z resztą szukałam księcia na białym rumaku i idealizowałam sobie, jaki to mój chłopak powinien być i skoro z moim przyjacielem nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, to nie była to taka miłość, która ma moc przetrwania. Czułam przyciąganie duchowe z Nim, ale brakowało mi przyciągania fizycznego. Uważałam, że tylko występowanie tych dwóch rodzajów przyciągania równa się prawdziwej, kompletnej i romantycznej miłości.

Poza tym trudno było mi uwierzyć, że moją drugą połówkę mogłabym już poznać w gimnazjum. Wydawało mi się to za wcześnie.
Podczas jednych z rozmów z gatunku „To coś więcej niż przyjaźń” zażartowałam, że fajnie byłoby tak bez okazji niespodziewanie dostać od kogoś bukiet kwiatów. Nic sobie przy tym specjalnie nie pomyślałam. W tym czasie odbywałam akurat praktyki zawodowe w urzędzie gminy. Praca pracą, ale coś innego wtedy utkwiło mi w pamięci. Któregoś dnia około południa jedna z pracownic wracając do pokoju ze stertą dokumentów, powiedziała, że ktoś czeka na mnie na korytarzu. Ta informacja mnie zaskoczyła i postanowiłam sprawdzić, co za tajemnicza osoba do mnie przyszła, a przede wszystkim, w jakiej sprawie. Jakie było me zdziwienie, kiedy okazało się, że to On przyszedł mnie odwiedzić na miejscu praktyk i to w dodatku z bukietem kwiatów. Zamurowało mnie totalnie, stałam jak wryta, miałam głupkowaty uśmiech i słowa nie potrafiłam z siebie wydobyć. W końcu po chwili się odezwałam,
że niepotrzebnie je kupił, że są cudowne, wspaniałe, ale ja przecież tylko żartowałam.

Nie myślałam sobie, że traktujesz to na poważnie. A On na to, że skoro obiecywał, to chciał tę obietnicę spełnić. Nie byłam na taką niespodziankę przygotowana i w przypływie emocji, jedynie co zrobiłam, to nieśmiało Go przytuliłam, podziękowałam raz jeszcze i szybko niczym kopciuszek, co zgubił swój buciczek, uciekłam, a konkretnie to wróciłam do dalszej pracy. Było to dla mnie spore przeżycie i zrozumiałam, że jednak miłość wkradła się niezaprzeczalnie w nasze uczucia. Bukiet był naprawdę niesamowity, wyjątkowy. Składał się z pachnących, czerwonych róż ułożonych w kryzie o kształcie serca, a w środku było jeszcze dodatkowo schowane między kwiatami malutkie, mięciutkie, kraciaste serduszko z metalową ramką. To był definitywnie nieśmiały akt wyznania miłości, a ja głupia nie pocałowałam Go chociaż delikatnie w policzek. Niestety wciąż bałam się miłości i broniłam się przed nią (nie wiedzieć czemu), więc napisałam Mu potem wieczorem, że nie chcę zepsuć naszej niezwykłej przyjaźni i że potrzebuję czasu i 100% pewności. A on na to, że poczeka, jest bardzo cierpliwy i wyrozumiały i że jak nie ja, to z nikim innym nie chce życia dzielić.

Ani Jemu, ani mi nie było łatwo. Miałam wyrzuty sumienia, że taki fajny chłopak, a Nim gardzę. I pomyśleć, że to był jeden bukiet
kwiatów, a moje serce wtedy wprost eksplodowało (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Pomimo, że nie chciałam być w tym danym momencie w związku, to ten bukiet był spełnieniem moich marzeń. Był tak zjawiskowy, że chyba najbardziej stwardziałego i zimnego człowieka poruszyłby (chwycił za serce). Ile On musiał odwagi w to włożyć, aby się zjawić u mnie na praktykach.

I tak mijały kolejne lata na relacji skomplikowanej (przeze mnie), która była więcej niż przyjaźnią, ale o krok bliżej od miłości. W tym czasie pisał mi wiersze, opowiadania, prawił komplementy i ogólnie swoimi poglądami coraz bardziej przekonywał mnie do Siebie. Z tygodnia na tydzień mogłam dostrzec jak wiele mamy wspólnego. W międzyczasie poznawałam wielu innych chłopaków i z każdym ostatecznie nie wyszło. Dlaczego? Bo nie byli Nim. Każdego potencjalnego kandydata próbowałam od razu porównywać z moim przyjacielem. Mój chłopak musiałby być taki jak On, a nawet lepszy. Niestety żaden Go nie przebił i uświadomiłam sobie, że szukam księcia w odległych krainach, a księciunio jest bliżej niż mi się wydaje, bo na wyciągnięcie ręki. Jak dotąd tylko On jeden potrafił mnie skutecznie oczarować i zachwycić.

