Go to content

Żyjesz na pokaz? Nic tak nie oddala od szczęścia, jak jego udawanie. Zwłaszcza przed sobą

fot. Jovanmandic/iStock

Rano dzwoni do mnie przyjaciółka. „Widzę teraz pełen obraz mojego życia” mówi. Rozstała się z mężczyzną, zawodowo zaczyna coś nowego. Destabilizacja– tak to nazywa. „Jestem nieudacznikiem, teraz wszyscy to zobaczą, bo już nie mogę ukryć się ani za pozornie dobrym związkiem ani za stabilną pracą”. „Ale możesz wreszcie być sobą” odpowiadam.

Po rozmowie myślę tylko o tym jak często udajemy, że jest nam dobrze. Karolina (imię przypadkowe) w rozmowach z przyjaciółkami tak przedstawia swoje życie: z Rafałem (to jej partner) – cudownie. Dzieci go uwielbiają. Problemy z jego córką? Żadnych. Finansowo? Znakomicie. Z kolei Ewa (imię również przypadkowe) ma w swoim słowniku tylko dwa słowa: „szczęście” i „radość”. Szczególnie często sięga po nie na Facebooku, gdzie wrzuca zdjęcia swoich projektów . Z podpisem. „I love my job”. Albo zdjęcia z imprez z przyjaciółmi.

Prawda jednak jest taka, że Ewa, z zawodu graficzka, właściwie nie ma pracy. Siebie i córkę utrzymuje z dorywczych zajęć. Rok temu zdradził ją mąż.

Na Karoliny obrazie pod tytułem “szczęście” też widać rysę. Jej przyjaciółki widzą przecież podczas każdego towarzyskiego spotkania, jak Rafał się upija, a potem staje się wobec partnerki obcesowy, arogancki. Znają też jego córkę. Jest rozpieszczoną nastolatką, która lekceważy kobietę swojego ojca. I nie przepuści żadnej okazji do mącenia między nim a Karoliną. Jeśli chodzi o pieniądze – na dom zarabia ona. A firma, którą prowadzi, ostatnio ma straty (o czym zresztą bez oporów, a nawet z pewną satysfakcją opowiada Rafał).

 Czy wiesz kim jesteś?

Nieustannie balansujemy między „ja idealnym” (czyli tym, jacy chcielibyśmy być), a ja realnym (kim naprawdę jesteśmy). Większość z nas ma tego świadomość. Znamy swoje plusy i minusy, umiemy ocenić: to mi wychodzi dobrze, to źle, to chcę poprawić, tu odpuszczam. Ale są i tacy, którzy zatracają się w wyidealizowanej wizji siebie samych. Za nic nie chcą skonfrontować się z realiami. Wiedzą o nich, ale nie przyjmują ich do wiadomości. I wciąż udają, że w ich życiu wszystko jest idealnie.

Autokreacja do pewnego stopnia jest naturalna. Po pierwsze: to rodzaj mechanizmu obronnego. Utrzymujemy dziś relacje – przynajmniej pozorne – z wieloma osobami. Trudno każdej z nich zwierzać się z problemów, lęków i niepewności. To by było zresztą szkodliwe dla nas samych. Po drugie: ludzie lgną do szczęśliwych, pewnych siebie osób. Dlatego chcemy tacy być. A badania wyraźnie pokazują, że im bardziej jesteśmy postrzegani przez innych jako szczęśliwi, poukładani ludzie sukcesu, tym bardziej sami tak się czujemy. Ale są granice. Czym innym jest umiejętność szukania dobrych stron w życiu, a czym innym trwanie w iluzji. To pierwsze daje nam poczucie samokontroli, drugie zabiera energię, osłabia i nie pozwala na autorefleksję, a co za tym idzie – na zmianę.

O dziewczynce, która musi być silna

Do gabinetu psychoterapeutów przychodzi dużo kobiet z ułożonym życiem. Pozornie. „Nie potrafię porozumieć się z szefową. Tylko to jest moim problemem”, mówią na wstępie. A potem okazuje się, że szefowa to wierzchołek góry lodowej. Bo jest jeszcze nieudane małżeństwo, o którym wcześniej mówiły, że jest „fantastyczne”, problemy z dziećmi, przyjaciółmi.

