Go to content

„Najpierw grała seksbombę, a teraz kładzie się do szpitalnego łóżka”. Wcale nie twierdzę, że wszystkie teściowe to wredne małpy

iStock/ JayKay57

– Pamiętasz „Sposób na teściową”? – pyta Ewa, a jej zielone oczy zamieniają się w dwie śmiejące się szparki. Jasne, że pamiętam, jedna z moich ulubionych komedii. – To filmowa wersja mojej historii. Tylko dużo bardziej elegancka – mówi. W jej małżeństwie teraz jest dobrze. I tego ciągłego napięcia brak. Ale jeszcze dwa lata temu to się działo…

– E tam, to chyba niemożliwe, żeby jedna osoba mogła popsuć relację między dwojgiem dorosłych i kochających się ludzi? – dopytuję. – Że niby idę w stereotypy? Że zwalam na nią winę za jakieś nasze nieporozumienia? Na wredną, zakochaną w swoim synku małpę? Ja tam wierzę, że są teściowe, z którymi można się dogadać. Co ja mówię – dogadać! Że można z nią normalnie, jak kobieta z kobietą porozmawiać. Moja przyjaciółka ma ze swoją świetne relacje. Mój brat też nie narzeka na teściów –  przemili i otwarci ludzie. Ale u mnie od samego początku było inaczej. Level „hard”. Po prostu. Nie do przeskoczenia.

Akt pierwszy – szpilki i sukienka mini

Z Maćkiem poznaliśmy się na czwartym roku studiów. Oboje pochodzimy z niedużych miast, mamy liczną rodzinę. Do Warszawy przyjechaliśmy, by się stamtąd właśnie„wyrwać”, a przy okazji poznać kogoś podobnego do siebie i już dłużej nie szukać. Do tego skończyć studia, znaleźć dobrą pracę, kupić mieszkanie, a potem wziąć ślub i mieć dwójkę dzieci. Broń Boże więcej! W domu rodzinnym było co prawda wesoło. Ale żeby zaraz fundować sobie powtórkę z rozrywki? Co to, to nie. To była od początku miłość, prosta, nieskomplikowana i radosna.

Po trzech miesiącach Maciek przedstawił mnie swoim rodzicom. Przede wszystkim mamie, którą opisywał, jakby była rodzinną „Alfą i Omegą”. Przyszła teściowa – energiczna, zadbana i dość zdecydowana, zmyliła mnie niczym wytrawny agent KGB. Pierwsze spotkanie było całkiem miłe. Bez absolutnie żadnych niepokojących sygnałów. Wręcz przeciwnie, mama Maćka – Dorota przywitała mnie dość serdecznie i jeszcze serdeczniej pożegnała. Może nie myślała, że to będzie poważna znajomość.

Drugie spotkanie wyglądało już jednak zupełnie inaczej. Przywitanie było chłodne, za to Maćka Dorota wyściskała nad wyraz wylewnie i z odpowiednią oprawą. Głowę dam, że to był całus w usta. Dziesięciometrowe szpile, opinająca sukienka mini z olbrzymim dekoltem…  Miałam wrażenie, że ona  Maćka traktuje jak swojego chłopaka! „Kochanie – zauważyłeś, że byłam u fryzjera? Kochanie – czy te buty pasują do paska? Kochany, zrobić ci masaż? Choć, pokażę ci jakie mam plany na rozwój gospodarstwa, a Ewunia sobie odpocznie.”

Nie byłam u siebie, więc nie tupnęłam nogą, nie strzeliłam focha, tylko zaczekałam, aż będziemy sami. Padło: „Przeczekajmy”. Maciek mówił: „Może ma problem ze starzeniem się  i w ogóle?”. Uspokoił mnie. Przecież nie mieszkamy z nią na stałe. Stwierdził, że jego matka musi zrozumieć, że to poważany związek. I będzie ok.

Po dwóch dniach wróciliśmy do Warszawy. Odetchnęłam. Zdecydowaliśmy, że zacznamy szukać mieszkania. I że damy teściowej trochę czasu. Niech się kobieta oswoi z myślą o przyszłej synowej. – To wtedy zaczęły się te SMS-y? – pytam. – Tak.