W przypadku naszej relacji los, przeznaczenie i może nawet Bóg maczał tutaj palce. Co chwilę gdzieś Go spotykałam, to na mieście, to na stacji benzynowej, to w kościele. Nie potrafił po prostu o sobie zapomnieć. Jedne z takich przypadkowych spotkań zapamiętam do końca życia. Był drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia. Byłam jak co roku o tej porze na mszy świętej. Poszłam do komunii i jak zawsze z prawego boku podchodziłam do głównego ołtarza po hostię. W tłumie ludzi trudno dostrzec jakąkolwiek znaną twarz. A jednak kogoś wypatrzyłam. Kogo? Jego. On przyszedł ze środkowego korytarza do głównego ołtarza. I tak patrzyliśmy co chwilę
na siebie, zaintrygowani coraz to bardziej i przesuwaliśmy się zgodnie z ruchem tłumu, który prowadził. Co ciekawe, los chciał, żeby ostatecznie zupełnie przypadkowo uklęknąć obok siebie i przyjąć prawie wspólnie hostię, niczym na ślubie małżonkowie. Do końca mszy byłam już w innym świecie. Duże przeżycie to za mało powiedziane jak dla mnie, bardzo wrażliwego człowieka. To był jeden z nielicznych znaków, że miłość stoi u Twych bram, tylko otwórz ją.

Gdy ukończyłam technikum i poszłam na studia, nieustannie żyłam życiem szczęśliwej singielki w wielkim mieście. Czułam swobodę, wolność, niezależność. Sama myśl, że ktoś może mnie w jakiś sposób ograniczać, przerażało mnie. Lubiłam sama decydować o swoim losie i nie musiałam się z nikim liczyć, czy komuś coś pasuje, czy nie. Dobrego przyjaciela miałam i to mi w zupełności wystarczyło.

Nadszedł jednak podstępny 2020 rok, który wszystko zmienił, nie tylko świat, ale także i mnie. W Sylwestra jeszcze pisałam mojemu przyjacielowi, że ten rok będzie przełomowy, inny od innych, pełen wyzwań i trudnych decyzji. Jednak nie spodziewałam się, że te słowa będą aż tak bardzo prorocze. Wypowiadałam je wtedy w kontekście obrony pracy licencjackiej i wyboru dalszej drogi życiowej (zdania prawa jazdy, kontynuacji studiów lub rozpoczęcia kariery zawodowej). Niestety głębia tych słów stała się tak mroczna z dniem 4 marca, kiedy to zdiagnozowano  pierwszy przypadek koronowirusa w Polsce – nowej pandemii, czegoś, czego świat w XXI wieku nigdy nie przewidziałby w najczarniejszych snach. Wtedy całej ludzkości wszystkie plany, marzenia i cele się posypały – mnie również. Chciałam się w marcu spotkać z moim przyjacielem i niestety nie wyszło.

Nastał strach i przerażenie przed nieznanym wrogiem. Zaczęłam bać się własnego cienia. Miałam rodzinę u boku, ale wciąż brakowało mi bliskości drugiej osoby, choćby w formie duchowego wsparcia. I znalazłam je w Nim. Nam obydwu było trudno, czuliśmy samotność pośród ludzi, a nasze wiadomości w Internecie miały zrekompensować przytulenie drugiej osoby, które ze względów bezpieczeństwa było niemożliwe. Dzięki tym wiadomościom, mogliśmy być chociaż blisko duchowo, wiedzieliśmy, że jest u nas dobrze, że jesteśmy zdrowi i jakoś trzeba było w tej nowej rzeczywistości żyć. Codziennie słyszało się smutne i przygnębiające wiadomości w telewizji i radiu, więc depresja była tylko o krok od każdego człowieka. Miałam gorsze, lepsze chwile, bo myślałam, że to koniec ludzkości i że nic się już nie opłaci robić, bo prędzej czy później umrzemy. Ale ten pesymizm znikał i wracał uśmiech,
gdy On napisał. Pocieszał mnie i osładzał mi każdy dzień wiadomościami.

