Go to content

Czasem się zastanawiam, czy nie jestem chora psychicznie. A może on ma rację i jestem wariatką?

Właśnie minęły 3 godziny od awantury i jego wyjścia z domu. W głowie wciąż rozbrzmiewa mi odgłos trzaskających drzwi i te jego słowa. „Zastanów się, co ty z nami robisz. Powinnaś się leczyć”. Wiem, tak się mówi. Wszyscy tak mówimy w nerwach. „Idź się lecz”. Normalnie wpuszcza się takie rzeczy jednym uchem, a wypuszcza drugim. Gorzej, gdy od pewnego czasu zastanawiasz się, czy faktycznie wszystko z tobą jest w porządku. Ja mam takie myśli coraz częściej. Właśnie sypie się mój kolejny związek. A co za tym idzie – także życie mojego dziecka. 

Odkąd pamiętam, zawsze byłam niespokojnym duchem. Ciągle mi czegoś w życiu brakowało. Chociaż szłam jak burza i osiągałam wiele sukcesów – zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym, ciągle miałam wrażenie, że robię za mało, że jestem nikim. Oczekiwałam pochwał, uznania ze strony najbliższych i otoczenia. Lubiłam być w centrum uwagi – wychwalana i doceniana. Nie radziłam sobie za to z porażkami. Na szczęście miałam ich w życiu niewiele. Ale jak już się pojawiły, to zawsze były spektakularne.

Koleżanki zazdrościły mi cudownego męża i rodziny. No cóż, niewielu z nich udało się w wieku 22 lat upolować fajnego faceta na stanowisku. W dodatku zakochanego po uszy. Był ślub, pojawiło się dziecko. Ale mi ciągle coś nie pasowało. Niechęć do siebie przekładałam na niego. W domu od siedzenia z dzieckiem dostawałam na głowę. Zawsze lubiłam, jak coś się dzieje. Jedni powiedzą, że mam ognisty temperament, drudzy, że jestem duszą towarzystwa. Ale znajdą się też tacy, którzy powiedzą, że mam problem z głową. Tak jak mój obecny partner.

Potrzebuję skrajnych emocji. Jak kocham, to ze wszystkimi bonusami – rzucam się na głęboką wodę. Jak się wściekam, to na maxa – z darciem mordy, rzucaniem talerzami i wyzwiskami. Były mąż nie wytrzymał, zostawił mnie z dzieckiem. Miał dość mojej ciągłej huśtawki nastrojów, czepiania się o wszystko. A czepiałam się… oj czepiałam. Nie wiem, czy wszystkie młode matki mają to samo, ale mi totalnie odwaliło. Byłam potwornie zazdrosna. O to, że on ma pracę i odskocznię. O to, że spotyka każdego dnia ciekawych ludzi. O to, że rozmawia z innymi kobietami. O to, że te kobiety są ładniejsze i bardziej zadbane. Robiłam awantury o 5-minutowe spóźnienia do domu. Wściekałam się, jeśli w ciągu dnia do mnie nie dzwonił, a przecież palił, więc mógł wtedy zadzwonić. W naszym małżeństwie nie wydarzyło się nic nagłego. Jemu po prostu przelała się czara goryczy i złożył pozew. Skwitowałam to wówczas zwykłym: „Cóż, nie wie, co stracił. Najwyraźniej do siebie nie pasowaliśmy”.

Dopiero teraz dociera do mnie, że to ja byłam winna rozpadowi tego związku. Obecny też rozwalam.

strona 1 z 2
druga część artykułu na następnej stronie

Fot. iStock/MarinaZg

1/1 Czasem się zastanawiam, czy nie jestem chora psychicznie. A może on ma rację i jestem wariatką?

Wszystkie koleżanki mi zazdroszczą. Ich zdaniem jestem kobietą sukcesu. Spełnioną, dobrze zarabiającą, ładną i pewną siebie. Umiem stworzyć taki swój wizerunek. To wszystko jest jednak wyłącznie złotym jajem. Wydmuszką. W środku nic nie ma. A przepraszam, jest. Frustracja, niepewność, smutek, zazdrość, złość, zgorzknienie. Gdyby one wiedziały, jak niska jest moja samoocena, jak potężne mam problemy z samą sobą, na pewno zmieniłyby o mnie zdanie.

Są pod wrażeniem jak szybko stanęłam na nogi po rozwodzie. Jak się ogarnęłam i znalazłam kolejnego faceta, który za mną szaleje. Nie wiedzą jednak, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami. Nie wiedzą, jak się wydzieram i jak płaczę. Nie wiedzą, że każdy dzień zaczynam od sprawdzenia jego telefonu i messengera, gdy jeszcze śpi. Robię aferę o każdą kobietę, która na niego spojrzy. Czekam się rozmowy z panią ze spożywczaka, wypominam byłe partnerki życiowe. I zadaję mnóstwo, całe mnóstwo pytań. Muszę poznać każdy jego krok, plan, ruch, telefon, rozmowę, spotkanie. To jest silniejsze ode mnie. Ale ta wiedza mnie uspokaja, bo kiedy nie wiem, zaczynam sobie dopowiadać. A wyobraźnię mam naprawdę bujną i niewiele mi potrzeba, żeby napisać taką historię, o jakiej jeszcze w Hollywood nie słyszano. I wystarczy mi do tego fakt, że nie odebrał moich trzech telefonów.

Teraz widzę, że powoli się oddala. Kiedyś spokojnie tłumaczył, wyjaśniał i zapewniał. Dziś nie komentuje. Trzaska drzwiami i wychodzi. Coraz częściej obraża. Mówi, że jestem wariatką i powinnam się leczyć. Że mam problem z chorobliwą zazdrością i brakiem wiary w siebie. Może i tak, ale on swoim zachowaniem niczego mi nie ułatwia. Bo gdy widzę, jak się oddala, zaczynam oplatać go jeszcze bardziej.

Kiedyś zmiękczał go mój płacz. Płakałam często, gdy brakowało mi argumentów. Mówiłam, że na pewno mnie zostawi, że znajdzie lepszą, że do niczego się nie nadaję. Wtedy zawsze mnie przytulał, pocieszał i zapewniał o swojej miłości.

Dziś już tego nie ma. Jest oporny na moje wielkie, załzawione oczy.

I zaczynam się zastanawiać, czy faktycznie to ze mną jest coś nie tak, czy może my wszystkie zachowujemy się tak samo. Skąd mogę to wiedzieć, skoro wszystkie na zewnątrz kreujemy swój wizerunek. Dopiero w domach pokazujemy na co nas stać…

Minęły 3 godziny, a on jeszcze nie wrócił. Nie zadzwonił. Nie napisał. Nie odpowiedział, na moje „Przepraszam, wróć”. Chyba tym razem przeholowałam.