Go to content

„Siedziałam na podłodze balkonu, proszki rozsypały się wokół mnie”. Nie pozwól, by twoje życie potoczyło się jak nasze

iStock/1905HKN

Droga Ofiaro,
tak, to do Ciebie chcę napisać. Masz na imię Karolina i może 19 lub 20 lat. Całe życie jeszcze przed Tobą. Stanęłaś oko w oko z Bestią i jeszcze nie dostrzegasz, że to Oprawca. Zmień bieg losu, póki jeszcze możesz. A jeśli jest już za późno, to i tak przeczytaj. Na końcu będzie dobrze. Jeśli nie jest dobrze, to znaczy, że to nie jest jeszcze koniec.

Był on. On i jego kariera

Opowiem Ci pewną historię. Zamyka się ona w 12. długich latach mojego życia. A zaczęło się, gdy ja także miałam 19 lat. „Ja też lubię fotografować”
Niby niewinny początek. Byłam młoda, ledwo skończyłam szkołę. Poznałam go przypadkiem. Przystojny, wydawało mi się, że taki życiowy, mądry. No i też zagubiony, skrzywdzony, po wieloletnim związku z Wariatką. Uwierzyłam, zupełnie naiwnie. Zresztą, jak we wszystko, co mówił. Imponował mi – fotograf, fajne pasje, fajne życie. 12 lat starszy. Czułam się magicznie. Jak księżniczka. Jak wybranka. Ochhh, jaki ten początek był niesamowity. Godzinami ze mną rozmawiał. Uśmiechał się. Czarował.

Rodzina go nie akceptowała, ale wtedy o tym nie myślałam. Po dwóch miesiącach mi się oświadczył. W gronie znajomych, na imprezie sylwestrowej. Wtedy myślałam: „Jakie to wyjątkowe”. Dzisiaj? Traktuję jak akt tchórzostwa, jak kradzież pod osłoną nocy… Takie typowe dla niego.
Były wspólne wyjazdy. Wszędzie. Za granicę, po Polsce. Pokazywał mi nieznany świat. „Studia? Po co ci te studia? To dla tych co nic nie umieją. Załóż własną działalność, będziesz ze mną pracować, rozliczać mi koszty. Oboje skorzystamy”. Uległam. Rzuciłam pracę, studia. Był on. On i jego kariera. On i jego marzenia. On i jego pomysł na moje życie.

I był też w końcu ślub

Rodzina musiała się z tym pogodzić, choć odradzali. Na miesiąc przed ślubem próbowała się do mnie dodzwonić Wariatka, jego Wariatka. Zauważył, zabrał mi telefon, kazał mnie nie nękać. Wesele, które w większości spędziłam sama, bo… no wiesz – musiał się zająć kolegami. Urodziłam córkę. Moją ukochaną, upragnioną. Moje największe marzenie. Które szybko zderzyło się z gorzką rzeczywistością. Na zewnątrz, gdy inni widzieli – kochający tatuś, pomocny mąż. W samotności czterech ścian?

Byłam sama. Ze wszystkim. Z dzieckiem, z domem, z jego fakturami i przygotowaniem sesji fotograficznych. Robiłam wszystko – załatw to, potrzebuję tamto, wyślij ponaglenie, bo nie zapłacili. Coraz częściej sesje się przedłużały. „Wiesz przecież, że pracuję, nie mogę klientowi odmówić. Przecież pracuję dla nas obojga, byś mogła sobie siedzieć z dzieckiem.” Tylko drogi Oprawco, to Ty wymyśliłeś taki pomysł na nasze życie. I było Ci wygodniej zajmować się swoimi modelkami w zaciszu studia.

