Go to content

Święta były nagrodą za to, że się ciężko pracuje, czekało się na nie. Dziś czekanie na tę radość już nie istnieje

Fot. iStock/GMVozd

O lulaniu bab i o tym jakie funkcje spełniały kiedyś świąteczne obrzędy rozmawiamy  z panią dr Anną Ostrowską, antropologiem.

Anna Frydrychewicz: Dlaczego dbamy o tradycję? Z przyzwyczajenia biegniemy z koszyczkiem do kościoła, czy to ciągle ma dla nas znaczenie?

dr Anna M. Ostrowska: Nie można generalizować. Jest ogromna grupa ludzi, która robi to bo „tak się robi”, jest fajnie, choć nie przeżywa się nic co byłoby z charakterem tego święta związane. Jest i niemało tych, którzy Wielkanoc przeżywają głęboko religijnie. I są jeszcze są ci, którzy nie idą z koszyczkiem tylko wyjeżdżają, bo traktują te święta jako odpoczynek.

A co to jest tradycja?

Wybieramy sobie jakieś elementy z przeszłości ze względu na przyszłość, na przykład ze względu na nasze dzieci. Wiemy, co chcemy im przekazać, choć ten wybór jest trochę uzależniony społecznie.

I Wielkanoc spędzamy bardzo tradycyjnie?

W Polsce mamy taką sytuację, że znakomita większość z nas woli święta Bożego Narodzenia. Choć wielu ludzi wie, że to właśnie Wielkanoc największym świętem chrześcijaństwa. Dlaczego więc stosunek do tej tradycji jest płynny? Świat się zmienił. Kiedyś rytuały towarzyszące obchodzeniu świąt były bardzo ważne. Wyobraźmy sobie 40 dni poszczenia (takiego o jakim dziś nie mamy pojęcia, czyli: żur – śledź – żur). Święta były po prostu nagrodą za to, że się ciężko pracuje, że się na nie czeka. Dziś czekanie na tę radość już nie istnieje.

Dziś już nie czekamy?

Dziś już nie wiemy, że po 40 dniach postu można naprawdę być spragnionym tych wszystkich potraw. Mamy je na wyciągnięcie ręki. Moja mama mówi do mnie: „Co robimy na święta? Może piersi kacze?” A ja odpowiadam: „Mamo, my mamy święta codziennie.” Dla mnie, „wyjątkową” potrawą świąteczną byłaby ryba, bo ryby jemy rzadko. Wracając do tematu, nagrody w tych świętach już nie ma. Przecież nagradzamy się sami co chwila: kupujemy sobie coś do ubrania, płytę, książką. Co chwila sprawiamy sobie satysfakcję. Nie czekamy już tak na święta i potem nie ma tego wybuchu radości.

A druga sprawa, to że święta miały funkcje regulacyjne. W Wielką Niedzielę następowały różne społeczne wydarzenia, atmosfera nabierała frywolności, pojawiały się przyśpiewki z seksualnym podtekstem. Tworzyła się specjalna przestrzeń, żeby młodzi ludzie mogli się poznać. Było na przykład tak zwane „włóczenie kłody” albo „karanie”. „Bykowe” płacili kawalerowie którzy powinny już mieć żony, tak ich symbolicznie karano. Bo dbanie o to, żeby pojawiały się dzieci było kluczowe. To one były dla naszych przodków inwestycją, nasza współczesną emeryturą na starość.

Chyba dzisiaj już w żadnych społecznościach nie jesteśmy ze sobą tak blisko

Przygotowując swoją pracę doktorską zwróciłam uwagę na to, jak wiele jest w środowiskach wiejskich samotnych ludzi, po 30-tce, Żyją często obarczeni starszymi rodzicami, niepełnosprawnym rodzeństwem i nie ma już tych miejsc, w których mogliby kogoś poznać. Biuro matrymonialne na wsi byłoby olbrzymim sukcesem. Dziś są dyskoteki, ale kobieta po 30tce nie jest tam mile widziana. Kiedyś w zabawach, świątecznych rytuałach uczestniczyli w jakimś stopniu wszyscy. Także dla chorych i niepełnosprawnych znajdowano jakąś rolę społeczną. Dziś oddajemy ich do przytułków.

Dlaczego to wszystko się tak zmieniło?

Z różnych powodów. Na skutek rozwoju mediów społecznościowych, postępu technologicznego coś innego przejęło te funkcje i święta zostały trochę puste. Kiedyś te jajka wielkanocne, rytuały to były właśnie media społecznościowe przeszłości.  Niosły ze sobą wiele komunikatów, wiadomości.