Dlaczego nie przyznawały się do tego od początku? A jak miały to zrobić, skoro nie potrafiły przyznać się do słabości nawet przed sobą? Przede wszystkim dlatego, że pokolenie dzisiejszych trzydziesto- i czterdziestolatek program „bądź silna” wynosi z domu. Nawet jeśli w czterech ścianach było piekło, żyło się według zasady „brudy pierze się w domu”. To dlatego w chwilach kryzysu mama  powtarzała Karolinie: „dajesz radę”, zaszczepiając córce przymus bycia silną nawet na przekór rozumowi. Cóż z tego, że jej partner zachowuje się nielojalnie, opryskliwie, egositycznie – nie takie rzeczy ludziom przychodzi znosić! Dam radę!

O dziewczynce, która chce mieć władzę

Sukces (nawet fikcyjny) daje niektórym poczucie przewagi nad innymi. A władza to jest jedna z najważniejszych rzeczy, o jakie walczą ludzie.  Jak goryl informuje o swojej sile? Bije się w piersi, pokazując: „Zobaczcie, jaki jestem mocny”. My często robimy tak samo. Jeśli mam szczęśliwe małżeństwo, dzieci, dobrą pracę, pieniądze – to mam wszystkie powszechnie uznawane atrybuty sukcesu. Ludzie mogą mi zazdrościć, a ja się czuję od nich lepsza. Im bardziej jesteśmy narcystyczni – tym bardziej zależy nam na tego rodzaju władzy. I zrobimy wszystko, żeby ją utrzymać. Ewa często słyszała od ojca: „Tylko człowiek sukcesu osiąga co chce i jest szanowany”. Całe życie trzyma się tej wizji. Skończyła świetne studia, wyszła za mąż za przystojnego i dobrze zarabiającego mężczyznę. Mogła budować swoją fasadę. I czuć się lepiej od innych – bo koleżanki zawsze jej zazdrościły. Zdrada męża była nie tylko osobistym dramatem, ale też brutalną lekcją, że jej też czasem może się coś udać. Ale Ewa wolałaby umrzeć niż powiedzieć o tym głośno. Publikacje na Facebooku są rodzajem mniej lub bardziej uświadomionej demonstracji i rozpaczliwego krzyku. „Może życie wciąż jest super, zazdrośćcie mi dalej!…”.

Czyja to bajka?

Karolina Cwalina, dziś coach, twórczyni projektu „Seksi zaczyna się w głowie” jeszcze kilka lata temu ważyła 120 kilogramów i pracowała w dużej korporacji. – Nikomu nie mówiłam, że jest mi źle. Im było mi gorzej, tym głośniej krzyczałam, że jest fantastycznie – wspomina. Dlatego dziś nie bardzo „kupuję” tych wszystkich „jest cudownie”. Mam głębokie poczucie, że ludzie spełnieni nie muszą tym epatować. Co więcej, oni bez problemu przyznają się do słabości. Ja – w swoim nieszczęściu– w końcu doszłam do ściany. Kolejny raz zranił mnie mężczyzna, w którym byłam zakochana, w mojej firmie przeprowadzono redukcje. Nie mogłam dalej się oszukiwać. Zadałam sobie pytanie: „naprawdę chcę tak żyć za pięć lat? Odpowiedź „nie, nie chcę” przyszła szybko. Zgłosiłam się do dietetyczki, zaczęłam treningi z instruktorem, poszłam na kolejne studia, bo bardzo chciałam być coachem.

Karolina dziś pomaga innym kobietom. Tym, które latami pielęgnują swój idealny wizerunek. Są atrakcyjne, mają dobre stanowiska I na pierwszy rzut oka udane życie osobiste. Tak przynajmniej postrzegają je inni. A one przychodzą i mówią: „nie wytrzymam tego dłużej”. I powoli zaczynają odpowiadać sobie na pytania. Czy żyję zgodnie z oczekiwaniami innych czy w zgodzie ze sobą? Jaki naprawdę jest mój cel? Czy chodzi mi o to, żeby być tak zwanym człowiekiem sukcesu, czy po prostu chcę czuć się dobrze, nawet jeśli to dobrze na „tu i teraz” oznacza brak związku, etatu, czy przyznanie się: „coś mi nie wyszło”? Tymczasem właśnie na tym „coś nie wyszło” buduje się późniejsze zadowolenie i prawdziwe szczęście! Trzeba tylko skonfrontować się z prawdą. I powtarzać sobie: okłamywanie siebie to najskuteczniejszy sposób, by nas ono ominęło.

Pamiętajmy o tym na co dzień. Żadna iluzja nie jest szczęściem.