Czułam się coraz bardziej samotna, coraz bardziej przeciążona. „Weź sobie niańkę do pomocy i nie narzekaj.” A ja? A moje potrzeby? A bliskość? Achhhh, no tak, bliskość to seks, taki jak on lubi i wtedy kiedy on chce. Próbowałam szukać siebie. Jeździłam na wyjazdy, szkoliłam się. Dalej z nim pracowałam. Ale we wszystkim byłam już nie taka. Za gruba. Wiecznie niewystarczająca. Ciągle robiłam coś nie tak. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to były pierwsze objawy agresji wobec mnie. Tej psychicznej. Miałam się o tym dowiedzieć dopiero po latach, na terapii.

Wróciłam do tańca. Zawsze kochałam taniec. Dawał mi oddech. Oderwanie. Pozwalał pokochać siebie na nowo, zamiast tej za grubej, za brzydkiej, z odstającymi uszami, poobgryzanymi paznokciami z nerwów. Dawał mi mnie. Coraz bliżej siebie, coraz dalej niego. Nie chciałam już wracać do domu. Nie chciałam go oglądać. Wysłuchiwać jego teorii spiskowych – bo szczepionki to śmierć, bo fluor to śmierć, bo jedzenie to wszędzie trucizna. Ale wracałam. Bo przecież tak powinno być.

Byłam jego własnością

Poświęciłam mu wszystkie najlepsze lata. Żyłam według jego scenariusza. Nawet nie zauważyłam, jak stałam się ulepkiem na kształt jego wymagań. Bez tożsamości. I wtedy pojawił się Ten Drugi. Niespodziewanie. Pierwszy raz od lat czułam, że jestem piękna. Popełniłam ten błąd. Bo bardzo tego potrzebowałam. Bo moja dusza umierała. Ale pamiętaj: Oprawca zawsze czuwa. I nie przestaje Cię śledzić. Ten Drugi na skutek szantaży odpuścił, wyjechał, bał się zaryzykować. Serce mi pękało. Ale wiedziałam, że dom i rodzina są przecież najważniejsze.

„To wszystko z miłości do Ciebie. Powinnaś być mi wdzięczna, że nadal Cię chcę. Ale teraz będzie tylko tak, jak ja chcę”. A nie było? Więc powróciłam i wtedy. Skulona. Miał mi pomóc, mieliśmy stanąć psychicznie oboje na nogi. Mówił, że zdaje sobie sprawę, że mój błąd też jest jego winą, że mi pomoże. Że razem sobie poradzimy. To razem szybko okazało się, że będzie w samotności drugiej i trzeciej ciąży, bo on wolał kieliszek, biały proszek i modelki zamiast mnie…

Sesje przeciągały się w nieskończoność. Zaczęły się problemy z pieniędzmi. W końcu on balował na okrągło, zrażał do siebie ludzi z branży, przewracał się przy barze i przedmuchał pół miasta. Pierwszy raz mnie uderzył w twarz. Był pijany. Nie zgadzałam się, by wyszedł. Na oczach córki i maleńkiego jeszcze synka. Potem dowiedziałam się, że jedynie mi oddał, bo przecież to ja go pierwsza uderzyłam. Naprawdę?

Czułam się z miesiąca na miesiąc coraz gorzej. Zamknięta w klatce. Bez sił. Potajemnie znalazłam pracę. Boże, jaką mi za to zrobił awanturę, gdy się dowiedział… Przestawałam go już interesować. A za wszelką cenę pragnęłam jego akceptacji. Mimo że mną pomiatał. Gardził. Sprawił, że nie było już mnie poza nim. Nie byłam w stanie nawet myśleć o tym.

„Beze mnie jesteś nikim. Nie poradzisz sobie. Kto Cię zechce?” I tak staliśmy się nowoczesnym małżeństwem na miarę tabloidowych tytułów. Gdzie łóżko już także musiałam dzielić z innymi. W zasadzie przestałam czuć. Przestałam myśleć. Wyniszczył mnie. W pewnym momencie nie wiedziałam już nawet, z kim sypiam i dlaczego. Wiecznie upadlana. Sprowadzana do poziomu zera. Nie byłam w stanie patrzeć w lustro. Gdy protestowałam, domagałam się rozmowy, siebie, czegokolwiek, często lądowałam na ścianie, podłodze, żebrami na drewnianym dziecięcym krzesełku…