Dziś o tych najbardziej praktycznych funkcjach świąt zapominamy, bo one już nie są praktyczne. Różnica międzypokoleniowe mają nieco większe znaczenie, starsi nie nadążają za technologiami. Statystycznie przemoc domowa wzrasta w czasie świąt. Mamy mocną ideologię świąteczną, nastawiamy się na pojednanie, harmonię. A tymczasem często pod jednym dachem gromadzą się spokrewnieni obcy. Nawet jeśli mieszkają ze sobą ich komunikacja sprowadza się do kilku zdań: „ Jak minął dzień?, Co w szkole?, Wyrzuć śmieci!”. Może są między nimi konflikty, a teraz nagle oczekują, że będzie fajnie, że ta wyczekiwana harmonia się pojawi. Nie ma jej, bo nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, żeby siedzieć ze sobą przez kilka godzin. Często młodsze osoby trzymają na stole świątecznym telefony komórkowe. I narasta frustracja.

A czy można pogodzić obchodzenie świąt religijnych z brakiem wiary?

Precyzyjnie oddzielmy agnostycyzm od ateizmu. Ateiści chyba nie pójdą do kościoła z koszyczkiem i nie powinni. Agnostycy mogą nie chodzić do kościoła, nie uczestniczyć, ale będą obchodzili święta, bo przecież to nie szkodzi i jest fajne. Ale są jeszcze tacy, którzy mają silną potrzebę, żeby poczuć coś, czego już dawno nie czują. Czekają na jakieś objawienie mocy. I czasem się rozczarowują. Idziesz do kościoła, ksiądz wychodzi co 20 minut i wyklepuje te życzenia co 20 minut. Tej oczekiwanej powagi, tego sacrum nie ma. Z wyjątkiem może monstrancji wystawionej w bocznym kościele.

Czyli są tacy, co chodzą z koszyczkiem żeby „poczuć ten moment”

Tak, będą chodzić z tego względu, ze szukają momentu. I nie musi być to związane z istnieniem jakiejś siły wyższej. Ważne jest poczucie, że może gdzieś jednak jest „coś więcej”. To daje pewną głębię.

Jak można dbać o tradycję?

Kiedyś w niedzielę ludzie śpiewali, chodzili z Konopielką, to było takie wielkanocne kolędowanie. Dziś, szczególnie na Podlasiu popularne są rekonstrukcje ludowe, także chodzenie z Konopielką, radosne śpiewy.

Pojawiają się młodzi ludzie chętni by tworzyć grupy regionalne gdzieś na Kujawach, Oni mają swoją odrębną tożsamość, starają się mówić tradycyjną gwarą. Miastowa młodzież idzie do zespołu pieśni i tańca, co ciągle dla większości jest szczytem obciachu. Ale oni są ponad obciachem, dla nich to jest fajne. Pewnie ważna jest tutaj rola dziadków, którzy opowieściami o tym jak to było kiedyś są w stanie zachęcić młodych. W niektórych ośrodkach kultury czy regionalnych izbach są ludzie pełni prawdziwej pasji. To zainteresowanie tradycją bierze się z autentycznego zainteresowania przeszłością, obyczajem. Oni wierzą w kulturę ludową.

Trudno jest dziś kultywować zwyczaje wielkanocne sprzed kilkuset lat

Przygotowanie na Wielkanoc tradycyjnych dań, dokładnie takich jak były kiedyś jest szalenie kosztowne, a czasem wręcz niemożliwe. Czy jesteśmy dziś w stanie upiec w domu babkę drożdżowa z 60-ciu żółtek? Na Polesiu istniała kiedyś piękna tradycja lulania bab. Takie baby, wyjmowane z pieca, groziły natychmiastowym rozlaniem, więc wkładało się je pod pierzynę i wolało do dzieci: „Dzieci, lulać baby”. Dzieci przybiegały i bardzo delikatnie „bujały” baby, żeby równomiernie stygły. To nie jest tylko tak, że nas nie stać na tę tradycję. Po prostu pewne zabiegi są trudne do wykonania w naszych warunkach. Tradycyjne sękacze czy baby wolimy kupić, jest łatwiej, prościej, szybciej.

Co jest dobrego w tradycyjnym obchodzeniu świąt?

Święta Wielkanocne sprawiają, że ciągle jeszcze aktywizujemy się przed nimi i porządkujemy sobie życie. Czujemy, że to jest ten moment. Jeśli na każde święta wyjedziemy, to i tak zauważymy, że czy w Grecji czy w Hiszpanii nad morzem – wszędzie jest tak samo. Można wejść do wody, można złapać trochę słońca, ale to żadna różnica. A święta robią różnicę.


 

dr Anna M. Ostrowska – ukończyła filozofię i antropologię kulturową na UW oraz w ACCESS na Uniwersytecie w Amsterdamie. W Centrum Europejskim UW pracuje od 1992 roku. W latach 1993-1997 pracowała jako asystent badawczy w Amsterdam School for Social Science Reaserch na Uniwersytecie w Amsterdamie, gdzie większość czasu spędzała na pisaniu doktoratu, do którego wykonała klasyczne roczne badania terenowe w małym miasteczku na Podlasiu. Dziś uczy przedmiotów antropologicznych, prowadzi prace magisterskie oraz jest wicedyrektorem CE UW ds. studenckich. Od ćwierć wieku – nieprzerwanie – antropologia kulturowa jest jej pasją.