Akt drugi przedstawienia – SMS-y.

Ledwo rozpakowaliśmy walizki z zapasami (10 słoiczków z przetworami z czerwonym serduszkiem „dla Skarbeńka”), zaczęły się SMS-y. „Maćku, od kilku godzin mam duszności. Przyjedź, proszę. Chyba trzeba mnie zawieźć od szpitala. Tata nie da rady, sam się słabo czuje. Kocham”.  Przejęłam się, że ona mocno nasz związek przeżywa. A może jeszcze menopauza robi swoje? To hormony. I co? Będzie miała teraz seksowną panią wójt na sumieniu?

„Zadzwoń” – namawiałam Maćka, który był dość sceptyczny. Jednak dzwonił, a mama opowiadała o bezsennych nocach, palpitacjach i nerwach. I możliwym nowotworze. No bo ciotka od strony matki ojca miała. To przecież ona na pewno też! Syn tak daleko… Dlaczego on nie mógł tych studiów wybrać gdzieś bliżej i zaopiekować się schorowaną matką?

Schorowaną, rozumiesz? Najpierw grała seksbombę, a teraz kładzie się do szpitalnego łóżka. Maciek pojechał. Wrócił wściekły i milczący. Ciężko chorą Dorotę zastał na potańcówce. W pełni sił i w wyśmienitym humorze. „Chciałam mieć cię tylko dla siebie, synku” – powiedziała. SMS-y przychodziły kilkanaście razy dziennie, ale Maciek już nie odpowiadał. Zadzwonił dopiero na imieniny.

Akt trzeci – trzy dni wspólnego mieszkania

Planowaliśmy ślub. Mamę Maćka poinformowaliśmy mailowo… Teściowa zjawiła się z niezapowiedzianą wizytą. Byłam wtedy sama w domu. „Jak to ślub planujecie beze mnie?!” – padło zamiast „dzień dobry”. I już rozpakowywała walizkę. I przetwory wyjmowała na kuchenny blat. Te z ozdobną nalepką i serduszkiem. Dla Skarbeńka. A następnie oznajmiła, że ona sobie z nami do tego ślubu pomieszka. I mimo, że Maciek grzecznie prosił i oferował, że wynajmie jej pokój, albo lepiej odwiezie do domu, pomieszkała całe trzy dni.

I tego trzeciego nastąpił Armagedon. Nie wytrzymałam. Nic nie mówiłam, gdy teściowa poprzestawiała mi w kuchni garnki. Milczałam, kiedy prasowała „tak jak trzeba” maćkowe koszule i wybierała dla mnie ślubną suknię. Ale gdy dobrała się do szafek z moją bielizną głośno komentując rozmiar: „No chyba trzeba będzie troszkę poćwiczyć przed przymiarką sukni” – rozpętało się piekło.

Gdy krzyczałam do teściowej: „Jesteś wredną małpą” – wszedł Maciek… „Nie spodziewałem się po tobie”. Wzięłam, co miałam pod ręką i wyszłam bez słowa. „Nie będę tłumaczyć i konkurować z matką” – myślałam. Kurierem odesłałam pierścionek zaręczynowy. Pomyślałam, skoro jest ślepy i naiwny, szkoda mojego czasu. Ale bolało strasznie. Po dwóch tygodniach Maciek stanął w drzwiach tłumacząc, że już wcześniej powinien zareagować, ale z jakiegoś powodu odsuwał to od siebie.

Dziś Ewa i Maciek są szczęśliwi. W zeszłym roku wzięli skromny ślub, teściowa nie przyjechała. Z rodzicami Ewy świetnie się rozumieją i często ich odwiedzają. Z mamą Maćka nie mają kontaktu. Choć Ewa wie, że jej męża to boli. W głębi duszy żal jej Maćka. Jego mamy trochę mniej. Zwłaszcza, gdy przypomina sobie ten uśmiech rekina, dochodzi do wniosku, że jeszcze trzeba poczekać. Aż rekin sam wyciągnie płetwę na zgodę.