Go to content

Związek bez seksu, bez trzymania się za ręce, bez spotkań! Tak, byłam w takim trzy lata.

fot. FreshSplash/iStock

Myślisz, że to niemożliwe być w związku z kimś, kogo widziało zaledwie godzinę i z kim rozmawiało się łamanym angielskim przez dziesięć minut? Jesteś w błędzie! Byłam w związku z takim mężczyzną przez trzy lata. Ale nie to jest najdziwniejsze! Najdziwniejsze jest to, że po tym pierwszym spotkaniu już nigdy się nie wiedzieliśmy. A jednak przeżywaliśmy wszystko. Miłość, namiętność, bliskość, frustrację, rozmowy o dzieciach i wspólnej przyszłości. Nawet okropne kłótnie, po których nie odzywaliśmy się o siebie dwa miesiące. Kilka poważnych rozstań i gorących powrotów. Jak to wszystko możliwe? Posłuchaj…

To było dokładnie trzy la temu. Postanowiłam iść na samotną pielgrzymkę do Santiago de Compostela. Bardzo się bałam, ale przygotowałam się do tego, jak do wyprawy alpinistycznej. Kilkakrotnie pakowałam i rozpakowywałam plecak. Ważyłam go, minimalizowałam ekwipunek. Miałam ze sobą jedzenie, moskitiery i aerozole owadobójcze… Ale to przecież nie o tym.

Pewnego dnia podczas pielgrzymki niedaleko Porto przystojny pielgrzym zapytał mnie, skąd może nabrać wody. Nie bardzo potrafiłam mu wytłumaczyć, dokąd ma iść, bo słabo mówiłam wtedy po angielsku, więc zaprowadziłam go do źródełka. Chwilę rozmawialiśmy, głównie na migi, dowiedziałam się, że ma na imię Diego i pochodzi z Kuby. Ja dużo nadrabiałam uśmiechem. Wymieniliśmy się adresami na kontach społecznościowych i… każdy poszedł swoją drogą. I w tym momencie właśnie wszystko się zaczęło.

On do mnie napisał. Podziękował. Powiedział, że takie kobiety serdeczne i dobre po prostu się nie zdarzają i że jestem dla niego aniołem nie z tego świata. Nie wiem, jak to się stało, ale po powrocie do domów zaczęliśmy do siebie dzwonić na różnych komunikatorach internetowych. To on zaczął i co ciekawe, choć słabo mówiłam po angielsku, Diego tak nawijał… że nie czułam dyskomfortu. Właściwie mówił przez pół godziny i czasem miałam wrażenie, że wszystko mu jedno, czy ja to rozumiem. To mnie wkurzało! Zapisałam się więc na intensywny kurs do native speakera i stopniowo nasze rozmowy stały się ciekawe, czasem nawet namiętne.

Diego jest Kubańczykiem, ale pracuje jako szef brygady remontowej na Florydzie. Najpierw podobała mi się jego pogoda ducha i fakt, że za każdym razem, jak ze mną rozmawiał, dosłownie promieniał ze szczęścia. Wydawał się też niezwykle zaangażowany, bo dzwonił czasem nawet dwa razy dziennie.

Po jakimś czasie Diego zaczął mówić, że marzy, by mnie odwiedzić w Polsce. Ale zawsze wtedy podkreślał, że chciałby mnie widzieć codziennie, jak wracam z pracy i że pragnie zatrzymać się u mnie. „Dlaczego nie w hotelu?”, pytałam wystraszona. A on tylko: „Bo jestem tak bardzo stęskniony!” Powiedziałam mu więc, że to w ogóle nie wchodzi w grę. Wtedy zaczął mnie zapraszać do siebie. Przyznam szczerze, że zamieszkanie u faceta, którego widziałam na oczy 30 minut też wydawało mi się szalone, więc powiedziałam mu, żebyśmy spotkali się połowie drogi. Może wspólne wakacje w Hiszpanii?”, proponowałam. Teraz on nie chciał się zgodzić. Wypytywałam – dlaczego. A on znowu swoje: zaprasza mnie do siebie albo wpadnie do mnie. Coś mi tu nie pasowało: Może ten gość nie ma kasy! Zwęszył, że jestem zamożna i że u mnie się jakoś zahaczy. W dodatku Diego zaczął snuć wizje przez telefon, że chętnie się do mnie przeprowadzi i że marzy o dzieciach. Ja też bardzo pragnęłam dziecka, więc ta wizja jakoś grzała moje serce, ale nie umiałam się do spotkania na żywo ośmielić.

