Go to content

Hej, to ja, twoje poczucie winy. Kocham cię, nie odejdę!

Hej, to ja, twoje poczucie winy. Kocham cię, nie odejdę!
Fot. iStock / LuckyNastia

„Nie powinnaś tak postępować” w słuchawce słychać głos mamy. Głos nie jest toksyczny. Jest ciepły, nawet czuły. No, ale jednak  w treści jest reprymenda. Powinnam inaczej. Chodzi o banalną rzecz, ale już czuję w żołądku skurcz. Nadchodzi, choć już od dawna nie mieszka ze mną na stałe. 

Mówi nawet:

Hej, to ja, twoje poczucie winy,

Przecież się nie wymigasz, tyle razem przeszliśmy. Nie myśl sobie, że puszczę cię wolno. Będę wracać aż się w końcu poddasz i zrozumiesz, że ty  i ja jesteśmy nierozłączni.

Wszyscy mówią ci: „wyluzuj”, „puść”, ale proszę cię, nie bądź głupia. Czy widziałaś, żeby któraś z twoich koleżanek naprawdę puściła. „Nie odchudzaj się” mówi najchudsza. „Nie pracuj tyle” mówi pracoholiczka. „Nie musisz robić wszystkiego” mówi ona, królowa łączenia wszystkiego. Każdy uspokaja cudze demony, żeby tylko nie rozmawiać ze swoimi. Nie bądź naiwna.

Zresztą przecież wiesz. Nieważne co ktoś ci mówi, ważne, że ja jestem. I chcę z tobą być.

Pamiętasz, przyszedłem do ciebie, gdy byłaś dzieckiem…

Brzydko jadłaś przy stole, narysowałaś źle literkę, nie wygrałaś zawodów sportowych, garbiłaś się, byłaś niegrzeczna. No przecież zawsze był jakiś powód. Sama wiesz.

Dorastałem z tobą i mówiłem. O nie, moja miła, nie jesteś wcale taką dobrą uczennicą, nie jesteś najładniejsza w klasie, nie jesteś najchudsza. Chudłaś i starałaś się być „naj”. Niepokoiłem się, gdy byłaś. To było okropnie męczące, ale sama wiesz, że zawsze potrafiłem się do ciebie w końcu dobić. Uderzałem w czułe punkty– dlaczego tak mało uczysz się języków, dlaczego zawody wygrał ktoś inny, a dlaczego nie masz piątki z matematyki. Polski wystarczy? Serio? Co ty taka zadowolona? Lubiłem jak się smuciłaś. Wiedziałem, że się starasz i zacierałem ręce: i tak w końcu przyjdę.

Dorastałaś i wciąż ze mną walczyłaś. Stawałaś się coraz lepsza…

 We wszystkim. Niepokoiłem się, przyznaję. Niepokoiłem się, gdy spotykałaś ludzi, którzy mówili, że jesteś dobra i cudowna. Wkurzałem się, gdy widziałem, że to czujesz. Najgorsze co mogli ci powiedzieć: „Jesteś jaka jesteś. Brr”.

Za pewna byłaś. Potem jeszcze spotkałaś tego dobrego faceta i już serio poczułem, że mnie zdradzasz. Ale na szczęście spotkała mnie nagroda. Urodziłaś dziecko. Och, macierzyństwo kobiety to piękny moment dla mnie. Przecież każda z was chce być matką doskonałą.

Rozpanoszyłem się w tobie jak prawdziwy władca. Nawet czasem żal mi ciebie było. Biedaczka, przez pierwszy rok nie spałaś, latałaś jak w jakimś ukropie. Zacierałem tylko ręce i szeptałem: Naprawdę ten wózek? Czy ten spacer nie powinien być dłuższy? Nie powinnaś już do lekarza? Nie za mało chodzisz do pediatrów? Nie powinnaś dłużej Czy to normalne, że on jeszcze nie siada, nie chodzi, nie mówi? Czy noszę dobrze, tulę dobrze?

Ależ miałem ubaw. Tylko ja wiedziałem co czujesz naprawdę. I tylko ja wiedziałem, że sam ci to funduje. Wybacz, kochana. Lubię być ważny.

