Go to content

Nie mówcie mi, że życie się kończy po 40-tce! Wreszcie możemy żyć, jak chcemy

Kobieta przed 40 - życie się nie kończy
Fot. iStock/gpointstudio

Moja przyjaciółka, lat 36, samodzielna, mądra, szalona M.. Wraca ze spotkania z facetem i opowiada, że usłyszała, że ma kilka lat, by się ogarnąć, zacząć uprawiać sport (to akurat wspieram), przestać palić, pić, zacząć jeść zdrowo (wszystko w porządku), bo… będzie starą laską. Starą laską lub starą lampucerą, jak określał mój znajomy kobiety dojrzałe, ale bez umiaru w makijażu i zabiegach medycyny estetycznej. – Nie musisz się jeszcze strzykać- mawiał – powiem ci kiedy. Nie powiedział, bo już go nie ma. Ale wyraźnie sugerował, że jeszcze kilka lat spokoju mam.

Taka randka moja kiedyś. Facet, starszy sporo, biznesmen wysokiego szczebla. – Jeśli niewiele zgromadziłaś do 40-tki – zaczyna – to już nie masz szans na jakąś serio karierę. Zazwyczaj ludzie mają w tym wieku apogeum wzrostu swojej efektywności.

Biegamy z przyjaciółką i ona mi opowiada o pewnym facecie, który ją męczy, niby kocha, normalka. I on jej tłumaczy: – Wiesz kochana, ty musisz się wyrobić z życiem do 40-tki, bo potem będzie ci trudno (taka nuteczka troski w głosie się pojawia). Tobie się tylko wydaje, że czas jest z gumy. Wy, kobiety macie znacznie bardziej na bakier z mijającym czasem. To niemal cytat. Plus interpretacja, iż chodzi o to, że się starzejemy, że „rynek” pęka w szwach od kobiet młodszych i szukających, że potem nie jest łatwo się z kimś związać, a co dopiero (dla chętnych) mieć dziecko. To już pies pogrzebany. Cyk cyk cyk. Ten biologiczny zegar jak cykanie koników polnych.

A więc drodzy Panowie (i Panie), zanim z waszych ust wypłyną kolejne złote myśli, uporządkujmy:

  1. Nic nam się kobietom nie kończy po 40-tce, mamy nawet menstruację nadal. Wiele natomiast pojawia się nowego. Możemy: balangować, podróżować, wspinać po szczeblach (niech już będzie) kariery, pić wino wieczorem, oglądać zachody słońca (można zarwać nockę, bo dzieci śpią smacznie nawet do 9-tej). Można wyjść sobie do kina bez zamawiania niani (dzieci zostają same w domu). Można nie mieć dzieci i się tym za bardzo nie przejmować (jest jeszcze czas!). Można też nie chcieć mieć dzieci. Można jechać na wakacje samemu albo w bardzo długą podróż. Można przez chwilę nie pracować i nie myśleć, że ktoś coś nam sprzed nosa sprząta. Można już nie asystować komuś (prezesowi, mężowi, matce), być autonomicznym w związku, mieć samodzielne stanowisko, umieć powiedzieć matce i teściowej „nie”. Ma się czas na nowe pasje, np. warsztaty zielarstwa, choćby z tego powodu, że zapach ziół nas uspokaja. A tak w ogóle można być dużo bardziej spokojnym, bo czas, choć już wiemy że nie jest z gumy, nie musi tak zapier….
  2. Możemy nadal mieć dzieci (tak, tak wiemy, że ryzyko jest większe, ale ryzyko nie oznacza niemożliwości!). Możemy mieć nie tylko jedno, ale nawet kilkoro. Możemy zacząć nowy związek i z miłości do swojego mężczyzny i z miłości do życia chcieć mieć wspólne dziecko. Mamy siłę je wychować i wyposażyć na życie. Mamy dla niego CZAS (ten sam, co nie jest z gumy) i UWAGĘ. I mniej nam się spieszy, bo rozumiemy już, że nie ma nic trwalszego, nic lepszego, nic piękniejszego niż malutki człowiek.
  3. Możemy chodzić na randki jak gówniary, być na Tinderze albo innym czymś, możemy flirtować, zakładać kolorowe sukienki, trampki, śmiać się głośno i bawić. A jak ktoś nie lubi kobiet dojrzałych, po prostu nie musi się umawiać. Jego sprawa, a już na pewno nie nasza. A że mniej chętnych (wcale tego nie czuję!), to w sumie lepiej. Stawiamy na jakość.
  4. Możemy w ogóle nie chcieć mieć związku na całe życie, dlatego czas tu nie gra roli. Rozumiemy, że miłość nie musi być na zawsze. Doceniamy momenty, spotkania, rozmowy. A starzenie się nie straszy. Jest daleko na horyzoncie jak zachodzące słońce, i wiemy, że nas czeka podobnie jak każdego człowieka, ale rozumiemy też że to przywilej, bo życie jest nieprzewidywalne, umierają wokół nas młodzi ludzie, nie rozumiemy dlaczego, ale tak jest.
  5. Możemy wreszcie żyć jak chcemy. Nawet nie wiecie jaka to ulga mieć (lub prawie) mieć 40 lat! To jest ta świadomość cudowna, że jesteś dla siebie najważniejsza i że nic nie musisz (w uproszczeniu). Jak to napisała mi wczoraj moja cudowna przyjaciółka (blisko 40-tki) „muszę wreszcie oddać sobie to, co mi zabrano w życiu”. To jest czas dla nas, dla asertywności, dla pychy i bezczelności nawet. Tego, że mam odwagę powiedzieć ściemniaczowi „Stary, nie marnuj mojego czasu” i nie dlatego, jak sugerujecie, że mi się gdzieś spieszy, ale po prostu moje życie jest cenne.
  6. Moja obecność w życiu jest cenna. Tu stawiam kropkę.

A teraz sorry muszę lecieć zjeść prawdziwe belgijskie frytki, aby mi dupa urosła i nie musicie mnie uświadamiać, że około 40-tki metabolizm się znacznie spowalnia, wiem to! 🙂