Go to content

„Tego się nie robi”. Jak pewna pani „ukradła” drugiej męża i chciała go oddać

Historia, jak wiele innych. Ona i on, którzy od kilku lat tworzą parę zakochanych. Nie wyróżnia ich nic szczególnego. No może tylko to, że nigdy wcześniej nie mieszkali razem. Spotykają się, jeżdżą na urlopy, ale nigdy razem nic nie wynajęli. Dobrze im się układa, więc decydują się na ślub. To znaczy, decydują się na dziecko, ale jak ma być dziecko, to musi być ślub – mówi on i się oświadcza. A ona go ze łzami w oczach przyjmuje, bo kocha bardzo i myśli, że to „ten jedyny” na całe życie.

Rodzice się cieszą, krewni składają na prezenty, a przyszły pan młody rozgląda się za kredytem na mieszkanie. Bo przecież rodzina się powiększy. Ale wszystko po kolei. Więc jest przysięga złożona po bożemu, przed ołtarzem, jest wesele na 100 osób z elegancką muzyką, a nie tam jakimś byle czymś i jest mieszkanie, przez którego próg on przenosi ją w noc poślubną. Sielanka jak w jej ulubionym serialu.

Jest i podróż poślubna, czyli wymarzone dwa tygodnie urlopu w Tunezji, bo ona zawsze marzyła, żeby pojechać do Tunezji. On w sumie też, choć trochę jest mu już wszystko jedno. Jakoś ten ślub na niego źle podziałał. Jest pierwsza małżeńska kłótnia, kiedy po powrocie okazuje się, że większość domowych obowiązków spada na jej głowę. Jest rozczarowanie, że słodkie słówka zastępuje jego milczący chłód. I są ciągłe nieporozumienia. To znaczy, różnic w tak zwanych „podstawach” nie ma. Oboje chcieli rodziny, oboje chcieli domu i dziecka. Nie zdążyli tylko ustalić, co będzie, gdy to wszystko się pojawi naprawdę, jak to wszystko zorganizować, kto się tym wszystkim zajmie. Wszystkim zajmuje się wiec Ewa.

Zatem póki co, podział dokonuje się „naturalnie”. Kiedy ona zachodzi w ciążę, pracuje prawie do samego porodu, żeby nie nadużywać zaufania nowego szefa, za wieczorami szoruje kafelki w łazience, bo mąż „nie lubi syfu”. Dba też zawsze o jego zbilansowaną dietę, bo on po pracy uprawia sport, nowe hobby, które odkrył całkiem niedawno. I jeszcze, żeby w święta na stole było wszystkie dwanaście potraw. Bo on kocha polską tradycję.

Wkrótce rodzi się ich syn i Ewa zostaje już na stałe w domu. Mąż jest szczęśliwy, przez chwilę. Ma w końcu dokładnie to, czego chciał. Ale zaraz potem staje oko w oko ze smutną prawdą: kończą się szalone wyjazdy na weekendy, wieczorne spotkania ze znajomymi do późna, spokój i cisza w sypialni. Strasznie głośne to dziecko, kłopotliwe.

Poza tym Ewa ma jakieś nowe oczekiwania. I on naprawdę nie rozumie, jak ona mogła się tak zmienić. To chyba synek ją tak zmienił.

Złodziejka mężów

W domu z wiecznie zmęczoną żoną i bardzo absorbującym małym dzieckiem jest jednak nudno i trudno. W tym kluczowym momencie pojawia się  więc „ta druga”, koleżanka z biura. Nieco młodsza, wolna, tak jak on kochająca podróże i nie bardzo kochająca dzieci. Ciekawa świata, ludzi, jego, a to chyba najważniejsze. Po trzech miesiącach romansu „na boku”, „nowa” przekonała męża Ewy, żeby spakował walizki i wprowadził się do niej. Tam będzie miał spokój, seks i miłość i czerwone wino, a nie odciągnięte mleko. Będzie cudownie. Łaskawie się zgodził. Ile można rezygnować z siebie dla rodziny? Poza tym, nie wiedział przecież, że Ewa nie nadaje się na żonę. To nie jego wina.

Ewa załamuje ręce, błaga, płacze. Wygląda już jak patyczek, taka drobna i szara ze zmęczenia, ze smutku. Ale on już postanowił. No trudno Ewcia, popełniliśmy błąd. Już nie histeryzuj. Ewa zaciska zęby i zamyka za nim drzwi. Usiądzie przy łóżeczku synka i posiedzi tak osłupiała, milcząca. A więc tak wygląda koniec miłości. Przejrzy jeszcze tylko jej zdjęcia na Facebooku i poczuje się z tym najgorzej. Musi szybko się czymś zająć, szybko…

strona 1 z 2
druga część artykułu na następnej stronie

Fot. iStock/N

1/1 "Tego się nie robi"

Niedługo potem składa pozew rozwodowy i głęboko oddycha. Jest „jako- tako”. Da się to wytrzymać, tę całą zdradę i jego odejście. Światełko w tunelu polega na tym, że zaczyna do niej docierać: odkąd go nie ma, jest spokojniejsza, mniej spięta, szczęśliwsza?

Pół roku później, Ewa dostaje maila. Nie jest to długa wiadomość, można ją streścić w kilku słowach: „bardzo przepraszam, że ukradłam pani męża, zwracam go jeśli jest pani jeszcze zainteresowana, wszystkiego dobrego, pozdrawiam”.  Ewa czyta tę wiadomość kilkadziesiąt razy i nadal nie rozumie. Jak to „ja pani zwracam”? Ona wcale a wcale nie ma ochoty na ten „zwrot”. No bo jak to? Już sobie wszystko poukładała – i w głowie i w życiu. Wie, że może liczyć na rodziców i załamanych zachowaniem syna teściów, na kilkoro przyjaciół, a przede wszystkim na siebie. Odzyskała spokój.

Odpisuje więc uprzejmie, że bardzo dziękuje, ale ona nie jest zainteresowana, poza tym jednym szczegółem, żeby mąż (wkrótce były) nie zapominał o alimentach na syna. I też pozdrawia. W odpowiedzi przychodzi łzawy, chaotyczny list z pretensjami, że Ewa męża „nie wychowała”, a w ogóle to on w domu nic sam nie potrafi zrobić, po seksie natychmiast zasypia i nie ma z nim żadnej rozmowy. „Tego się nie robi” – zaznacza na koniec „złodziejka”, sugerując, że żona powinna lepiej przygotować męża dla jego nowej wybranki.

Ewie robi się jej nawet żal, ale tylko przez chwilę. Ona już jest gdzie indziej, w innym punkcie swojej związkowej świadomości. Zamyka komputer i myśli o tym, że pewne rzeczy przychodzą z czasem.

Po kilku miesiącach mąż zostaje przejęty przez kolejną panią. Ewa ma nadzieję, że tym razem bezzwrotnie.