Go to content

Pieniądze i władza to duet, który potrafi zakręcić w głowie i chociaż raz daje poczucie bycia Bogiem

Czy mieliście już takie sytuacje, że wasz szef robi sobie osobiste wycieczki na wasz temat? Co o was myśli? Co wam doradza? Albo pozwala sobie na różne dowcipy i dosrywajki na forum pracowniczym, że niby jest taki zabawny?

Zapraszamy na kolejny odcinek cyklu #PracującaDziewczyna!

Szefowanie daje poczucie władzy i nieomylności. Stawiania siebie ponad innymi. Poczucia bycia lepszym. Pieniądze i władza to duet, który potrafi zakręcić w głowie i chociaż raz daje poczucie bycia Bogiem. Choć, pamiętajmy, każdy szef ma też swojego szefa i tutaj jest zawsze jakieś podporządkowanie i hierarchia.

Szczęście, jeśli szef jest naprawdę szefem. Czyli mądrym mentorem, który umie nauczyć i poprowadzić, motywować i wesprzeć, kiedy tego potrzebujemy. Gorzej, jeśli trafiamy na osobę, która odbija sobie na nas swoje niedostatki.

Na szczęście większość moich przełożonych, to byli ludzie tacy, jak jasne światła na mojej ścieżce kariery. Jak prawdziwe skarby.

Takim skarbem i krynicą mądrości był Toni. Brytyjczyk polskiego pochodzenia. Człowiek, który co innego studiował, a jakimś palcem przeznaczenia trafił do branży naftowej. Poznaliśmy się lata temu. Na pierwszy rzut oka niedostępy i zarozumiały. Wyniosły, doskonale ubrany, wyrafinowany, mówiący biegle ośmioma językami. Jednak kiedy się otworzył, był jak najlepszy przyjaciel i opiekun.

Kiedyś jedna z uczelni zorganizowała wykład z jego udziałem, aby opowiedział studentom o swojej ścieżce kariery. Od stanowiska zwykłego pracownika do wiceprezesa największego międzynarodowego koncernu. Na sali byli studenci z całego świata, a Toni opowiadał o swoim życiu w języku każdego z krajów, w którym pracował. O ludziach, o tym, czego go nauczyli, kulturach, o doświadczeniach. A przede wszystkim o szacunku do drugiego człowieka. Zrobił wrażenie i otrzymał owacje na stojąco.

Na koniec wstała Hinduska i zapytała Toniego, czego najbardziej żałuje w życiu? Odpowiedział, że najbardziej żałuje czasu, którego nie mógł poświęcić dzieciom, a szczególnie swojej najmłodszej córce. Po czym łzy popłynęły mu po twarzy. Był bardzo autentyczny. Zwierzył mi się potem, że nikt go tak „nie załatwił”😊. Człowiek, który miał wszystko, co materialne, nie miał czasu na swoje życie prywatne, w tym także dla siebie.

Był tak wspaniałym przewodnikiem i nauczycielem, że ludzie z całego świata chcieli być w jego zespole, pracować i uczyć się przy nim. Toni „wychował” nas dziesiątki. Czuliśmy się jak wybrańcy. Najwięcej dobrego o pracy i to w zespole multikulturowym, poznania własnej wartości, ale i sprytnej oraz efektywnej pracy nauczyłam się właśnie od niego. Ci z nas, którzy byli w jego teamie, byli od razu rozchwytywani przez inne firmy. Opinia Toniego była najlepszą rekomendacją i gwarancją naszych umiejętności.

Gdy umierał, aby go ratować, firma postawiła dosłownie na nagi najsłynniejszą klinikę onkologiczną w USA. Tam nie było słowa, że za drogo, czy też nie jest to w interesie firmy. Miał żyć. Jego ostatnim życzeniem było zobaczyć jego ukochane kraje i miejsca. Firma wynajęła samolot z lekarzem na pokładzie i zaprosiła jego rodzinę. Lot nad Alaską gdzie łowił łososie, Kanada, Islandia ukochana, no i oczywiście Jego Ojczyzna – Polska. Gdy doleciał do Londynu … odszedł.

To był mój najlepszy szef, który zawsze we mnie wierzył i bezgranicznie ufał swoim ludziom. Z którym można było robić rzeczy, przekraczające słowo „nie da się”. Człowiek pełen pasji, zrozumienia, miłości do ludzi i świata.

