Go to content

„Ja o krzywdzie i wybaczaniu wiem dużo. Molestował mnie ojciec, dziś jestem blisko niego”

Fot. iStock/kieferpix

„Jak ja mam żyć?”, jęczy przyjaciółka. Jęczy, bo pół roku temu rzucił ją narzeczony. Miesiąc przed ślubem. Nie wiem, co mam jej powiedzieć – powiedziałam już tyle. Że będzie dobrze (to powiedziałam ciepło), że na draniu świat się kończy (ciepło wciąż), że wezmę ją do Włoch (ciepło). Że ma się wziąć w garść ( mocno). A ona nie i nie. 

Najpierw spędzała wieczory na oglądaniu wspólnych zdjęć, śledzeniu jego i nowej dziewczyny na Facebooku. Teraz z kolei snuje plany o zemście. „Dziewczyno, weź się w garść. Dlaczego nie możesz mu po prostu wybaczyć i mieć tego gdzieś? Dla siebie, bo przecież nie dla niego. Jego to już guzik obchodzi”.

Spojrzała na mnie jak na wariata. „Ciebie nikt nie porzucił” – rzuciła. Haahahaha– zaśmiałam się. Nie, mnie tylko molestował ojciec.

Dziesięć lat temu nie mówiłabym ci o tym wcale

Dziewczyna, która czuła na sobie ręce ojca– nienawidzi siebie. Nienawidzi swojego ciała. Gdy dorasta staje się maniaczką seksu, który traktuje przedmiotowo albo jest zamrożoną księżniczką. Nie czuje.

Pięć lat temu opowiedziałabym ci tę historię ze szczegółami

Wbiłabyś ręce w ten fotel, popłakałabyś się, a ja, ja bym wciąż nie czuła. Chociaż już chodziłam na terapię, byłam wśród kobiet, które przeżywały podobne rzeczy i wiedziałam, że kobiet molestowanych nie jest tak mało: ojcowie, ojczymowie, koledzy mamy, wychowawcy na kolonii.

Trzy lata temu mówiłabym ci, że go nienawidzę

Że jest złem wcielonym, diabłem, który zniszczył mi życie, nauczył się bać i nienawidzić. Opowiedziałabym, jak mówił: Kochanieeee, kąpiel. Jak chowałam się w szafie. Albo pod kołdrą. Ale zawsze mnie znajdował. Szczegóły wciąż by cię szokowały, ale ja bym już płakała razem z tobą. Wzajemnie byśmy się wspierały w tym jaką jestem ofiarą. Jaka biedna.

Dziś ci mówię: przeszłości nie zmienisz

Możesz być tą ofiarą, nurzać się w tym, jak ktoś ci złamał życie: matka, ojciec, babcia, pierwsza miłość, druga miłość, narzeczony, mąż. Ale po kiego to robić? Ja chcę żyć. Cieszyć się kawą, ciastkiem i wakacjami. Jeśli kogoś nienawidzisz, budzisz się z tym i zasypiasz. Złość chadza za tobą, budzi cię w nocy bólem w mostku, zamienia się w lęki, strach, odbiera nadzieję. „Ach, on jest taki zły, ona taka podła”. Człowiek skrzywdzony nie lubi ludzi, boi się ich, widzi w nich same złe rzeczy. Przeżyłam tak ponad dwadzieścia lat. A potem pomyślałam, że już jestem tak zmęczona, że tak mam dość.

Moja droga była długa. Ale wiem, że można wybaczyć wszystko. Były narzeczony to jednak pikuś, choć rozumiem, że człowiek pogrążony w żalu tego nie wie. Ale czemuż to nie można tego byłego narzeczonego puścić, pojechać z przyjaciółką do Włoch, która chce jeszcze za to zapłacić? Nie szkoda życia?