Pandemia spowodowała, że coś się we mnie zmieniło i chyba w końcu dojrzałam, bo zrozumiałam, że potrzebuję miłości i bez niej w życiu się nie obejdę. Doszłam do wniosku, że życie jest tak kruche i ulotne, zabawa nie będzie wiecznie trwać i nie mogę czekać nie wiadomo na coś, co może nigdy nie nadejść. Zrozumiałam, że powinno się bardziej doceniać ludzi, którzy są w naszym życiu
obecni, że oni nie są raz na zawsze i w każdej chwili można ich utracić z własnej winy lub choćby przez takie dziwne zjawiska, jak np. Covid-19. Inaczej też spojrzałam na tą nieprawdopodobną relację z Nim, jaką tworzę już od tylu lat. Przewartościowałam
swoje życie i teraz już wiem, że sama w pojedynkę nie chcę swojego życia przeżyć. Ta druga połówka wcale nie musi ograniczać, a być dopełnieniem albo nawet sprawiać, że się będzie lepszym człowiekiem.

Przed pandemią może nie wypowiedziałabym tych słów, ale obecnie mogę się z nimi utożsamiać i się ich nie wstydzę – do pełni szczęścia w życiu potrzeba bliskości drugiego człowieka. A kto może mi taką bezpieczną przystań pełną ciepła zapewnić? Właśnie mój przyjaciel. Jest idealnym kandydatem na mojego mężczyzny. Czuły, miły, kochający, ciepły i dobry. Czego chcieć więcej? Jest człowiekiem o złotym sercu, ma wspaniałą duszę, przepiękny charakter. Rozumiemy się jak nikt inny. On coś mówi, a ja do Niego: A wiesz, że chciałam do samo powiedzieć albo że właśnie to chciałam od Ciebie usłyszeć. Może te wyjątkowe porozumienie wynika z faktu, że jesteśmy spod tych samych znaków zodiaku i obchodzimy urodziny z dwutygodniowym odstępem. Mamy więc podobną wrażliwość, stan ducha i charakter.

Najgorsze jest to, że zajęło mi 10 lat, żeby zrozumieć, że to naprawdę miłość, a przecież mój chłopak może być jednocześnie moim przyjacielem, to w niczym nie przeszkadza, a wręcz ułatwia. Przy nikim innym tak dobrze się nie czułam, przy nikim innym nie czułam takiej swobody. Chcę teraz nadrobić z moją miłością życia stracony czas i już więcej nie mieć wątpliwości (zupełnie nieuzasadnionych). Choć dzięki temu niepewnemu dziesięcioleciu, nasze uczucie nie wyblakło, a wręcz nabrało intensywności. Każdy z nas na swój sposób starał się dbać o tę niecodzienną relację.

Zawsze powtarzałam, że w tej relacji jest niezwykłość i magia. No i że wykracza ona poza wszystkie schematy i granice. W życiu zdarzyło mi się wiele cudów, mniejszych lub większych, a jednym z nich, był On. Chyba musiał mi Go Bóg zesłać. Jakby inaczej? Niezmiernie podziwiam Jego determinację i cierpliwość, że potrafił mnie – trudny orzech, rozgryźć i oczarować słowem, i Swoim umysłem. Jak widać słowa Biblii, choć powstała w tak odległych czasach, są nadal aktualne: „[…] Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest, […] Miłość nigdy nie ustaje”.

Taka puenta, refleksja nasuwa mi się na koniec, że różni ludzie byli w moim życiu. Było ich sporo, lepsi i gorsi, szczerzy i fałszywi, dobrze życzący i obłudni, dwulicowi. Oni wszyscy przyszli i prędzej czy później odeszli z mojego życia. A On – jeden jedyny wyjątek, raz wszedł i już nigdy nie wyszedł, pozostał… Dwa tytuły utworów zespołu Classic najlepiej i najdobitniej opisuje, czym dla siebie teraz jesteśmy: „Jesteś dla mnie, a ja dla Ciebie”  oraz „To nie przyjaźń, tylko miłość”.

Więcej dodawać już nie trzeba. Moja Bratnia Duszyczko, zdobyłam się na odwagę przed Tobą i samą sobą, aby w końcu wyznać to uczucie, które było we mnie od dłuższego czasu. Musisz być tego świadoma, że byłaś, jest i będziesz na zawsze głęboko w moim serduszku!

Twoja Niepoprawna Romantyczka

 


LIST ZOSTAŁ WYRÓŻNIONY W KONKURSIE #LISTMIŁOSNY