Gdy odkupiła mnie inna firma, przyjechał zobaczyć nową szefową. Umówił się z nią na spotkanie. Chciał wiedzieć, kto będzie teraz moim przełożonym. Po jego wyjściu długo siedziała zamknięta sama w pokoju i nie mogła dojść do siebie. Jak powiedziała, nie wiedziała, że tacy ludzie istnieją. Z kolei do mnie Toni powiedział „Długo tu nie będziesz. Nie zrozumiecie się”. Choć początkowo nie wierzyłam w to co powiedział, to jego słowa były prorocze.

Młoda, energiczna szefowa z wizją firmy, otwarta, z dowcipem. Początki w firmie są zawsze jak „szklany klosz” aby się zaaklimatyzować. Jest miło, czas na wprowadzenie. Potem zaczyna się rzeźnia. Jeśli są sukcesy i wyniki stajemy się pupilkami szefów. Okraszani jesteśmy uśmiechami, komplementami, premiami, poklepywaniem po ramieniu. Nawet z czasem zapraszani do domu, stajemy się powiernikami prywatnych historii, baaa nawet doradcami. Lecz czasem wystarczy, że gdzieś noga nam się podwinie i nagle widzimy i słyszymy, jak pryncypał, staje się właśnie „pałą” drąc się na nas, używając epitetów i robiąc osobiste wycieczki, co na nasz temat myśli. W imię sukcesów i wyników, każe nam przekraczać swoje granice moralne. Bo ma być sukces!

Nie ma pytania i miejsca na to, co się stało i jak mogą nas wesprzeć w gorszym czasie. Sami żyją w strachu, że coś może być niezgodnie z planem, który raportowali do góry. Z drugiej strony nie przyznają się, że mają problem ze swoimi emocjami. Często to, co się u nas zadzieje jest zapalnikiem do uwolnienia ich nagromadzonych emocji, z którymi nie dają sobie rady.

U mnie i szefowej właśnie pojawił się jeden wątek, który stał początkiem kolejnego wątku, czyli zwolnienia mnie. Gdy jeden „deal” nie wyszedł, stał się zapalnikiem do pogorszenia się naszych relacji. Myślałam, że tylko o te wyniki chodzi, ale prawda była inna. Zatrudniła do mojego zespołu przystojnego chłopaka, który miał także wysokie ambicje, a jeszcze szersze „plecy”, które mu patronowały w karierze. Tak więc moje potknięcie było świetnym pretekstem do zrobienia zmiany i realizacji oczekiwań patrona.

Czy żałuję? Nie. Gdy odeszłam naprawdę odetchnęłam od toksycznej atmosfery. Dopiero potem ludzie zaczęli mówić, że ze stresu w relacji z SZEFOWĄ kobiety miały zanik miesiączek lub niekończące się problemy gastryczne. Opowiadali, jak kombinowali i oszukiwali, byle tylko nie znaleźć się na jej celowniku. Jeden kolega nawet się przyznał, że jego żona przyjaźni się z SZEFOWĄ, więc nic mu nie grozi. Z czasem dowiedziałam się, że Centrala planowała mnie na jej miejsce, no więc… Ratowała samą siebie😊

Jest czasem też i tak, że nie chce się już prowadzić danych zadań i potrzebuje się zmiany otoczenia i pracy. Trafiłam i na taki moment. Po długiej rozmowie szef zgodził się, żebym odeszła, ale warunkiem było znalezienie odpowiedniej osoby na moje miejsce. Takiej, która wszystko „ogarnie”. Długo się zastanawiałam. Chciałam, aby był to ktoś, kto będzie kontynuował już obrany kierunek, zaakceptuje i uszanuje wcześniejszą pracę, a przede wszystkim będzie dobrym i wspierającym szefem dla zespołu.

Już od jakiegoś czasu kręcił się obok jeden chłopak, który chętnie, czy to pytany czy nie, udzielał różnych rad. Najczęściej mojemu głównemu szefowi, na temat tego, jak widziałby pracę mojego działu i co trzeba robić. Taki samozwańczy doradca z dużym parciem na sukces i szkło. Nie był też kimś przypadkowym. Miał swojego patrona, który blisko kolegował się z moim szefem. Informacja dla mnie była jasna – tak czy owak zrobi wszystko, aby zająć moje miejsce. Traktowałam to dosyć lekko i starałam się nie rozkręcać piekielnych wizji przejęcia działu. Moich pracowników, z którymi byłam także blisko mentalnie, przygotowywałam na tę zmianę długo. Widziałam, że tego nie chcą, ale z drugiej strony szanowali mój wybór. Wybór wolności.