W piątkowy wieczór nie ma w szpitalu za dużo ludzi. Wiesz, chciałabym powiedzieć, że obserwuję ból i cierpienie. To byłoby takie filmowe zakończenie tej historii. Ale nie. Szpital jest elegancki i mało smutny. Salowa z dużą pupą żartuje do ojca: „Co pan tak mało nasikał, no wie pan, to ja zaraz zrobię taki myk i poleci”. „Chłopaki gotowi do obchodu?” – pyta mężczyzn w sali obok. Na oko koło 60– tki. Lekarz i lekarka tacy uważni. Leśna Góra wersja rzeczywista normalnie.

Jest 22.00 i koło każdego łóżka krząta się (siedzi, przysypia) przynajmniej jedna zdrowa osoba. I choć to oddział onkologiczny jest tu inaczej. „To piątek wieczór, lekarze na urlopach, nie ma operacji”, tłumaczy miła salowa. Jedną ręką pisze coś w telefonie. Na miliard procent jakiś facet, bo tak się uśmiecha, tak cieszy. Już wiem, dlaczego jest taka miła, tylko zakochanie może tak nieść drugą osobę, tylko miłość. „No tak” mruczę. Wracam do sali 9. Kiwam się na krześle, przy łóżku ojca, przysypiam, bo nie przywykłam do takiej ciszy, takiej powolności.

„Przepraszam” słyszę

„Przepraszam” – powtarza on. Starszy pan, lat siedemdziesiąt, niegroźny już zupełnie. „Przepraszam, że byłem tak beznadziejnym ojcem”. Słucham?– myślę. Słucham?– pytam. „Przepraszam” – znów słyszę. Czyli nie, nie przesłyszałam się. Poprawiam mu kołdrę. Co mam zresztą odpowiedzieć. Przed chwilą przewracał oczami, że źle posmarowałam chleb. Zawsze przewracał, ale kiedyś przyprawiało mnie o drżenie, potem robiłam o to afery, a teraz po prostu uśmiechnęłam się. Posmaruję ten chleb jak on chce. Tak jest prościej

Pomyślałam też, że przebaczenie jest najprostszą rzeczą na świecie. Bo z każdego zranienia wychodzi milion dobrych rzeczy. I to jest siła człowieka. Ja ból wykorzystuję w pracy, dzięki niemu jestem empatyczna, i bardzo silna. Kiedyś moja przyjaciółka powiedziała mi, że chciałaby, żeby jej mama umarła. Że czasem jej się to śni. Mi też się śniła latami śmierć ojca.

Teraz widzę, jak do torebek obok łóżka spływa jego krew i siki. Słyszę jak puszcza bąki, czuję jego zapach. Zapach starego, zmęczonego człowieka. Mogłabym wyjść, w ogóle nie przychodzić, zostawić go. Ale po co? Czy będę szczęśliwsza, jeśli będę niosła w sobie tę krzywdę?

Gówno prawda

Wolę mu pomóc, a potem wyjść ze szpitala, odetchnąć świeżym powietrzem, wsiąść w samochód, pojechać do domu i przytulić się do męża. I poczuć, że jest mi lekko. Że już budzę się bez ciężaru, piję kawę bez ciężaru, do pracy chodzę bez niego i uprawiam seks. Moje ciało jest już tylko moje i moje życie jest już tylko moje.

Kochana moja przyjaciółko, którą rzucił narzeczony: wyjedź ze mną do Włoch. Proszę. Odpuść. Niech twoje życie będzie tylko twoje. I emocje. Nie mówcie nigdy: „Bo ty nie rozumiesz”.

Ja o krzywdzie i wybaczeniu wiem dużo. Nie mówię, że to jest proste. Ale jeśli zrobisz choć jeden mały krok– obudzisz się z ulgą. Niezależnie od tego, kto i jak cię zranił.

P.S. Bohaterką tej historii jest Aneta, terapeutka. Mężatka, mama dwóch córek. Poznałyśmy się w szpitalu, w którym leży jej ojciec.