Z miesiąca na miesiąc chudłam

Mam 170 cm wzrostu. Ważyłam 46-47 kg. Wtedy też mu się nie podobałam. Nie było idealnej wagi. Nigdy nie byłam w stanie osiągnąć zadowalającego go wyglądu ani sposobu zachowania. Przestałam spać. Nie byłam w stanie jeść. Wymiotowałam nawet wodą. Traciłam przytomność. Dotarłam na skraj. Próbowałam szukać pomocy, terapii…

Miałam troje najukochańszych dzieci i kata Oprawcę nad sobą, który traktował mnie jak śmiecia. Nie wytrzymałam. Dzieci spały za ścianą. Wzięłam fiolki z lekami neurologicznymi (miałam problemy zdrowotne po urodzeniu ostatniego dziecka i tonę leków w apteczce). I butelkę whisky. Połykałam je garściami, zapijając alkoholem i łzami. Płakałam. Nigdy tak nie płakałam jak tego dnia. Z żalu. Z bezsilności.

Siedziałam na podłodze balkonu, proszki rozsypały się wokół mnie. Pamiętam, że się pojawił. I taką migawkę z łazienki. I kombinezon sanitariusza. A potem już tylko szpital. Ciepły głos pielęgniarki. „Pij kochanie tę wodę, pij aniołku to zwrócisz. Połknęłaś z 90 tych pigułek, inaczej będziemy musieli Cię wziąć na płukanie. Pij kochanie, musisz zacząć wymiotować.” I głos zza ściany. Chyba sanitariusza. „Co za potwór. Taka śliczna dziewczyna i takie malutkie dzieci. Co on jej zrobił…” I tak przywitałam psychiatryk. Czy ktokolwiek mi uwierzy, że ja naprawdę chciałam żyć? Tylko już nie umiałam. Nie wiedziałam jak. Tak bardzo chciałam, by Oprawca zniknął. By wrócił ten mój, jedyny sprzed lat, jakiego go poznałam. Że chciałam, by się otrząsnął.

„Wypuszczę Cię do domu kochanie, ale musimy go tu ściągnąć i z nim porozmawiać. Musicie trafić na terapię rodzinną. Ty tu nie pasujesz. Ja tu mam chorych psychicznie. A Ty jesteś zdrowa. Tylko bardzo cierpisz.” Pani Profesor była kochaną osobą. Bardzo mądrą. I chętną mi pomóc. Sprowadziły go. Jak zawsze elokwentny. „Oczywiście, pójdziemy, jeśli to warunek, by żona wyszła. Tak, tak, tu jest brak zaufania.” Bla, bla, bla. Znałam ten czarujący popisowy ton rozmowy. Dla tych, no wiesz Ofiaro… na zewnątrz. Gdy tylko wsiedliśmy do samochodu, usłyszałam, że na żadną terapię nie idzie, bo to nie on ma problem, tylko ja. Bo jestem wariatką. Wariatką!!!

„Wariatko… Czy to nadal Twój numer? Potrzebuję z Tobą porozmawiać. Minęło tyle lat… Przepraszam.”„Kim jesteś? Zmieniałam telefon i nie mam Twojego numeru”.„Żoną Oprawcy”. „O Boże… Czyli jednak… Tak, jeszcze dzisiaj, o 13”.

Nie Ofiaro. To moja historia

Pojechałam. Wybrała taką przyjemną knajpkę, artystyczną, przyjazną dzieciom. Wszędzie książki, rzeczy do rysowania. Trochę obrazów. Mimo że w centrum, to bardzo cichą i spokojną. Weszłam. Szybko zauważyłam ją w rogu. Piękna. Znacznie piękniejsza niż ją zapamiętałam. Krótkie, ciemne włosy. Śliczne oczy i usta. Siedziała spokojnie. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do niej.