W dniu mojej wyprowadzki z biura, następca pojawił się u mnie. Rozglądał się po gabinecie, zagadywał i w końcu zapytał o coś, co początkowo mnie rozbawiło, a z czasem dało mi wiele do myślenia. Że też wtedy nie zapaliły mi się czerwone lampki?!!! Otrzymałam kiedyś w prezencie z Watykanu obraz z błogosławieństwem imiennym od Papieża Franciszka. To było podziękowanie za pomoc bezdomnym. Nigdy się tym specjalnie nie szczyciłam i też nie wiedziałam, co zrobić z takim dowodem uznania. Więc postawiłam obraz gdzieś w rogu biura. Okazało się, że mój następca był bardzo tą pamiątką zainteresowany. – „Słuchaj czy ten OBRAZ też zabierasz?” – „Tak, a o co chodzi?” – „Chciałbym żebyś mi go zostawiła”, – No ale tam jest moje nazwisko” – Nic nie szkodzi. Ja sobie je wymażę i wpiszę swoje”.

Dzisiaj już wiem, że mój Zespół, z którego już dzisiaj nikt prawie już tam nie pracuje, będzie tę zmianę długo pamiętał. Ci, którzy postanowili zostać pod sterami nowego menadżera, skończyli na psychotropach lub zerwali ze mną kontakty, ponieważ jakikolwiek kontakt ze mną, nawet słowo „dzień dobry” skutkowało utratą zaufania i mobbingiem.

W sprawie zachowania nowego SZEFA interweniowały organizacje związkowe i komisja etyki. I nic. Nie pomogły prośby o zmianę. Ludzie czuli się zaszczuci i zmanipulowani prowadzonymi wiecznie nagonkami. Bali się rozmawiać ze sobą, a już najbardziej ze mną. Wszystko co zrobiłam, bez względu jak było cenione i ile nagród zdobyło, zostało zniszczone i zaorane. A cokolwiek złego się zadziało, to była to moja wina. Stałam się w głowie mojego następcy złem wcielonym😊. Spotkaliśmy się kiedyś i widziałam, jak strach i fobie rządzą tym człowiekiem, kompleksy, niskie poczucie własnej wartości. Wszystko to przekładał na pracowników. Wyżywał się na nich.

***

Uważam, że bycie szefem, to nie tylko ścieżka kariery. To nie tylko cel, do którego dążymy. Bardziej misja w życiu zawodowym. Podzielenie się tym, co mamy najlepszego w sobie, czego chcemy nauczyć i dać z siebie innym. Mentoring i leadreship, to modne dzisiaj słowa i chciałabym, żeby były nie tematem do chwalenia się przynależnością do stowarzyszeń i dyplomem na ścianie, ale życiowym darem i najlepszą intencją wobec ludzi. Niestety z mojego doświadczenia wynika, że aby kwalifikować się na czyjegoś przełożonego, należałoby skończyć szkolenie i mieć zdane testy psychologiczne, które będą kwalifikowały do relacji interpersonalnych. Do wzięcia odpowiedzialności za ludzi i cele. A wszystko po to, aby nie wskakiwać od razu na piedestał Boga i rządzić, dzielić, karać i nagradzać, ale być Człowiekiem dla drugiego Człowieka. Być równym, a nie pod- lub nad-Bogiem.

 

 

Agnieszka W Sioła, Fundacja Projekt Szczęście oraz Inkubator Sukcesu, to autorskie inicjatywy fundatorki Fundacji. Na co dzień pisze na swoim funpage’u Agnieszka W Sioła Fundacja Projekt Szczęście o potrzebach kobiet i ich drodze do odzyskania siebie, prawdzie, autentyczności, kobiecości i miłości. Dla Oh Me o świecie intymnym i delikatności wnętrza kobiecego, a także o życiu i o pracy w korporacjach. O tym jak praca dla innych, często ponad nasze siły, wpływa na nasze ciało i życie. Tworzy projekty, które pomagają ludziom dotrzeć do swojej świadomości, akceptacji aby zrozumieć swój cel życiowej podróży. Tworzy przestrzeń szczególnie dla tych, którzy po wyjściu z korpo chcą odzyskać siebie i żyć na swoich warunkach szczęścia. Jej projekty są szczególnym miejscem dla ludzi, bez względu na wiek, którzy po różnych związkach, relacjach i tych rodzinnych, i z pracą i z domem pragną ponownie doświadczyć szczęścia znaleźć swoje nowe miejsce na Ziemi.

Gromadzi wokół siebie szlachetnych i doświadczonych przez życie ludzi, którzy chcą się dzielić swoją wiedzą i kompetencjami dla dobra innych, dając unikatowe wartości i szczodrość swojego doświadczenia.