Go to content

Każdą życie przeorało, doświadczyło i nauczyło pokory. To, co przeszły, było przecież po coś.

fot. Constantinis/iStock

Beata kilka dni temu skończyła czterdzieści jeden lat. Kolejną wiosnę świętowała w dobrze sobie znanym ścisłym gronie. Cztery przyjaciółki i ona, znające się jak łyse konie. Razem studiowały i mieszkały. Śmiały się, płakały, zakochiwały, rozstawały. Przez jakiś czas nierozłączne, ale nadal w dużej zażyłości, gdy ułożyły sobie życia osobno.

Najmłodsza Laura, trzydzieści osiem lat, najstarsza Dorota- czterdzieści trzy na liczniku. Dziewczyny wykształcone, aktywne zawodowo, matki, żony i rozwódki. Każdą życie przeorało, doświadczyło i nauczyło pokory. Jednak one dalej z uśmiechem idą dziarsko i się nie poddają.

Laura trzy razy poroniła. Jej małżeństwo zawisło na włosku, gdy męża zaczęła traktować jak reproduktora i gdy, wrzeszcząc, zaczęła żądać rozwodu skoro do niczego się nie nadaje i ciąży donosić nie umie. Dopiero czwarta ciąża, zagrożona, dała jej upragnioną córeczkę i uratowała związek. I ją samą.

Kaśka trafiła na męża socjopatę, przeszła ciężką depresję i jeszcze cięższy rozwód. Wyśmiewana, manipulowana, skomląca o uwagę toksyka, traktującego ją jak szmacianą lalkę i wyżywającego się na niej do woli. Była workiem treningowym, śmieciem, zabawką, boginią. Dzięki dziewczynom dziś wstaje na nogi, skupia na sobie, cieszy się wolnością. Póki co jest szczęśliwa sama ze sobą i w końcu zasypia spokojnie.

Beata była mobbingowana w pracy do tego stopnia, że tylko pomyślawszy o szefowej dostawała ataków paniki. Trwała w tym układzie kilka lat. Przecież jest taka ambitna. Dopiero po jakimś czasie zrozumiała, że czuje się jak wyczerpana bateria, że boi się iść do biura, nie śpi, nie je i nie kontroluje oddechu gdy przełożona jest w pobliżu. Nawet nie wie, która już zniewaga otworzyła jej oczy i znalazła siłę, by wielką karierę porzucić dla spokoju ducha. Z pożytkiem dla niej samej i rodziny.

Anita ma za sobą walkę z nowotworem. Zna smak chemioterapii i radioterapii, wypadające włosy, torsje, słabość taką, że nie ma się siły wstać. Wygrała. Póki co jeden zero dla niej. I życie stojące otworem.

Dorota w pożarze domu kilka lat temu straciła cały dorobek życia. Poznała prawdziwą przyjaźń, kiedy była w finansowym i emocjonalnym dołku. Gdy nie miała mebli, ubrań, książek. Gdy nie umiała powiedzieć dzieciom, gdzie jutro będą spali. Zahartowała się, choć niejedną noc bezgłośnie wyła w poduszkę. Obecnie z dumą budują z mężem nowy dom odzyskując siebie kawałek po kawałku i dając dzieciom poczucie bezpieczeństwa.

Choć każda z nich ma swoje demony i przeżyte traumy, to uśmiechają się do losu. Gdyby nie te tragedie nie byłyby tu, gdzie są dziś. Dzielnie niosą swój bagaż doświadczeń, zostawiły w nim siłę, wiarę w siebie, upór. Wyrzuciły słabości i negatywne myślenie.

Każda ma pracę, czuje się niezależna i bezpieczna finansowo. Nie chodzi o trzy auta w garażu, markowe torebki czy wakacje na egzotycznej wyspie. Starcza im na przyzwoite życie, na potrzeby rodziny, a gdy wyskoczą do hotelu jak teraz nie myślą, czy na koniec miesiąca na koncie będzie debet.

Jest pokora, doświadczenie, ale i pewność siebie. Jest spokój w głowie, dojrzałość i przekonanie, że sobie poradzą. Nie chciałyby znów mieć dwudziestu lat, by przechodzić przez te zawody, rozczarowania, chichoty losu. Ile te młode dziewczyny mają jeszcze przed sobą nauki, pochylania głowy, posypywania jej popiołem, wyciągania wniosków, ocierania łez, nieprzespanych nocy? O nie. Limit w przypadku tych pięciu jest już wyczerpany.

Beata dziś ma w końcu czas dla siebie,  stać ją na zdrowy egoizm, piętnastoletnia córka wspiera jej wybory, robi z nią zakupy i ogląda seriale na Netflixie. Beata zmieniła pracę, zdecydowała się pracować na własny rachunek i z hobby uczynić swój zawód. Nie ma nad sobą toksycznej szefowej, punktującej za każdy źle wykonany oddech. Sama oddycha pełną piersią na swoich warunkach. Nie boi się rozmawiać z ludźmi, walczyć o swoje, mówić o swoich potrzebach, pracować według swoich planów. Mąż w końcu widzi silną kobietę, a nie przestraszoną dziewczynkę drżącą, gdy tylko ktoś wchodzi do jej biura lub do niej dzwonił. Ona mu imponuje. Dba o siebie, jest aktywna fizycznie. Lubi mieć delikatny makijaż, miodowe refleksy na brązowych włosach, czerwoną hybrydę. Kocha się z mężem często, dotarli się, znają swoje wady i przywary, nauczyli się siebie na pamięć. Gdy zakładała swój biznes, on był obok i trzymał za nią kciuki. Lubią wyskoczyć gdzieś we dwójkę lub z córką. Czas spędzają ze sobą, a nie obok.

Beata widzi w lustrze nadal młodą kobietę, z drobnymi zmarszczkami wokół oczu, atrakcyjną, która wie czego chce i nie godzi się na to, czego nie chce. Jest szczęśliwa. Jak i jej cztery przyjaciółki. Dziewczyny ulepione przez szorstkie ręce losu lubią swoje odbicia w lustrze, nie walczą o to, co nieosiągalne, pogodziły się ze swoimi sylwetkami, podkreślają swoje walory. W życiu zawodowym każda z nich sporo osiągnęła, jest cenionym pracownikiem, wie co potrafi, ciągle się rozwija. I żadna z nich nie będzie przepraszać za to, że jest szczęśliwa. Nie będzie ze wstydem w oczach mówić, że siebie lubi. Powie to otwarcie i głośno.

Każda zapytana o to, jak się czuje, odpowie: „świetnie”, wywołując w otoczeniu niemałe zaskoczenie, bo przecież należałoby ponarzekać na pogodę, chłopa, szefa, korki czy dzieciaki. One zaś z uśmiechem idą w dzień. Łatwo nie jest, czasem trzeba zacisnąć dłonie w pięści i przygryźć wargi, ale w żadnym wypadku nie przestają wierzyć w siebie i swoją siłę. To, co przeszły, było przecież po coś. Po to, by pojęły, że szczęścia trzeba się nauczyć i zrozumieć, że to nie jest permanentny haj, tylko to, co właśnie sobie same zaprojektowały i noszą to szczęście uszyte na miarę z gracją i już  bez wyrzutów sumienia.