Jak wygląda seks takiej pary? Banał! Byliśmy zbyt nieśmiali, by odważyć się na jakiekolwiek igraszki. Jak para dzieci. Jak podlotki, które omijają temat. W końcu pomyślałam, że to jest CHORE i zerwałam z nim! Przez telefon. Powiedziałam, że ten nasz „niby-związek” jest jakimś szaleństwem i że to koniec. Przestałam odbierać i wszystko przycichło.

Pamiętam, że spojrzałam wtedy w kalendarz i się przeraziłam. Minęło półtora roku od naszego trzydziestominutowego spotkania. Przez ten czas razem przeżyliśmy WIELE: niemal codziennie rozmawialiśmy, zbliżyliśmy się, przesyłaliśmy sobie zdjęcia, emotikonki, opisy naszych dni. Powiem tak – miło było jednak mieć kogoś takiego na drugim krańcu świata, kto mówił, że jestem cudowna. Dlatego po dwóch miesiącach złamałam się i wysyłałam mu zdjęcie… zachodzącego słońca. Ależ się ucieszył. Od razu zadzwonił. Wtedy postawiłam jednak warunek, że musimy przejść na drugi level, czyli rozmawiać z użyciem kamerki. Diego wystraszył się, powiedział, że przytył i że pewnie mi się nie spodoba. Znów z nim zerwałam. Tym razem na tydzień.

To on pierwszy zmienił zdanie. Dzwonił, dzwonił… Widziałam, że mogę odebrać i w końcu go zobaczyć na kamerce, ale miałam wtedy mokre włosy i zero makijażu, więc mój żołądek ścisnął się ze strachu. Stchórzyłam. Dziś z perspektywy czasu wiem, że to było jakieś chore przepychanie się i że ja z taką humorzastą laską, (jaką byłam wtedy!), sama bym nie wytrzymała. Przez kilka miesięcy było między nami fajnie, ale im lepiej ja mówiłam po angielsku, tym Diego bardziej mnie denerwował. Pamiętam, że na początku cieszyło mnie, że jest taki po amerykańsku wyluzowany, a teraz wkurzało mnie, że on zawsze czuje się wspaniale. Mówiłam więc: „Diego, co to za miłość, jak mi nie mówisz, co czujesz!?” I jeszcze: „Po co ty w ogóle mnie wybrałeś? Po co ci taka kobieta na drugim krańcu świata?” A on: „To symboliczne, to jakiś boski jest znak, że podałaś mi wtedy wodę. Dzięki tobie piłem ze źródła i to ty odmieniłaś moje życie!”. Cóż, na chwilę moje serce topniało. On twierdził, że byłam dla niego znakiem od Boga!

Myślicie, że ta historia ma jakiś happy end?! Oczywiście, że nie ma! Oboje tak bardzo baliśmy się miłości, że przez trzy lata nie doszło między nami do spotkania. Rozmawialiśmy za to godzinami, obdarowując się naprzemiennie ciepłymi uczuciami i karczemnymi awanturami. Dziś? Czasem jeszcze do siebie dzwonimy i piszemy, ale chyba już bardziej jako znajomi. On rzadko już mówi, że chciałby mnie odwiedzić. Czuję, że to kres tej historii. Boję się jednak, że nie jestem gotowa na prawdziwą miłość. Mam już czterdzieści lat. Co, jeśli potrafię być tylko w takim dziwnym wirtualnym związku? Co, jeśli już nic mnie nie czeka? Co, jeśli zmarnowałam szansę, bo stchórzyłam? A może przeciwnie, nie dałam zamieszkać u siebie jakiemuś świrowi, który chciał mnie wykorzystać? Proszę, nie piszcie, że jestem dziwna. Proszę nie oceniajcie mnie. Proszę o chwilę zrozumienia. Ja naprawdę cierpię.

Katarzyna