„Cześć. Ja… ja nie wiem od czego zacząć”. Łzy cisnęły mi się do oczu, a usta drżały. „Usiądź. To może ja zacznę? Na początku było cudownie. Jak z bajki. Wspólne wyjazdy, wspólna praca. Było fantastycznie. A potem zaczął powoli uzależniać Cię od siebie. Zawodowo, finansowo, życiowo, emocjonalnie i seksualnie. Przestałaś być sobą. Niszczył Twoje poczucie własnej wartości i godności. Prawdopodobnie przeszłaś załamanie nerwowe. Możliwe, że próbowałaś odebrać sobie życie. Zdradzał Cię i okłamywał przez cały związek…”. „O Boże skąd znasz moją historię?” „Nie Ofiaro. To moja historia. Dzwoniłam do Ciebie przed Twoim ślubem, by Cię ostrzec. By Cię uchronić. Powiedzieć Ci, byś za niego nie wychodziła. Że zniszczy Ci życie. Ale nie udało mi się…”

Łzy płynęły mi po policzkach. Przywoływała wszystkie jego wymówki. Pokazywała szramę na szyi po rozbitej w trakcie awantury z Oprawcą butelce. Przepraszała i prosiła o wybaczenie, bo zdradzał mnie także i z nią, mimo że się przecież rozstali. „Ale byłam tak potwornie uzależniona od niego.” Rozumiałam ją. Była piękną, mądrą i wspaniałą kobietą o ogromnym sercu i współczuciu. Mimo że od zakończenia jej związku z nim minęło 10 lat, nadal dygotała w panice na samą myśl o wspomnieniach z tamtego czasu. Po dziś dzień się go boi. Tak jak boję się ja. „To była regularna przemoc domowa. Jest psychopatą, wyrachowanym i okrutnym. Powtarza ten sam schemat od lat.”

Wtedy miałam pewność. Muszę odejść

Muszę się uwolnić choćby nie wiem co. I muszę uratować dzieci. Poszłam na terapię. Po zakończeniu zwolnienia lekarskiego rozstałam się z w przyjaźni z firmą, w której pracowałam. Zaczęłam pracę na własną rękę. On znikał. Coraz częściej. Nie wracał już prawie wcale na noce. Wyżywał się przy byle okazji. Córka podnosiła mnie z podłogi, gdy w trakcie awantury wykręcił mi ręce do tyłu i cisnął mną o podłogę. Miałam zdarte kolana. Ale zaciskałam zęby. Wyjechał na parę miesięcy za granicę. Pojawiali się lepsi i gorsi znajomi. Czas zweryfikował tych fałszywych, niestety część z nich była przedłużeniem rąk Oprawcy. Ale udało mi się i z tego kręgu wydostać. Czas mijał. Stawałam na nogi. Powoli, mozolnie. Godziłam się z rodzicami. Leczyłam rany duszy.

Przypadkiem w zupełnie niespodziewanym momencie dostałam pracę, której potrzebowałam i która mnie niesamowicie satysfakcjonowała. Znalazłam w niej też przyjaciół na dobre i na złe. Jak druga rodzina. Pomogli mi się zebrać, by przygotować pozew. Pomogli spakować, by móc się przeprowadzić. Wiesz Ofiaro, jakie to uczucie pakować 11 lat życia w kartonowe pudełka? Do trzeciej w nocy. Wywozić ubrania i rzeczy do pracy, by w furii Oprawca nie zniszczył Ci ostatnich drobiazgów, jakie jeszcze masz? Spakowałam się, ale jeszcze nie wyprowadziłam. On zaczynał już wiedzieć, że odchodzę. Gdy wyjeżdżał nasyłał znajomych, by wydzwaniali w środku nocy domofonem, budząc mnie ze snu.

„Halo? Halo!” Ale w słuchawce cisza. Odkładasz domofon, dochodzisz do łóżka, bierzesz krawędź kołdry, a ten znowu dzwoni. I tak pół nocy. Zwykły stalking. Głuche telefony z ukrytych numerów. Gdy zorientował się, że wynajęłam mieszkanie i mam już dokąd uciec, ukradł mi klucze z torebki, gdy spałam i pieniądze, których nie zdążyłam wpłacić na konto. Tak mnie wyrzucił z mieszkania. Po prostu nie mogłam wrócić. Chciałam zabrać chociaż dzieci, które płakały po drugiej stronie drzwi. Odebrałam je w końcu z policją.