A potem wróciłaś do pracy i wciąż miałem wiele do powiedzenia…

Czy nie siedzisz w biurze za długo? Czy na pewno ta niania jest dobra? Czy nie powinnaś jednak wybrać dziecka, a nie siebie? Dołożyłem ci tysiące innych dylematów. Lubiłem atakować cię w nocy. Wciąż zastanawiałaś czy jesteś dobrą matką, czy nie zawodzisz, nie powinnaś inaczej. Uwielbiałem cię taką widzieć. Niepewną i smutną. Wybacz, widziałem jak kochasz dziecko. Jak bardzo się starasz. Jak ci zależy, żeby kiedyś powiedziało: moja matka jest super. Jest cool. Jest dobra.

A przede wszystkim: umie kochać. Więc dręczyłem cię i zacierałem rączki

Potem zaczęłaś dojrzewać, a dojrzałość to dla mnie masakra…

Każda dojrzała kobieta żąda, żebym się wyprowadził. Powiedziałaś: basta, jestem jaka jestem. Trochę wiedziałem, że to są te same sceny co zawsze, ale niepokój jednak był.

Stwierdziłaś, że nie musisz być idealną matką.  Chciałaś się mnie pozbyć. Czasem popijałaś mnie winem, czasem biegałaś za dużo, pracowałaś, czasem rzucałaś wszystko, żeby z dzieckiem.

Wiem, że wiedziałaś, że kochasz po raz pierwszy naprawdę. Bez warunków i oczekiwań. Wyczuwałem twoją siłę.

Uderzyłem więc w twój związek…

Sama wiesz. Czy tak powinno wyglądać małżeństwo? Nie śpicie za mało? On się może za mało stara? Nie ma tej wyjątkowości. No wściekałem się, gdy on ci mówił, że tak cię kocha i żebyś była jaka jesteś. Co za nudna ohyda.

Tłumaczyłem ci więc. Czy tak żyje gospodarna żona? Czy nie powinnaś żyć w większym porządku. Czy odpowiednio dobrze gotujesz? Serio nie powinnaś piec ciast? Jest XXI wiek, dobre sobie. A co babcia mówiła? Och, im bardziej próbowałaś się mnie pozbyć tym bardziej jechałem po bandzie. Tłumaczyłem ci, że jesteś złą przyjaciółką, za mało się starasz, za mało ćwiczysz. Podcinałem ci skrzydła i to było takie miłe. Nawet pracy dotykałem– bo czyż nie powinnaś osiągnąć więcej, być lepsza, doskonalsza?

Na szczęście miałaś rodziców, i czasem mało życzliwe koleżanki. Wspierały mnie.

No a potem nie wiem, kompletnie ci odbiło. Nie krzyczałaś, nie robiłaś scen, powiedziałaś, że rozumiesz, że jestem, ale już nie jest nam po drodze. Tłumaczyłaś, że jestem iluzją,  wymaganiami stawianymi ci w dzieciństwie, że tylko cię krzywdzę i nasz związek już po prostu nie ma sensu. Chciałaś, żebyśmy rozstali się w zgodzie. Czytałaś mądre książki, spotykałaś się z dobrymi ludźmi, odsuwałaś się od tych, którzy chcieli, żebym wciąż z tobą mieszkał. I wciąż mówiłaś do siebie jak jakaś wariatka: wybaczam sobie. Brr.

To wziąłem te cholerne walizki, wyprowadziłem się do młodszej. Dobrze mi u niej, jest taka niepewna siebie. Niedawno urodziła dziecko, łatwiej mi ją urobić. Przychodzę też do wielu innych twoich koleżanek. I nie koleżanek też.

Ale wciąż za tobą tęsknię. I nie mogę zrozumieć– jesteś mniej idealna niż kiedykolwiek i mimo to nie chcesz, żebym wrócił?! A dla mnie kawa raz na jakiś czas to po prostu za mało. Mówisz, że żyje ci się lepiej i jesteś szczęśliwa. Nie ty jedna tak do mnie powiedziałaś. Nie sądzisz, że to okrutne? Tak pozbyć się towarzysza życia?

No dobra, trzymaj się. Jest rano. Idę do mojej młodszej, bo już się stresuje czy dobrze trzyma dziecko, mąż ma focha– coś jej tam poszepczę.

Ale do ciebie będę jeszcze próbował wrócić. Może mamy malutką szansę. Tyle razem przeszliśmy, już niejedna mnie wyrzucała, a potem znów przyjmowała. Wy, kobiety, jesteście takie głupie…

Ściskam (mocnooooo)

Kochające Cię na zawsze Poczucie Winy