I tak zaczęłam nowe życie. W wynajętym mieszkaniu, gdzie miałam 4 widelce, 3 kubki, 2 talerze i dziurawą patelnię. Bo z domu Oprawcy nie zabrałam nic prócz swoich rzeczy. Ale miałam dzieci. I w końcu siebie. Widzisz Ofiaro, mija już kolejny miesiąc, gdy mieszkam tutaj. Sprawa w sądzie nadal się toczy, ale jest lepiej. Mamy już piękną zastawę, czyściutką, pachnącą pościel. Mamy przyjaciół i wsparcie rodziny. Nikt nas nie bije. Ani mnie, ani córki. Bo gdy mnie zabrakło, to Oprawca wyżył się kiedyś też na niej. O tym pewnie nie wspominał w swej barwnej opowieści przeszłości, prawda? Ale z pewnością słyszałaś o wariatce albo o dziwce.

Mamy siebie. Ja i dzieci. Mamy dom

I mimo że on nie płaci alimentów, szantażuje, rzuca wyzwiskami, to zaczynam uśmiechać się do siebie w lustrze. I odkryłam, że jestem piękna w oszałamiająco wielkim rozmiarze 36. Ścięłam włosy. Wyrzuciłam wszystkie ubrania, które kojarzyły mi się z byciem niewolnicą Oprawcy. Serce jeszcze nadal krwawi, ale patrzę z dumą i godnością na siebie, bo widzę silną kobietę.

Dzieci powiedziały mi o Tobie, Ofiaro. Masz na imię Karolina. I jesteś tak samo młoda jak ja, gdy Go poznałam, chociaż on teraz jest stanowczo więcej starszy od Ciebie. Jesteś już trzecia odkąd się wyprowadziłam. Mam nadzieję, że natrafisz na ten tekst i go przeczytasz. A jeśli nie Ty, to jedna z wielu Tobie podobnych.

12 lat życia z Oprawcą nauczyło mnie, kim jestem

Mimo że sądziłam, iż niektórej agresji nie można pokonać, okazało się, że jednak można. Z każdego upadku powstajemy silniejsze. Oraz że trzeba czynić dobro bez względu na okoliczności. Nie nienawidzę ani Ciebie, ani nawet jego. Jest mi go szkoda. Bo potrzebuje pomocy, ale tego nie dostrzega. Ciebie także mi szkoda, bo naiwnie, jak ja nie sprawdzasz tego, co Ci mówi. Widzisz… Ani ja, ani Wariatka nie wierzyłyśmy, że można wyjść z piekła. Bo życie z Oprawcą takie właśnie jest. Ale jak mawia moja ulubiona postać literacka: „Jeszcze przed śniadaniem wierzę w 6 niemożliwych rzeczy”. „To bardzo dobra praktyka” odpowiadał Kapelusznik. Widzisz jeszcze możesz pokonać Żaberzwłoka, zanim wyrządzi Ci krzywdę. A jeśli już to zrobił, wiedz, że nie przestanie. I prędzej czy później będziesz musiała to zrobić. Tak jak ja. I Wariatka. I wszystkie przed nami.

Proszę, nie pozwól, by twoje życie potoczyło się jak nasze. Nikt nie ma prawa stosować wobec nas żadnego rodzaju agresji. Ani słownej, ani ekonomicznej. Ani fizycznej. Chociaż wiem po latach, że ta fizyczna goi się najszybciej. Przerwij to zanim będziesz musiała sklejać serce i żebra. Chociaż na końcu będzie dobrze. Jeśli nie jest dobrze, to znaczy, że to nie jest jeszcze koniec. Ja jestem już blisko.

Precelek